Ils-de-France nie jest pierwszym regionem, który zdecydował się na wprowadzenie kontrowersyjnego rozwiązania. „Klauzula Moliera” już wcześniej obowiązywała w regionach Normandia, Hauts-de-France oraz Owernia-Rodan-Alpy. Teraz będą musiały przestrzegać jej również władze stołecznego Paryża i okolicznych miejscowości.
Zgodnie z "klauzulą Moliera", w środkach transportu lub na budowach realizowanych z pieniędzy publicznych, będą mogły pracować tylko te osoby, które mówią po francusku.
Zwolennicy tego prawa przekonują, że ma ono na celu zapewnienie bezpieczeństwa pracownikom. Chodzi oto, aby rozumieli oni ostrzeżenia w języku francuskim.
Ta klauzula jest niezbędna i wymierzona w zagraniczne firmy, które przyjeżdżają tu z zespołami pracowników, wśród których nikt nie mówi po francusku. To musi się zmienić.
– podkreśla francuski polityk i parlamentarzysta Jerome Chartier.
Nie brakuje opinii, że „klauzula Moliera” ma charakter polityczny, a jej celem jest ograniczenie migracji zarobkowej do Francji i narzucenie dodatkowych obciążeń dla pracowników z innych krajów. Nowemu prawu sprzeciwiają się m.in. Partia Socjalistyczna, Zieloni oraz ugrupowania centrowe.
„Klauzula Moliera” może być jedynie preludium do kolejnych działań, które mogą uderzyć w legalnie zatrudnionych we Francji zagranicznych pracowników, w tym mieszkających tam Polaków.
Marine Le Pen, przewodnicząca nacjonalistycznego Frontu Narodowego i faworytka w zbliżających się wyborach prezydenckich, w wywiadzie dla dziennika "Le Monde" poinformowała że chce wprowadzić podatek na umowy o pracę świadczoną przez zagranicznych pracowników we Francji.
Nowy podatek będzie z jednej strony promował zatrudnienie Francuzów, a z drugiej ma przynieść, zdaniem Le Pen, dodatkowe dochody, który pozwolą zwiększyć wypłaty zasiłków dla bezrobotnych. Zapłacić go będzie trzeba nawet od 5,5 proc. wszystkich zatrudnionych we Francji – tyle bowiem obcokrajowców pracuje nad Sekwaną wg tamtejszego urzędu statystycznego.
Pomysł Le Pen brzmi szokująco, ale przewodnicząca Frontu Narodowego nie wpadła na niego jako pierwsza. Nie przypadkiem Florian Philippot, jeden z jej najbliższych doradców, nazywa nową opłatę „podatkiem Theresy May”. Brytyjska premier podobne rozwiązania już zapowiedziała – ma to być jedna z konsekwencji Brexitu.