Stara Europa boi się konkurencji? Coraz więcej państw przeciwko dyrektywie, która ma ujednolicić płace

Agata Kinasiewicz
Delegujesz pracownika do innego kraju? Płać taką samą pensję, jakie tam obowiązują – chce Unia. 10 maja okaże się, czy za ten pomysł dostanie tzw. żółtą kartkę. Na początku pomysłowi sprzeciwiały się Polska i Węgry. Teraz dołączają do nas kolejne kraje. Czy to troska o pracowników, czy próba dyskryminowania krajów ze wschodu Unii przez jej zachodnich członków?

Po co Unii ta zmiana? Głównym celem jest zrównanie warunków pracy dla osób, które zostają wysłane, żeby świadczyć pracę, do innego kraju, z tymi, które pracują w lokalnych firmach. Oznacza to, że pracownik wysłany przez pracodawcę do innego kraju UE powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia jak pracownik lokalny i pracować na podobnych warunkach. Miałby otrzymywać np. premie i dodatki przysługujące pracownikom lokalnym. Kiedy okres delegowania przekroczy 2 lata, pracownik powinien być objęty kodeksem pracy kraju, w którym rzeczywiście pracuje.

Przykładowo polska pielęgniarka zatrudniona w polskiej firmie i odesłana do pracy w Niemczech powinna zarabiać tyle, ile miejscowe pielęgniarki, a po dwóch latach świadczyć pracę na podstawie niemieckiego prawa.

Polska zalewa Europę tanimi pracownikami?

Polska jest od początku przeciwna tym zmianom. W całej Unii wysyłamy najwięcej pracowników do innych państw UE, więc polscy przedsiębiorcy obawiają się, że dużo na zmianach stracą. I wskazują, że to sposób państw tzw. starej Unii na pozbycie się konkurencji.

Czym konkurują za granicą polskie firmy? Pierwsza odpowiedź, która nasuwa się większości z nas jest krótka: ceną. O tym, że to nieprawda przekonuje mnie prezes Inicjatywy Mobilności Pracy, Stefan Schwarz.

- W Polsce nie ma bezrobocia. To nieprawda, że polskie firmy konkurują na zachodzie tanią siłą roboczą. Polscy specjaliści są doceniani i rozchwytywani, nie godzą się na pracę za mniejsze stawki niż specjaliści w innych krajach, bo nie muszą – tłumaczy.

- Firmy, które chcą pracowników delegować poza granice kraju, ponoszą o około 30 proc. większe koszty z tym związane – mówi prezes IMP i wylicza: tłumaczenie dokumentów, transport, zakwaterowanie pracowników, konieczność operowania w trzech systemach prawnych – własnego kraju, kraju, gdzie deleguje się pracowników i unijnego.

To oznacza, że jeśli przedsiębiorcy nie będą mogli w żaden sposób zrekompensować tej różnicy w kosztach pracy, staną się znacznie drożsi od lokalnej konkurencji. - Już teraz bywają, często wygrywają przetargi jakością, szybkością wykonywania usług – przekonuje Schwarz. I dodaje, że dyskryminujące jest już samo podejrzenie, że przetargi wygrywamy, bo kombinujemy, albo jesteśmy nieuczciwi.

Będzie 10 żółtych kartek do 10 maja?

Z informacji zebranych przez IMP wynika, że podobne obawy mają inne kraje. Może ich być nawet 10. Do 10 maja mają czas na skorzystanie z tzw. procedury żółtej kartki. W jej ramach każdy parlament narodowy lub każda izba może przesłać przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, Rady i Komisji uzasadnioną opinię o niezgodności proponowanych zmian z zasadą pomocniczości.

Jeśli do 10 maja co najmniej 10 krajów wystawi oficjalne negatywne opinie dot. dyrektywy, Unia dostanie żółtą kartkę, a projekt nie wejdzie w życie, chociaż będzie można nad nim nadal pracować.

Na początku pomysłowi oprócz Polski sprzeciwiały się też Węgry. - Teraz dołączają do nas prawie wszystkie kraje Europy Wschodniej z wyjątkiem Słowacji. Mimo, że także jest przeciwna propozycji Komisji, zamieszanie po wyborach parlamentarnych uniemożliwia jej zajęcie stanowiska, bo w tej chwili Słowacy nie posiadają rządu – tłumaczy Stefan Schwarz.

Prawnik IMP potwierdził dziś, że przeciwne dyrektywie są też Dania i Chorwacja. A także Czechy, Litwa, Rumunia,

Rocznie w całej UE delegowane do pracy w innym kraju są prawie 2 mln pracowników. Na wprowadzeniu zmian najbardziej zależy Francuzom.