Rozwój sharing economy - podziel się pracą, łóżkiem i samochodem

Eksperci wieszczą, że najbliższe lata w gospodarce będą należały do sharing economy czyli ekonomii dzielenia się. Przestrzegają jednak przed nadmiernym entuzjazmem, bo polityka wymiany dóbr może obrócić się przeciwko nam

Miłosz, student z Trójmiasta w wakacje zwykle wyjeżdża za granicę. W Szwajcarii zbiera truskawki, a zarobek przeznacza na wyjazd do kraju, który akurat chce odwiedzić. Do Szwajcarii jedzie autostopem, ale tym w aplikacji BlablaCar. Robi sobie postój na jedną noc i wtedy korzysta z couchsurfingu, czyli sieci, w której inni użytkownicy aplikacji udostępniają noclegi innym, w zamian oczekując tego samego. Z zarobionymi pieniędzmi rusza np. do Portugalii, gdzie zamierza solidnie wypocząć, więc wynajmuje pokój przez serwis AirBnB, w którym przedmiotem wzajemnej wymiany – jak w przypadku couchsurfingu – są wysokiej jakości apartamenty. W ten sposób Miłosz może zaplanować kilka miesięcy życia nie płacąc za to prawie nic albo bardzo niewiele. I staje się tym samym aktywnym przedstawicielem nowej ery – ery ekonomii dzielenia się.


Sharing economy to według niektórych ekspertów trend w gospodarce, który w przyszłości może ją na zawsze odmienić. Na naszych oczach – mówią nam zwolennicy ekonomii dzielenia się – kapitalizm rozumiany jako dążenie do indywidualnego zysku, powoli przestaje istnieć. Zastępuje go system, w którym dobra i usługi są darmowe lub prawie darmowe, a czasem jedyną rekompensatą za nie jest odwdzięczenie się tym samym.

Od przysługi do zysku

Główną różnicą między tradycyjnym rynkiem a tym „dzielącym się” jest to, że w tym drugim niemal wszyscy mogą korzystać z dóbr, które przed erą nowych technologii dostępne były tylko dla nielicznych. Przynosi to szereg możliwości i powoduje ogromne zmiany w postrzeganiu gospodarki i rynku pracy.


- Pozbawiona gotówki właścicielka domu nie zauważała ogromnego kapitału w swojej przestronnej sypialni, zanim nie dowiedziała się o serwisie AirBnB i możliwości wynajmowania łóżek turystom – tłumaczy to zjawisko Christopher Koopman z firmy Mercatus Center na łamach amerykańskiego „Forbsa”. – Student z kilkoma wolnymi godzinami między wykładami nie widział w swoim okienku okazji do dorobienia kilku groszy, zanim nie poznał aplikacji TaskRabbit (czyli portalu, na którym ogłaszają się osoby chętne wysprzątania komuś domu lub zreperowania przeciekającego kranu) - dodaje.


Ostatni przykład świadczy o tym, że ekonomia dzielenia się nie wyklucza czerpania zysków. O ile aplikacje umożliwiające „wymianę kanap” do przespania się przez jedną noc są darmowe, to wynajem apartamentu na wakacje już kosztuje. Ale również ważną cechą sharing economy jest właśnie to, że ceny oferowane przez użytkowników danej aplikacji są dużo niższe niż na tradycyjnym rynku. Powód? Usługi oferowane w aplikacjach są wykonywane przez amatorów, a np. apartamenty do wynajęcia to nie profesjonalne pokoje hotelowe.

Polska Uberem stoi

Według raportu firmy PwC z 2015 r. dotyczącego zjawiska sharing economy w Polsce 40 proc. badanych słyszało przynajmniej o jednej z najbardziej popularnych platform dzielenia się, np. BlaBlaCar czy Uber (zrzeszającej kierowców oferujących transport podobnie to tradycyjnych taksówek). Łącznie aż jedna czwarta (26 proc.) spośród wszystkich respondentów przynajmniej raz z niej skorzystała.


Najpopularniejszą platformą wymiany usług jest wspomniany już Uber. Polska to obecnie trzeci w Europie największy rynek dla tej dynamicznie rozwijającej się marki. Według Kacpra Winiarczyka, dyrektora generalnego Uber Polska, powodów jest kilka. Po pierwsze sprzyja mu otwartość Polaków na innowacje, a po drugie - wygoda. Bardzo cenimy transakcje kartą niedostępne w niektórych taksówkarskich korporacjach. Z kolei święcący triumfy na zachodzie AirBnB doczekało się już w Polsce ponad 11 tys. ogłoszeń, co stanowi ok. 10 proc. całej bazy hotelowej w naszym kraju (dane za raportem PwC).


