Do próby z użyciem pocisku NSM doszło w ostatnich dniach na wodach w pobliżu wyspy Guam, jednej z największych i najważniejszych baz wojska USA na Pacyfiku. US Navy przeprowadziła tam ćwiczenia Pacific Griffin z udziałem floty Singapuru, które miały być z jednej strony treningiem współpracy, a z drugiej strony podkreśleniem sojuszu obu państw. Jest on dla Amerykanów ważny w ramach szerszej gry o wpływy w rejonie Azji i Pacyfiku, którą prowadzą z Chińczykami.
W ramach ćwiczeń odbyła się strzelania prawdziwą bojową amunicją do prawdziwego okrętu, w tym wypadku starej fregaty USS Ford, wycofanej ze służby w 2013 roku. Zdemontowano z niej wszystko, co miało jakąś wartość i przygotowano do roli okrętu-celu przez usunięcie substancji potencjalnie szkodliwych dla środowiska. W końcu przeholowano na poligon morski w pobliżu Guam i zakotwiczono.
Stara fregata została następnie zaatakowana na szereg sposobów. Poza wspomnianą rakietą NSM, dwie rakiety Harpoon odpalone ze swoich fregat dołożyli Singapurczycy, a Amerykanie poprawili pięcioma kolejnymi z samolotów i śmigłowców. Ponadto bombowiec strategiczny B-52 startujący z Guam zrzucił kilka ćwierćtonowych bomb. Po takiej nawale stara fregata poddała się i zatonęła.
Dla Amerykanów najważniejszym elementem ćwiczeń było pierwsze "bojowe" odpalenie rakiety NSM z pokładu okrętu. W tym wypadu USS Gabrielle Giffords, jednostki typu Independence. NSM mają być podstawowym orężem tych okrętów do zwalczania innych okrętów. Premierowe odpalenie w warunkach zbliżonych do bojowych było więc istotnym egzaminem. US Navy poświęciła temu obszerny komunikat prasowy, w którym nowa rakieta jest określana jako "śmiercionośna", "nowoczesna" i "wykraczająca poza wymagania, jeśli chodzi o zdolność do przetrwania w obliczu zaawansowanego przeciwnika, skuteczność, łatwość unowocześnienia i zdolność do atakowania na dużych dystansach".
Droga do tych zachwytów była jednak długa i wyboista. Okrętu USS Gabrielle Giffords należy do specyficznej klasy nazywanej LCS (Littoral Combat Ship - Przybrzeżny Okręt Bojowy). W założeniach sformułowanych na przełomie wieków miały to być okręty stosunkowo niewielkie, szybkie, modułowo uzbrojone i obsadzone przez niewielkie załogi, przeznaczone do działania w pobliżu brzegu, gdzie wysyłanie standardowych dużych oceanicznych okrętów US Navy byłoby zbyt ryzykowne.
Ostatecznie zdecydowano się zbudować dwie długie serie okrętów według dwóch różnych projektów. Jeden o awangardowym kadłubie trimarana, czyli właśnie typu Independence jak USS Gabrielle Giffords oraz klasycznym kadłubie typu Freedom. Szybko się jednak okazało, że nie do końca przemyślano całą ideę jednostek LCS. Koncepcja modułowego uzbrojenia, wymienianego w zależności od misji, okazała się chybiona ze względu na koszty, skomplikowanie i czasochłonność. Bez modułów okręty LCS są natomiast stosunkowo dużymi, ale bardzo słabo uzbrojonymi jednostkami. Dodatkowo nieliczne załogi okazały się przemęczone i przeładowane zadaniami. Na jaw wyszedł też szereg problemów technicznych z napędem.
W ostatnich latach podjęto próby zaradzenia tej sytuacji. Jedną z nich było zamontowanie na okrętach poważnego uzbrojenia do zwalczania wrogich okrętów. Ostatecznie US Navy zdecydowała się na norweski pocisk NSM (Naval Strike Missile) firmy Kongsberg. Kontrakt podpisano w 2018 roku.
