Przekonał się o tym Einar Aas, jeden z najbogatszych Norwegów, który po obstawieniu złych pozycji na rynku energii jest praktycznie na krawędzi bankructwa.
Niedostępny dla mediów, prywatny przedsiębiorca Einar Aas, trafił z tego powodu na pierwsze strony norweskich i światowych gazet. W dodatku jego nieszczęścia zbiegły się w czasie z dziesiątą rocznicą upadku amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers.
Aas handlował energią, dorobił się olbrzymich pieniędzy na obrocie instrumentami pochodnymi (kontrakt na kupno/sprzedaż w przyszłości towaru po określonej cenie - red.) na tym rynku. Grał jednak wyjątkowo agresywnie stawiając bardzo duże pieniądze, głównie na wzrost ceny prądu.
I do pierwszych dni września wszystko układało się po jego myśli. Jjednak niespodziewanie 10 września, po serii prognoz pogody z dużą ilością opadów, nastąpiło gwałtowne załamanie i spadek cen na skandynawskim rynku energii. Ulewne deszcze, które padały w zeszłym tygodniu w Skandynawii, napełniły zbiorniki zapór wodnych i hydroelektrowni, dostarczających znaczną część energii elektrycznej w północnej Europie i powodując spadek cen elektryczności (kraje skandynawskie w znacznym stopniu czerpią energię z hydroelektrowni).
Einar Aas musiał więc wykorzystać swoje ostatnie zasoby w wysokości około 350 milionów koron norweskich, aby pokryć obstawione stratne pozycje. Do tego doszła jeszcze sprawa niskiej płynności rynku, która powoduje, że trudno jest zamknąć pozycje z dobrą ceną.
Efekt? Prawdopodobnie na ostatnich zawirowaniach stracił aż 1,3 miliarda dolarów, i by spłacić wszystkie należności, musi pozbyć się całego majątku osobistego.