Odwołają ministra finansów, bo przeszkadza wicepremierowi? Jeśli tak, to na pewno nie będzie to dobra zmiana

Zapowiedź premier Szydło o zbliżającej się rekonstrukcji personalnej rządu powoduje, że natychmiast pojawiły się plotki o możliwej wymianie na stanowisku ministra finansów. Problem w tym, że taka zmiana niczego w gospodarce nie poprawi, ani nie ułatwi.

Plotki o tym, że minister finansów Paweł Szałamacha może odejść z rządu pojawiają się i znikają od kilku miesięcy. Tym razem jednak sprawa wygląda poważniej. O tym, że jakieś zmiany personalne będą powiedziała głośno sama pani premier, zaś o tym, że wśród odchodzących z rządu będzie minister finansów napisał w piątek rano  portal 300polityka . W kolejnych godzinach pogłoska zataczała coraz szersze kręgi

Najważniejsze tezy przemawiające za tym, że ministra finansów trzeba wywalić, są zdaniem portalu 300polityka takie, że przeszkadza on wicepremierowi Morawieckiemu w pracy nad czymś, co będzie przełomem w gospodarce.

.. 300polityka.pl

Nie mam pojęcia co „obóz prawicy” uznałby za rzecz budzącą entuzjazm wyborców, ale ciekawe przy okazji jest to, jak szybko obóz ten zapomniał o swoim własnym programie 500+, który jak rozumiem nie jest już postrzegany jako budzący entuzjazm wyborców.

Nawet jeśli przez ten program wzrośnie nam deficyt i pogorszy się sytuacja makro, to przeciętny wyborca tego nie zauważy, dopóki nie zacznie rosnąć bezrobocie. A do tego jest nam akurat niezwykle daleko. Mamy tu więc chyba fundamentalny błąd w ocenie sytuacji.

Istotnego skoku inwestycji nie będzie

Na podstawie takiego błędnego rozumowania obóz prawicy chce jednak czegoś jeszcze bardziej super i jak sądzę kojarzy to coś z realizacją planu Morawieckiego. Plan ten zakładał przede wszystkim wzrost poziomu inwestycji w Polsce. Nie mam pojęcia dlaczego ktoś wpadł na pomysł, że te inwestycje nie rosną przez ministerstwo finansów. Może to sam wicepremier Morawiecki broni się w ten sposób przed zarzutami pod jego adresem.

Jestem natomiast przekonany, że żadnego istotnego jakościowego skoku jeśli chodzi o inwestycje w Polsce nie będzie. Ale też nie będzie to wina ani ministra Szałamachy, ani wicepremiera Morawieckiego.

Plan Morawieckiego, a przynajmniej jego istotny fragment zakładający wzrost inwestycji jest nie do zrobienia, bo nie ma klimatu do inwestycji. Akurat inwestycje, to taka wrażliwa część gospodarki, która w dużym stopniu zależy od oczekiwań przedsiębiorców, którzy muszą przecież te inwestycje jakoś finansować, czyli wydawać na nie pieniądze. Mogą to robić tylko, jeśli oczekują, że na tym zarobią.

Inwestować mogą też władze publiczne, na przykład samorządowe. Ale tutaj z kolei aby do tego doszło, urzędnik musi mieć przekonanie, że nikt go za to w przyszłości nie wsadzi do więzienia.

Kluczowe słowo - zaufanie

Zarówno w przypadku inwestycji prywatnych, jak i publicznych, warunkiem koniecznym do inwestowania jest więc odpowiednio niskie ryzyko. Świetnym sposobem na to, aby ryzyko zmniejszać jest zaufanie. Ludzie rządzący państwem powinni pamiętać, że budowanie zaufania na linii kapitał prywatny - organy państwa zawsze zmniejsza ryzyko, a więc też zwiększa szanse na nowe inwestycje. Z kolei ruchy niszczące takie zaufanie inwestycje znacząco utrudniają.