Co znamienne, pocisk NSM, który Amerykanie teraz określają w samych superlatywach, już od sześciu lat jest na uzbrojeniu polskiej Marynarki Wojennej. To jeden z raczej rzadkich przypadków, kiedy wyprzedziliśmy w czymś amerykańskie wojsko.
Pociski NSM stanowią uzbrojenie Morskiej Jednostki Rakietowej i stanowią element systemu zwalczania wrogich okrętów z brzegu. Wyrzutnie mieszczące po cztery rakiety są zamontowane na ciężarówkach. Jest ich 12, co daje łącznie do 48 rakiet gotowych do odpalenia. W praktyce to najpoważniejsza siła bojowa całej Marynarki Wojennej, co jest wymowne, jeśli chodzi o potencjał jej okrętów.
Norweskie rakiety są określane przez specjalistów jako bardzo nowoczesne i mające duży potencjał. Mogą przelecieć do 185 kilometrów, wykonując po drodze zaplanowane manewry i trzymając się na wysokości kilku metrów celem utrudnienia wykrycia. Dodatkowo są zbudowane częściowo z uwzględnieniem technologii stealth. Silnik turboodrzutowy pozwala im rozwinąć prędkość podobną do standardowych samolotów pasażerskich, czyli prawdopodobnie rzędu 800-900 km/h, choć nie jest znana dokładna wartość.
Silną stroną NSM ma być jej system naprowadzania. Większą cześć trasy pokonuje w oparciu o sygnały z satelitów nawigacyjnych, zapisany w pamięci obraz terenu w okolicy trasy oraz wewnętrzny system nawigacyjny. Po dotarciu w rejon, gdzie powinien znajdować się cel, rakieta uruchamia system naprowadzania działający w podczerwieni. Wykryte kształty porównuje z zapisaną w pamięci bazą celów i podobno potrafi wybrać spośród różnych obiektów ten jeden konkretny, a następnie jeszcze uderzyć w jego wybrany punkt. Na przykład centrum bojowe ("mózg" okrętu, bez którego jest bezużyteczny), maszynownię czy po prostu linię wodną. Wszystko celem wyrządzenia maksymalnie dotkliwych zniszczeń.
Zakup NSM i utworzenie Morskiej Jednostki Rakietowej to właściwie najpoważniejsze wzmocnienie siły uderzeniowej Marynarki Wojennej od czasów głębokiego PRL. I jeden z najbardziej udanych zakupów w historii modernizacji wojska III RP. Nowoczesny sprzęt w nawet przyzwoitej ilości, bez większych opóźnień i problemów. Do tego dobra współpraca z norweskim producentem i inwestycje w serwis rakiet w postaci budowanego właśnie centrum obsługowego w Zielonce pod Warszawą.
Z drugiej strony istnienie silnej MJR uspokaja sumienie polityków i najwyższego dowództwa wojskowego w Warszawie. Skoro są nowoczesne rakiety "broniące" wybrzeża, to nie ma dużej presji na modernizację zasadniczej części floty, czyli okrętów. W tej kwestii sytuacja jest natomiast diametralnie odmienna i katastrofalna.
Znamienne jest to, że trafiona przez amerykańską rakietę NSM ex-fregata USS Ford, została przyjęta do służby w 1985 roku. Pięć lat po USS Wadsworth i USS Clark, które dzisiaj są odpowiednio ORP Gen. Tadeusz Kościuszko i ORP Gen. Kazimierz Pułaski. Amerykanie wszystkie swoje okręty tej klasy już dawno wycofali ze służby i albo tną na złom, albo topią. My natomiast te okręty w ograniczonym stopniu odnawiamy i planujemy jeszcze wykorzystywać do co najmniej 2024 roku. Bo na nowych następców na razie nie ma szans.