Indeks Dow Jones spadł w piątek o 2,5 procent - to największy jednodniowy spadek od czerwca 2016 roku. W ciągu tygodnia stracił ponad 4 procent.
Indeks S&P500 w ciągu tygodnia spadł o 3,8 procent. To najgorszy tydzień na Wall Street od stycznia 2016.
Hossa na giełdzie kończy się zwykle wtedy, kiedy ogromna większość inwestorów na rynku wierzy, że jeszcze będzie trwać. Kluczowe jest tu aby ta większość naprawdę była ogromna. Dlatego w tej chwili najmocniejszym argumentem za tym, że to już koniec łatwego zarabiania na giełdzie jest ten wykres zamieszczony na twitterze przez Tracy Alloway z Bloomberga:
Oto według pomiarów amerykańskiego Conference Board odsetek ludzi przekonanych o tym, że akcje będą dalej drożeć jest absolutnie rekordowy w historii tego wskaźnika. A ta historia sięga lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia.
Rekordowy optymizm to zwykle bardzo zły sygnał dla giełdowej koniunktury. Największymi optymistami zazwyczaj są ci, którzy akcje już kupili i teraz trzymają kciuki za to, aby dalej drożały, bo dzięki temu osiągnąć oni zysk. Kiedy pomiar optymizmu na całym rynku bije rekord można się obawiać, że akcje kupili już wszyscy. A skoro tak, to nie ma już komu dalej kupować. Brak nowych kupujących może oznaczać rychłe zatrzymanie wzrostu.
Często bywa tak, że ci kupujący pod sam koniec fali wzrostu to inwestorzy najmniej doświadczeni, a przez to najbardziej skłonni ulegać emocjom, bo ci doświadczeni kupili znacznie wcześniej i zdążyli już sporo zarobić. Dlatego kiedy po długim okresie wzrostów ceny akcji przestają rosnąć i zaczynają spadać, ci którzy są już na znacznym plusie zaczynają sprzedawać kasując zyski, ale jednocześnie napędzając falę spadków. Następnie do sprzedawania (ale już ze stratą, a nie z zyskiem) przystępują ci mniej doświadczeni, którzy jak się okazuje, zainwestowali na samym szczycie. Ich zlecenia sprzedaży dalej napędzają przecenę akcji. Taki jest mechanizm odwrócenia trendu na giełdzie.
Stan faktyczny na światowych giełdach jest taki, że hossa trwa już dziewięć lat, od 2009 roku. W dodatku w ostatnich miesiącach zarabianie np. na Wall Street stało się dość banalne i proste. Akcje drożeją systematycznie, bez większych korekt wycen w dół. Skala tego zjawiska jest niesamowita.
Indeks S&P500 ostatni raz szedł w górę tak długo bez ani jednej korekty o 5 procent w 1929 roku. Tym samym, który zakończył się najsłynniejszych krachem giełdowym w historii świata. Ogólnoświatowy indeks MSCI World ostatni raz tak długo bez korekty o 5 procent trzymał się w 1971 roku.
Kiedy we wtorek indeks S&P500 spadł o ponad 1 procent, był to pierwszy taki przypadek od 112 sesji, czyli od sierpnia 2017. Rynek, który przez pół roku w ogóle nie spada nie wygląda normalnie.
Ta sytuacja w ostatnim tygodniu się zmieniła. Amerykański S&P500 od ostatniego szczytu spadł już o ponad 2,5 procent, indeksy europejskie w tym czasie pospadały o 2 – 3 procent. Także nasz WIG, który 23 stycznia dokonał heroicznego wyczynu pobicia swojego rekordu wszechczasów, od tamtej pory powoli, ale systematycznie spada
Indeks WIG o ustanoweniu rekordu wszechczasów na sesji 23 stycznia nieustannie spada wykres: stooq.pl
Ostatnie wzrosty na giełdach to rezultat ogromnego napływu pieniędzy do globalnych funduszy inwestujących w akcje. Wg danych Bank of America w całym 2017 ten napływ wyniósł aż 280 miliardów dolarów. Natomiast tylko w styczniu 2018 do tych funduszy trafiły kolejne 102 mld USD. Taką skalę ma popyt, który do tej pory podtrzymywał wzrosty. Powstaje pytanie jak długo tak wielka kasa może nieustannie płynąć na rynek, aby ciągle był na nim ktoś, kto jeszcze nie kupił akcji i dopiero zaczyna to robić. Zdaniem Bank of America zamiast głowić się nad tym pytanie bezpieczniej sprzedać już teraz
Akcje drożeją wtedy, kiedy na rynku chciwość inwestorów jest większa niż ich strach. Ostatnie dni mogą jednak ten strach powiększać. Wystarczy spojrzeć na to jak bitcoin traci ponad połowę swojej wartości w niewiele ponad miesiąc. Albo na to, co dzieje się na znacznie bardziej dojrzałym rynku obligacji. One też od paru tygodni wyraźnie tanieją. W efekcie rośnie ich rentowność, którą można traktować jak stopę procentową ustalaną przez rynek, a nie bank centralny.
Rentowność amerykańskich obligacji 10letnich jest już powyżej 2,8 procent – najwyżej od czterech lat. Te dwuletnie zbliżają się do 2,2 procent, a na początku 2017 były w okolicach 1,2 procent. To oznacza, że epoka taniego pieniądza napędzającego wzrosty na giełdach powoli odchodzi w przeszłość.
Rentowność amerykańskich obligacji dwuletnich nieustannie rośnie wykres: investing.com
Rynkowe stopy procentowe wyraźnie rosną też w strefie euro.
Sam wzrost stóp procentowych nie jest dzisiaj czymś złym – to najczęściej jeden z wielu dowodów na ogromne ożywienie w światowej gospodarce, które zresztą sprzyja notowanym na giełdach spółkom. Tylko, że giełdy dyskontują gospodarcze scenariusze z pewnym wyprzedzeniem. Pod obecne ożywienie zaczęły rosnąć już parę lat temu. W kolejnym kroku będą dyskontować następujące po ożywieniu spowolnienie, do którego wyższe stopy procentowe prędzej czy później doprowadzą.
Najważniejsze pytanie na rynkach dzisiaj dotyczy tego, czy w roku 2018, w którym amerykański Fed zapowiada kolejne trzy podwyżki stóp, a w EBC coraz głośniej słychać głosy o potrzebie zaostrzenia polityki monetarnej to dyskontowanie przyszłego spowolnienia już się zaczyna, czy na razie jeszcze nie i to co dziś mamy na giełdach to tylko chwilowa przerwa we wzrostach.