Kryzys polityczny wokół minister finansów wydaje się na chwilę zażegnany. Teresa Czerwińska na własnej skórze przekonała się też, jak wygląda zderzenie z polityką. Pewnej soboty nagle dowiedziała się, że musi znaleźć miliardy złotych na sfinansowanie "piątki Kaczyńskiego". Nowe przedwyborcze obietnice PiS będą kosztowały około 2 procent PKB rocznie, czyli 40 miliardów złotych tylko w 2020 r. W roku wyborczym pieniądze jeszcze powinny się spokojnie znaleźć, bo dochody budżetowe rosną między innymi dzięki dobrej koniunkturze. Nie bez znaczenia jest również fakt, że znacząco poprawiła się ściągalność podatku VAT, a koszty obsługi długu są na stabilnym poziomie dzięki temu, że rentowności polskich obligacji skarbowych są na umiarkowanie niskim poziomie.
Problem polega na tym, że minister finansów już wie, że wszystkie te wspomniane wyżej trzy silniki za chwilę mogą złapać zadyszkę. Koniunktura w strefie euro słabnie, czyli może też słabnąć w Polsce. Z luki VAT wielkich miliardów złotych też nie da się już prawdopodobnie wycisnąć. A koszty obsługi długu mogą wzrosnąć, gdy inwestorzy zauważą, że rząd potrzebuje pożyczać więcej pieniędzy na rynkach na realizowanie nowych przedwyborczych obietnic. To wszystko może oznaczać, że paliwa w budżecie raczej nie zabraknie, ale w przyszłym roku trzeba będzie zapłacić za nie znacznie więcej.
W ciągu pięciu lat na zrealizowanie nowych obietnic rząd będzie musiał znaleźć w sumie około 160 miliardów złotych, co widać na wykresie poniżej. Te pieniądze trzeba będzie w dużej mierze pożyczyć na rynkach finansowych, co oznacza znaczące zwiększenie deficytu. I oto właśnie poszło w sporze pomiędzy minister finansów a premierem.
Czytaj też: PiS dorzuca nowe, hojne obietnice. Ekonomista: Zapadliśmy na grecką chorobę.
Ile będą kosztowały nowe obietnice PiS? mBank
Minister finansów po dłuższej przerwie znów pojawiła się publicznie. Na pierwszy rzut oka czas politycznej niepewności został zażegnany. - W tej historii było dużo hamletyzowania - mówi nasz rozmówca, który jest blisko otoczenia premiera.
Zaraz po ogłoszeniu "piątki Kaczyńskiego" minister finansów miała zgłosić premierowi swoje poważne zastrzeżenia do gigantycznych wydatków. Największym problemem miało być ryzyko zwiększenia deficytu sektora finansów publicznych powyżej 3 proc. PKB w przyszłym roku. To dużo ważniejszy deficyt niż ten powszechnie medialnie opisywany deficyt budżetowy. W tym roku deficyt całego sektora (instytucji rządowych i samorządowych) wyniesie nie więcej niż 0,5 proc. PKB. - Będzie to najniższy poziom deficytu sektora finansów publicznych w historii - chwaliła się wczoraj minister Czerwińska. Wydaje się, że to ostatni moment na zachwycanie się tym faktem. "Piątka Kaczyńskiego" i zbliżające się wybory szybko to zmienią.
Deficyt sektora finansów publicznych jest wizytówką każdego ministra finansów, a Teresa Czerwińska wykazała się w ostatnich dwóch latach dużą dbałością o to, aby nie dopuścić do ponownego przekroczenia progu 3 procent. I właśnie to ryzyko stanowczo zgłosiła premierowi Morawieckiemu. Jak mówi nasz rozmówca, szef rządu, widząc napięta sytuację, poprosił o przygotowanie w ministerstwie finansów dokładnej analizy źródeł finansowania oraz tego, jak miałby wyglądać plan średnioterminowy. Taka analiza została pokazana premierowi w ubiegłym tygodniu, dlatego zabrał głos w tej sprawie w weekend.
Zdecydowaliśmy się na zwiększenie deficytu budżetowego do 2, może nawet do 3 procent PKB. Będziemy starali się żeby był on poniżej 3 procent, bo takie są reguły Unii Europejskiej, a my jesteśmy dobrym krajem członkowskim
- mówił premier.
Okazuje się, że to jedno zdanie miało bardzo duże znaczenie dla samej minister finansów. Chodzi bowiem o to, kto bierze na siebie odpowiedzialność polityczną za ewentualne niepowodzenie tego planu.
Wydaje mi się, że zostało to policzone, a minister Czerwińska trochę się uspokoiła. Widzi, że to już bezpieczniej wygląda i myślę, że emocje opadają. Premier wyręczył panią minister, można powiedzieć, że wziął to na klatę. Wiadomo, że każdy minister finansów chce mieć swój sukces, którego podstawowym wskaźnikiem jest niski deficyt i dyscyplina finansów publicznych. Premier elegancko się zachował, że nie oczekiwał, że ona stanie się teraz twarzą tego zwiększonego deficytu, tylko wziął to na siebie.
- mówi nam osoba z otoczenia premiera.
Spokojniejsza już minister w poniedziałek nie ukrywała, że czas nadwyżek w budżecie państwa właśnie się kończy, a kolejne kwartały upłyną pod znakiem deficytu.
Jak udało nam się ustalić, ministerstwo finansów i premier we wspomnianym planie liczą jeszcze na duży potencjał w walce z tzw. "szarą strefą". Już nie chodzi o zamykanie luki w podatku VAT, bo tutaj potencjał powoli będzie się kończył. Według naszego rozmówcy można liczyć na dodatkowych kilka miliardów złotych, choć przychody z VAT będą rosły przy założeniu utrzymującego się solidnego wzrostu gospodarczego.
Natomiast według ministerstwa finansów sporo do zrobienia jest jeszcze w cłach. Chodzi o uszczelnienie całej tej infrastruktury. To może dać 5-7 miliardów złotych
- mówi nasz rozmówca. I na to liczy duet Czerwińska-Morawiecki.
Nie zmienia to jednak faktu, że na zrealizowanie wszystkich obietnic trzeba będzie pożyczyć miliardy złotych na rynkach finansowych, a zatem program Kaczyńskiego będzie sfinansowany z długu, o czym głośno mówią ekonomiści.
Z informacji, które udało nam się ustalić jasno wynika, że obietnice Jarosława Kaczyńskiego mogły być sporym zaskoczeniem dla ministerstwa finansów. Opowieści różnych polityków PiS o tym, że w budżecie są pieniądze na wszystkie proponowane wydatki, to refren z politycznego przekazu dnia, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.