Prezes LOT-u w dwóch prasowych wywiadach skomentował wydarzenia związane ze strajkiem pracowników spółki. Rafał Milczarski podtrzymał dotychczasową opinię - nadal uważa protest za nielegalny. Wyjaśnił też, jakie były przyczyny dyscyplinarnego zwolnienia 67 pracowników, i dlaczego nie zamierza ustępować ze stanowiska.
Szef narodowego przewoźnika twierdzi, że związki organizujące protest straciły swój status zakładowej organizacji związkowej. Miało to nastąpić na skutek niedopełnienia formalności - zabrakło wymaganego prawem powiadomienia o ilości członków.
W związku z tym strajk miałby być nielegalny. Zgodne z przepisami miałby natomiast być dyscyplinarki wręczone protestującym.
Prezes zapewnił też, że jest szansa na powrót części osób zwolnionych dyscyplinarnie. Zastrzegł jednak, że współpraca na dotychczasowych warunkach, czyli na etacie, jest niemożliwa.
Byłoby niesprawiedliwością, gdybym miał cofnąć te wypowiedzenia. Nie ma mowy o przywracaniu do pracy liderów i inspiratorów strajku oraz tych, którzy dopuszczali się zastraszania kolegów. [...] Jeśli ktoś czuje się zmanipulowany, ma ochotę wrócić i dowieść, że nie wysyłał gróźb karalnych, nie mobbował i nie obrażał, to proszę przyjść. Będziemy rozmawiać. Może nie o przywróceniu do pracy w LOT, ale może o współpracy ze spółką Crew.
- stwierdził Milczarski na łamach "Dziennika Gazety Prawnej".
Prezes LOT-u zaprzeczył też temu, że został wezwany do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Twierdzi, że jego spotkanie z premierem to "fake news" rozpowszechniany przez związkowców. Informacja o "pilnym wezwaniu" trafiła do mediów we wtorek.
Milczarski stwierdził też, że działania protestujących mogły mieć motywację polityczną. Protest przybrał bowiem na sile w gorącym okresie.
Związkowcy liczyli, że jeszcze przed wyborami uda im się doprowadzić do zmiany zarządu. Dotąd była to jedna z patologii tej spółki. Przed laty związki zmieniały zarządy co kilka miesięcy.
- stwierdził prezes cytowany przez DGP.
Prezes odrzucił też jeden z głównych zarzutów związkowców, którzy twierdzą, że spółka osiąga zyski, bo zatrudnia pracowników na umowach śmieciowych. Milczarski stwierdził, że fakturowanie usług jest w branży dopuszczalne.
Jeśli ktoś tak chce etatu, to może udać się do innej firmy.
- stwierdził jednoznacznie na łamach "Super Expressu".
Wyjaśnił też, że dla Polskich Linii Lotniczych LOT pracuje obecnie ok. 3 tys. osób. Połowa pilotów i większość stewardess ma umowę o pracę, druga wystawia faktury. Zapewnił, że zyski spółki nie biorą się z oszczędzania na etatach, ale są osiągane dzięki zwiększeniu liczby lotów i pasażerów.
Milczarski zapewnił też, że nie spełni jednego z głównych postulatów protestujących - nie ustąpi ze stanowiska.
Obiecałem ludziom, że do czasu powstania CPK nie podam się do dymisji.
Czytaj też: Strajk w LOT. Prezes wręcza wypowiedzenia podczas negocjacji. "Za dwa dni pana tu nie będzie"
- stwierdził wyjaśniając jednocześnie, że "ma do zrealizowania ważny projekt, jakim jest rozwój LOT i Polskiej Grupy Lotniczej, co w kontekście budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego jest przedsięwzięciem wieloletnim".
Akcja strajkowa pracowników LOT-u trwa. Pasażerowie polskich linii lotniczych wciąż muszą liczyć się z utrudnieniami - w środę odwołano kilkanaście lotów.
Źródło: "Super Express", "Dziennik Gazeta Prawna"