Dzisiaj w Polsce zaufanie do państwa jest niszczone codziennie, systematycznie i na wielu poziomach. Zarówno na tym najwyższym, absolutnie fundamentalnym, kiedy wiceminister Jaki odnosi się w sposób skandaliczny do niezawisłego sądu, a prezydent łamie Konstytucję decydując (nie mając do tego żadnych uprawień) kto może, a kto nie może, być sędzią Trybunału Konstytucyjnego.

Zaufanie ludzi, którzy mogliby inwestować, ale tego nie robią, znika kiedy władze narażają kraj na konflikt z Unią Europejską, która od ponad 10 lat współfinansuje polski wzrost gospodarczy. Znika kiedy ludzie ważni w strukturach państwa mówią źle o kapitale zagranicznym i jego roli w polskiej gospodarce. Znika kiedy okazuje się, że za błędy w VAT można pójść do więzienia na 25 lat.

W końcu zaufanie znika, kiedy minister energii chce podnosić wartość nominalną spółek giełdowych tylko po to, aby w ten sposób wyciągnąć od nich dodatkowy podatek, a tłumaczy to troską o ich wartość rynkową. Wtedy nawet zamiast zaufania pojawia się litość i poczucie zażenowania. Ale z litości niestety się nie inwestuje.

Moim zdaniem partia, która nieufność do wszystkiego i wszystkich (także do instytucji państwa) ma od lat w swoim DNA nie jest i nie będzie w stanie podnieść poziomu inwestycji w Polsce, choćby nawet miała dziesięć planów Morawieckiego. Żadne ruchy kadrowe tego nie zmienią.

Rynkom nie spodoba się odwołanie Szałamachy

Można oczywiście próbować zastępować gospodarkę rynkową czymś, co znamy z przeszłości i ręcznie sterować inwestycjami państwowymi. Ale to też się nie uda, bo po pierwsze polska gospodarka produkująca rocznie towary i usługi za blisko 2 biliony złotych jest za duża, aby w ten sposób nią sterować. Po drugie, aby to się udało, trzeba mieć do dyspozycji naprawdę dużo profesjonalistów, których od wielu lat w polskim życiu publicznym jest bardzo niewielu.

Ewentualne odwołanie ministra Szałamachy rynkom się nie spodoba, bo rynkom zawsze nie podoba się mieszanie w Ministerstwie Finansów, a obecny minister jest oceniany dobrze. Dodatkowo wywoła to nowe i niepotrzebne ryzyka, jeśli chodzi o kształt budżetu na 2017. W efekcie klimat do inwestycji pogorszy się jeszcze bardziej, bo wzrośnie niepewność.

Moim zdaniem obóz prawicy nie powinien się niepokoić brakiem fajerwerków w polskiej gospodarce. A na pewno nie powinien z tego powodu wymieniać ministrów odpowiedzialnych w rządzie za gospodarkę. Problem, który wpływa na spadek inwestycji w Polsce leży na personalno-politycznej mapie zupełnie gdzie indziej. W miejscach, które, jak się obawiam, są zupełnie nie do ruszenia, także dla pani premier.

Ale największy błąd myślowy obóz prawicy zrobi, kiedy dojdzie do wniosku, że przez brak fajerwerków i spadające inwestycje będzie mógł przegrać wybory. Bieżący stan gospodarki od wielu lat nie ma wpływu na wyniki wyborów. Gdyby miał, to PiS nie mógłby przegrać wyborów w 2007, kiedy to byliśmy na samym szczycie koniunktury, a PO nie mogłaby wygrać wyborów w 2011, kiedy to polska gospodarka wyraźnie hamowała. Zresztą w 2015 też nic groźnego w polskiej gospodarce się nie działo, a stopa bezrobocia była najniżej od wielu lat. Mimo to rząd się zmienił. Z zupełnie innych, pozagospodarczych powodów.

Zobacz też WIDEO: Podatek handlowy zawieszony. Szałamacha: To sukces lobbystów

Więcej o: