Serwis Business Insider (zwykle wiarygodny) podaje za swoimi niezależnymi, anonimowymi źródłami bardzo interesujące wiadomości. Jedno z nich twierdzi, że Chiny faktycznie chcą kupić część Facebooka. Jak dużą? Taką, by "miała znaczenie". Z kolei inne plotki mówią o Citibanku, który właśnie w imieniu dwóch niezależnych funduszów walutowych - jednego z Państwa Środka, a jednego z Bliskiego Wschodu - próbuje zdobyć akcje Facebooka warte 1,2 miliarda dolarów. Wiadomości te wydaje się potwierdzać jeszcze inne źródło serwisu.
Ani Facebook, ani Citibank nie komentują tych wiadomości.
Czy powinniśmy się jednak martwić tym, że Chiny - państwo, które znane jest z niestosowania się do praw człowieka - próbuje kupić część Facebooka - serwisu, na którym mnóstwo z nas umieszcza swoje osobiste dane?
Raczej nie.
Wartość serwisu wyceniana jest obecnie na około 100 miliardów dolarów. Jeśli więc plotki są prawdziwe, to 1,2 miliarda nie są specjalnie wielkim udziałem. Chiny nie będą miały wpływu na działania Facebooka. Poza tym nie jest przecież tak, że udziałowcy mają jakikolwiek dostęp do danych użytkowników.
O co więc może chodzić Chinom? Gordon Chang z Forbesa zauważa , że nawet jeśli plotki mówią o "niezależnym funduszu walutowym", to w Państwie Środka taki podmiot jest mniej więcej tak samo "niezależny" od Komunistycznej Partii Chin jak "miejskie władze Pekinu". Czyli w ogóle nie jest. Chang stwierdza, że władzom tego państwa może chodzić o zdominowanie dyskursu na temat Chin - nie tylko wewnątrz kraju, ale także na zewnątrz.