- Byłbym zwolennikiem tego, aby Fundusz Wsparcia Kredytobiorców był zdecydowanie wzmocniony kapitałowo, żeby banki zapłaciły - nie budżet państwa - więcej, może 3-4 razy więcej do tego funduszu – powiedział podczas piątkowego briefingu z dziennikarzami wicepremier i minister finansów i rozwoju Mateusz Morawiecki. - Byłbym za tym, aby ten fundusz był paromiliardowy, co najmniej - dodał.
Zapowiedź Morawieckiego jest co najmniej dziwna. Fundusz Wsparcia Kredytobiorców zdecydowanie nie cierpi na brak środków. Banki „wrzuciły” do niego 600 mln zł. Tymczasem, od kiedy ruszył 19 lutego ubiegłego roku, z jego pomocy skorzystało niewiele ponad 500 osób (506 wg danych z 27 stycznia br.), a łączna kwota wsparcia to zaledwie 11,3 mln zł, czyli niecałe 2 proc zgromadzonej puli.
Mizerne zainteresowanie wsparciem z Funduszu to efekt bardzo rygorystycznych obostrzeń stawianych przed potencjalnymi beneficjentami. Kredytobiorca musi spełniać jeden z trzech warunków:
Poza tym mechanizm Funduszu zakłada tylko przesunięcie płatności rat w czasie, a nie ich umorzenie. Pomoc jest zwrotna, choć nie dodatkowo oprocentowana. Polega na tym, że najpierw przez 18 miesięcy fundusz spłaca raty za klienta (maks. 1500 zł, ewentualną nadwyżkę i tak należy spłacać), potem kredytobiorca dostaje jeszcze 2 lata spokoju, ale następnie musi ruszyć ze zwrotem pieniędzy do funduszu. Środki maja być sukcesywnie oddawane przez 8 lat.
Co ważne, 11,3 mln zł z FWK, na które Polacy dotychczas podpisali umowy, to łączne wsparcie zarezerwowane na cały 18-miesięczny okres pomocy.
Owszem, w Ministerstwie Finansów trwają prace nad zmianami w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Zgodnie ze styczniową rekomendacją Komitetu Stabilności Finansowej (w jej skład wchodzi Minister Finansów oraz szefowie Narodowego Banku Polskiego, Komisji Nadzoru Finansowego i Bankowego Funduszu Gwarancyjnego), powinny one zmierzać w kierunku większego wykorzystania środków, a potencjalnie mogłyby zostać wykorzystywane też na restrukturyzację kredytów walutowych.
Jednak pomysł jest w resorcie finansów dopiero w powijakach. Z komentarza z Ministerstwa dowiadujemy się, że „rozważane są zmiany odpowiednich definicji ustawowych i kryteriów”. Resort „analizuje, czy obowiązujący schemat zwrotnej pomocy jest odpowiedni” i sprawdza „w jakim stopniu kryteria przyznawania wsparcia mają wpływ na obecny poziom wykorzystania środków”.
Nie wiadomo więc, jakie będą rozwiązania, kiedy wejdą w życie oraz jak zostaną przyjęte przez Polaków. Niewykorzystane leży na razie 98 proc. puli. Co więcej, już teraz w ustawie jest zapisane, że gdyby w Funduszu zostało mniej niż 100 mln zł (przypominam – na teraz jest w niej ok. 589 mln zł), to banki muszą dołożyć kolejne przynajmniej 300 mln zł.
Zapowiedź wicepremiera o konieczności dorzucenia przez banki miliardów do funduszu, który na razie leży totalnie odłogiem, jest więc co najmniej dziwna.