Pierwszy z nich dotyczy liczby głosujących w wyborach. Szanse Le Pen na wygraną w drugiej turze rosną przy niskiej frekwencji. To pochodna faktu, że Front Narodowy ma bardzo zdyscyplinowany elektorat. Zdaniem Alaina Durre, ekonomisty z banku Goldman Sachs, frekwencja musiałaby jednak spaść do najniższych poziomów w historii – poniżej 40 proc., by Le Pen wygrała. To mało prawdopodobne.
Kandydatka Frontu Narodowego może zostać też prezydentem Francji, jeżeli uda jej się co najmniej potroić liczbę głosujących na jej ugrupowanie w stosunku do wyborów lokalnych z grudnia 2015 roku. Wtedy głosujących na partię Le Pen było około 7 mln osób. Potrojenie tej liczby głosujących wydaje się również bardzo mało prawdopodobne. Wcześniej – co przypomina Durre – Front Narodowy potrzebował 13 lat, by zwiększyć liczbę swoich zwolenników o 1,5 mln.
Czytaj więcej: Le Pen chce opodatkować polskich hydraulików.
Tak więc w zasadzie nie ma się czego bać – wynika z notatki wysłanej do klientów przez jeden z najbardziej znanych banków inwestycyjnych. Niemniej pewien wzrost niepokoju związanego ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi we Francji jest już odczuwany na rynkach.
Najwyraźniej widać to we wzroście spreadu (różnicy) w notowaniach pomiędzy francuskimi a niemieckimi 10-letnimi obligacjami. W poniedziałek był on największy od 2013 roku.
Tekst pochodzi z blogu „Subiektywnie o giełdzie i gospodarce”.