Najnowocześniejsze obecnie czołgi w polskim wojsku. Niestety jest ich tylko 105. Kupiliśmy je w 2013 roku z nadwyżek wojska niemieckiego, które redukowało swoje jednostki zmechanizowane i miało nadmiar używanego ciężkiego sprzętu. Cała umowa opiewała na 780 milionów złotych i zawierała dodatkowo 14 starszych czołgów Leopard 2A4 oraz różne pojazdy pomocnicze.
To Leopardy 2A5 są tymi czołgami, na tle których najchętniej robią sobie zdjęcia politycy. Od 2016 roku stacjonują one między innymi w Wesołej pod Warszawą. Choć są nowoczesne jak na polskie warunki, to są maszynami reprezentującymi poziom lat 90. i są już zużyte.
Druga twarz polskich batalionów czołgów - radzieckie T-72M i nieco zmodernizowane M1. W służbie i magazynach jest ich niemal pół tysiąca. Produkowane na licencji w Gliwicach od 1981 roku. Powstało tam nieco ponad tysiąc sztuk do początku lat 90. Teoretycznie nie są więc wiele starsze od Leopardów 2A5, ale to jedna epoka wcześniej. T-72 projektowano na przełomie lat 60. i 70., a polska licencja dotyczyła wozów w wersji z drugiej połowy lat 70. oznaczonej w ZSRR T-72A.
Dzisiaj to maszyny absolutnie przestarzałe. Po głębokiej modernizacji nadal mogłyby być przydatne, ale MON od wielu już lat nie może się zdecydować czy i jak ją przeprowadzić. Ostatni odcinek tej telenoweli to rezygnacja z już wydawałoby się pewnej modernizacji na rzecz "modyfikacji", przy czym nie jest pewne co się kryje pod tym pojęciem.
Stały element różnych tak zwanych "ścianek", czyli tła do oficjalnych uroczystości. Od lat nie mogą się one obyć od tych fińskich transporterów firmy Patria, produkowanych na licencji w Siemianowicach Śląskich. Umowę podpisano w 2003 roku. Do dzisiaj ją rozszerzano i powstało już niemal 800 "rosomakowych" podwozi. W najpopularniejszej wersji transportera opancerzonego z działkiem kalibru 30 milimetrów, do przewozu ośmiu żołnierzy, jest około 350. Pozostałe to na przykład sanitarki, wozy dowodzenia, do transportu zespołów z wyrzutniami rakiet przeciwpancernych, rozpoznawcze czy inżynieryjne.
Choć ogólnie projekt Rosomaka ma już prawie dwie dekady, to nadal może uchodzić za nowoczesny. Problem z nimi jest taki, że choć mija już 14 lat od dostarczenia pierwszy wozów, to nadal nie ma wszystkich planowanych wersji specjalistycznych, które mają wspierać najpopularniejsze transportery z działkiem. Maszyn rozpoznawczych czy inżynieryjnych jest bardzo mało i ich produkcja na dobre rusza dopiero teraz. Zrezygnowano też z planowanego od lat uzbrajania je w rakiety przeciwpancerne, przez co są bezbronne wobec czołgów.
"Panem Hyde" Rosomaka jest stary dobry radziecki BWP-1. Tej maszyny nie raczej nie zobaczymy na oficjalnych uroczystościach. Kto by chciał się chwalić zabytkiem. Bo polskie BWP-1 to zabytki. Maszyny projektowane w latach 60., same w sobie rewolucyjne w skali światowej, ale mające wiele słabych stron. W ZSRR je poprawiono wprowadzając do służby transportery BMP-2. W Polsce BWP-1 służą dzielnie do dzisiaj. Bez żadnej modernizacji po drodze.
Co więcej, BWP-1 są filarem polskich wojsk zmechanizowanych. Jest ich ponad tysiąc. To główny sposób transportu polskiej piechoty na polu bitwy. W wozach prosto z lat 60., które może i dobrze jeżdżą oraz nawet pływają, ale lepiej, żeby nie natrafiły na wroga uzbrojonego w coś więcej niż karabinki.
Duma polskiego przemysłu zbrojeniowego i kolejne wdzięczne "tło" dla polityków. Armatohaubica samobieżna(AHS) kalibru 155 milimetrów Krab, produkowana w zakładach Huta Stalowa Wola. Owoc bardzo długiego i wyboistego programu ciągnącego się od końca lat 90. Wieża jest projektu brytyjskiego, działo francuskiego a podwozie miało być polskie, ale wyszło tak kiepsko, że prawie zatopiło cały projekt i trzeba było kupić licencję z Korei Południowej. Wszystko spina polski system dowodzenia. Efektem jest nowoczesna i dobra broń i formalnie "polska".
