Rynek aplikacji mobilnych to bez wątpienia jeden z najdynamiczniej rozwijających się sektorów cyfrowej gospodarki. Z wyliczeń firmy analitycznej App Annie wynika, że w ubiegłym roku był on wart 82 mld dol., a w 2022 przekroczy wartość 157 mld dol.
Na samym szczycie tej "góry pieniędzy" zasiadają dziś firmy - Apple i Google, które kontrolują niemal cały rynek za pośrednictwem swoich wielkich cyfrowych sklepów - App Store (dla użytkowników iPhone'ów i iPadów) oraz Play Store (Android).
Obie platformy działają w dość podobny sposób. Deweloperzy z całego świata mogą umieszczać tu swoje aplikacje, a następnie na nich zarabiać. Jest tylko jeden haczyk. Apple i Google żądają od twórców aplikacji prowizji, które często sięgają 30 procent.
Prowizje ze sprzedaży aplikacji stały się dla dwóch gigantów intratnym źródłem przychodów. Tylko w ub. roku w przypadku Apple było to 11,5 mld dol. Oczywiście warto dodać, że w tym samym czasie 26,5 mld dolarów trafiło w ręce twórców aplikacji, co również wydaje się dość imponującą kwotą.
Zarówno Apple, jak i Google wiele razy podkreślali, że ich współpraca z twórcami ma charakter symbiotyczny, czyli bardzo korzystny dla obydwu stron. Teraz okazuje się jednak, że druga strona tej "umowy" ma na ten temat nieco inne zdanie.
Czytaj też: Oto aplikacje, które podbiły serca (i portfele) użytkowników iPhone'ów
Pojedyncze głosy niezadowolenia ze strony partnerów Apple'a i Google'a pojawiały się w przeszłości wielokrotnie, ale w ostatnim czasie rebelia przeciw wysokim prowizjom nabrała rozpędu, a jej przywódcą - dość nieoczekiwanie - został Netflix.
Z informacji do których dotarł Tech Crunch wynika, że największy serwis streamingowy na świecie szuka sposobu na to, by uwolnić się z "pułapki" App Store. Do tej pory klienci Netfliksa, którzy korzystają z urządzeń Apple, mogli opłacać abonament za usługę na dwa sposoby - bezpośrednio na stronie Netfliksa lub poprzez sklep.
W tym drugim przypadku Apple zgarniał oczywiście odpowiednią prowizję - 30 proc. w przypadku nowego użytkownika oraz 15 proc. w przypadku odnowienia subskrybcji.
Netflix powiedział właśnie: STOP. Firma szykuje funkcję, która pozwala obejść system płatności Apple. Użytkownicy, którzy zdecydują się na płatność przez aplikację są przenoszeni na stronę Netfliksa. Firma testuje "nowe" płatności już w 33 krajach.
Jednocześnie Netflix zrezygnował ze "współpracy" z Google. Już od maja klienci Netfliksa nie mogą opłacać swojej subskrybcji za pośrednictwem usługi Google Play.
"Bunt" Netfliksa jest dość symboliczny, gdyż dotyczy jednej z najpopularniejszych aplikacji mobilnych na świecie. Sam pomysł nie jest jednak nowy. Wcześniej na podobny krok zdecydował się inny gigant streamingu - Spotify.
W 2015 roku szwedzka firma wysłała swoim użytkownikom e-maila, w którym poprosiła ich o rezygnację z subskrybcji wykupionych za pośrednictwem sklepu App Store.
Teraz do rebelii dołączają kolejne firmy. Epic Games, twórcy Fortnite, obecnie jednej z najpopularniejszych gier sieciowych na świecie, zdecydowali się, że mobilna wersja ich gry na smartfony z Androidem, będzie dystrybuowana poza sklepem Google Play.
Szef Epic Games Tim Sweeney tłumaczył, że prowizja w wysokości 30 proc. jest po prostu zbyt wysoka. "Pośrednicy nie są nam dziś do niczego potrzebni" - dodał.
Niestety w przypadku zamkniętego ekosystemu Apple dystrybucja gry poza oficjalnym sklepem jest (prawie) niemożliwa. Fortnite pojawiło się więc w App Store, a z wyliczeń firmy Sensor Tower wynika, że gra zarobiła tam 200 mln dol.
Czytaj też: Liczba aplikacji w App Store spadła po raz pierwszy w historii
Ile mogą stracić giganci?
Z wyliczeń firmy analitycznej Macquarie, na które powołuje się Bloomberg wynika, że gdyby prowizje spadły do poziomu 5-15 procent, to do 2020 r. dochody Apple z tego tytułu zmniejszyłyby się o 21 procent, a w przypadku Google byłoby to 20 procent.
To jednak czarny scenariusz, który niestety (dla deweloperów) lub na szczęście (dla Google i Apple) raczej się nie spełni. Dlaczego? Netflix, Spotify czy Epic Games mogą sobie pozwolić na "pogrywanie" z dwoma internetowymi gigantam. Większość twórców aplikacji nie ma jednak takiego komfortu. Ich biznes jest często niemal w 100 procentach uzależniony od obecności lub nieobecności na platformach Google i Apple.
A trudno się buntować, gdy ma się nóż na gardle.