Ciekawym przykładem polskiej platformy dzielenia się jest serwis Skilltrade. Biznes stworzony przez dwóch młodych Polaków zaczął się od grupy na Facebooku, w której ludzie oferowali sobie usługi, w których czuli się mocni: naukę języków obcych czy taniec. Dziś z platformy korzysta ponad 200 tys. użytkowników, którzy wymieniają się umiejętnościami za darmo. Na czym ma polegać model biznesowy? Na kontach premium, których wykupienie będzie otwierało kolejne możliwości dla użytkowników.

Targuj, kupuj, pożyczaj

Okazuje się, że na polskim gruncie sharing economy przedziera się nawet do dziedzin obarczonych sporym ryzykiem. Aplikacja Trejdoo umożliwia wymianę walut po własnym lub negocjowanym z dilerem kursie, co powoduje, że kosztuje to nawet 7 proc. mniej, niż w „normalnym” kantorze. A serwis Kokos specjalizuje się w tzw. social lending, czyli „społecznościowych pożyczkach”. Mechanizm działania jest prosty. Pożyczkobiorcy określają kwotę i wysokość oprocentowania pożyczki, która ich interesuje, a inwestorzy wybierają osoby, którym gotowi są pożyczyć pieniądze, i przystępują do udziału w aukcji kredytowej. W ten sposób w ciągu siedmiu lat za pośrednictwem Kokosa pożyczono już ponad 120 mln złotych. W 2014 r. użytkownicy pożyczyli za pośrednictwem Kokosa 22 mln złotych.


Na swoją popularność pracują też takie aplikacje jak Ulalachef, iParkomat czy Sir Local. Pierwsza umożliwia wynajęcie szefa kuchni na prywatne przyjęcie za cenę znacznie niższą niż rynkowa. Druga – pozwala na m.in. udostępnianie miejsca parkingowego (zwolnionego przez np. na czas pobytu w pracy) innym użytkownikom. Tym, którzy przeszli gehennę poszukiwania hydraulika do pękniętej rury, z pewnością spodoba się Sir Local – dający możliwość szybkiego zarezerwowania złotej rączki w niemal każdej dziedzinie. Aplikacja zrzesza fachowców z niemal każdego dużego miasta.

Plus i minusy

Jakie zmiany przynosi sharing economy w Polsce? Eksperci firmy PwC wymieniają kilka. Przede wszystkim, upadną wszelkie bariery rozwoju i obniżą się potrzeby inwestycji np. w parkingi czy bazę noclegową. Nowy zastrzyk energii otrzymają małe i średnie przedsiębiorstwa, a tzw. przeciętni obywatele dostaną większy dostęp do dóbr uważanych za ekskluzywne.


Z drugiej strony, ekonomia dzielenia jest nie w smak niektórym grupom zawodowym. W Warszawie już doszło do pierwszych przejawów niezadowolenia taksówkarzy, którzy kierowców Ubera uważają za nieuczciwą konkurencję. Z pewnością naruszone zostają interesy hotelarzy, restauratorów (przykład aplikacji Foodsharing) czy właścicieli firm przewozowych. Według firmy PwC może również wzrosnąć szara strefa – wśród tych, którzy podobne usługi zaczną oferować poza aplikacjami. A rosnące „uwolnienie” dostępu do niektórych zawodów może wywołać wzrost liczby amatorów i naciągaczy, którzy biorąc wynagrodzenie, świadczą usługi o niskiej jakości.


- Firmy takie jak Uber kierują się logiką outsourcingu - przenosząc na pracowników całe ryzyko i koszty pośrednie prowadzenia biznesu – tłumaczył Polskiej Agencji Prasowej Trebor Scholz z nowojorskiej uczelni New School. – Nie chroni ich więc prawo pracy, nie mogą także liczyć na gwarancję długoterminowego zatrudnienia. Już wkrótce może okazać się również, że zmonopolizują one całe segmenty rynku, niszcząc lokalną ekonomię i nie będzie już firm taksówkarskich - ostrzega przed nadmiernym entuzjazmem Trebor Scholz.