Polskie wojsko zamówiło łącznie 120 sztuk krabów za około pięć miliardów złotych. To największy kontrakt w historii polskiego przemysłu zbrojeniowego. Dostawy mają trwać do 2024 roku. Dzisiaj krabów w linii jest 24.
Druga twarz polskiej samobieżnej artylerii, czyli kolejne uderzenie z głębokiego ZSRR w postaci haubic Goździk kalibru 122 mm. Zaprojektowano je w drugiej połowie lat 60. jako tanie, masowe lekkie wsparcie dla oddziałów zmechanizowanych. W PRL produkcja licencyjna ruszyła jednak dopiero w 1984 roku i trwała aż do 1994 roku. Metrykalnie goździki nie są więc specjalnie stare, ale reprezentują bardzo starą technologię rodem z lat 60.
W zakładach Huta Stalowa Wola wyprodukowano ich ponad 500, a dzisiaj w służbie jest niecałe 300. Już od wielu lat są uznawane za zupełnie przestarzałe ze względu na mały kaliber (dzisiaj standardem jest 155 mm) przez co mają też mały zasięg (do 15 km wobec 40 km kraba) i siłę rażenia. Pomimo tego, to najliczniejsze polskie działo samobieżne i jeszcze długo tak zostanie.
Tego samolotu nie trzeba nikomu w Polsce przedstawiać. To taki sam "pupilek" polityków jak rosomaki. Nie bez powodu wiele ważnych wydarzeń z życia MON ma miejsce w hangarach, w których stoi sobie akurat samotny F-16 ściągnięty z bazy w Krzesinach lub Powidzu. Owoc najdroższego zakupu w historii polskiego wojska. W 2003 roku podpisano kontrakt na dostawy 48 maszyn, które dostarczono w latach 2006-2008 za równowartość około 14 miliardów złotych.
Choć teoretycznie F-16 to też broń rodem z mroków zimnej wojny i lat 70., to faktycznie Polska kupiła najnowszą dostępną wersję Block 52, gruntownie unowocześnioną względem pierwszych maszyn tego typu. Dodatkowo od 2003 roku dokupiono do nich dużo nowoczesnego uzbrojenia i przeprowadzono ograniczone ulepszenia. W przeciwieństwie do BWP-1 czy goździków, które nie miały takiego szczęścia. W efekcie F-16 to obecnie najgroźniejszy oręż polskiego wojska. Problem z nimi jest taki, że jest ich stosunkowo niewiele.
Kolejne uderzenie z czasów ZSRR. Pierwszy raz Su-22 wzbił się do lotu w połowie lat 60., choć podobnie jak w przypadku F-16, PRL zakupiła na początku lat 80. te maszyny w najnowszej wersji Su-22M3. Razem 120 sztuk. Na swój czas było to przyzwoite uzbrojenie, ale bardzo szybko się zestarzało. Już w latach 90. uznano, że ich modernizacja będzie za droga względem możliwych do uzyskania efektów.
Dzisiaj mają symboliczną wartość bojową. Miały już zostać wycofane, ale ze względu na brak pieniędzy na nowe samoloty w 2014 roku postanowiono 18 sztuk wyremontować i pozostawić w służbie na dodatkowe 10 lat. Nikt tego nie mówi głośno, ale ich głównym zadaniem jest zapewnić możliwość szkolenia oraz służby pilotom oraz obsady bazy w Świdwinie. Z nadzieją, że kiedyś będą oni mogli zająć się nowymi maszynami. Na szczęście w przeciwieństwie do myśliwców MiG-29 "suki" nie rozbijają się i zapewniają jak dotychczas bezpieczne szkolenie.
W tym wypadku nie ma mowy o dwóch twarzach. Są tylko drobne pozytywne wyjątki w morzu zapaści. Jeden to przyjęty do służby w 2017 roku niszczyciel min ORP Kormoran. To jedyny całkowicie nowy okręt przyjęty do służby w czasach III RP. Nie jest to jednak okręt o kluczowym znaczeniu dla siły bojowej floty, to taki morski saper. Wykonuje ważną i niewdzięczną misję, ale jednak o charakterze pomocnicznym. Drugi wyjątek to trzy okręty typu Orkan, które choć mają po ćwierć wieku i więcej, to w minionej dekadzie zostały zmodernizowane i dozbrojone, przez co dalej mają jakiś potencjał.
Wszystkie pozostałe okręty są stare albo bardzo stare. Ogólna średnia wieku dawno przekroczyła 30 lat. Perspektyw na naprawdę okręty bojowe właściwie nie ma. W najbliższych latach może będzie to jeden używany lub leasingowany okręt podwodny.