Paweł Gużyński, dominikanin: Jeśli mam stanąć przy ołtarzu, aby celebrować mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, to nie mogę pozostać obojętny.
Wiem, że wielu się boi. Boją się reakcji swojego własnego środowiska, czyli innych księży, w tym biskupów. Boją się także szerszej reakcji społecznej.
Boją się na przykład ostracyzmu, tego, że inni duchowni ich zmarginalizują albo odrzucą. Każdy z nas woli żyć w przyjaznym sobie środowisku.
Czytaj też: Ks. Prusak komentuje swoje kazanie po filmie Sekielskich. "Te słowa miały być antyklerykalne"
To wszystko prawda, lecz najpierw ustalmy, jak się rzeczy mają społecznie, zanim zaczniemy moralizować.
Po pierwsze, gdy Jezus uroczyście wjeżdżał do Jerozolimy przed świętem paschy, tłum zachwycony jego czynami i nauką wiwatował na jego cześć, aby parę dni później krzyczeć precz, ukrzyżuj go. Dostojewski w "Braciach Karamazow", w "Legendzie o Wielkim Inkwizytorze" kapitalnie odtwarza ten wątek, ukazując, na czym polega władza Inkwizytora na ludem. Wielki Inkwizytor mówi do Jezusa: "[…] ten sam lud, który dziś całował Twe nogi, jutro, na jedno me skinienie, rzuci się poprawiać węgle na Twoim stosie – wiesz to?".
To przykład typowego dla ludzi zachowania w określonych okolicznościach społecznych. Podobnie jak zdrada Piotra i ucieczka apostołów spod krzyża. A wszyscy oni na co dzień słuchali słów Ewangelii z ust Jezusa. Lecz takie zachowanie nie jest charakterystyczne wyłącznie dla księży lub środowisk kościelnych. W wielu sytuacjach ludzie zachowują się podobnie. Dopóki na przykład nie znajdzie się ktoś wystarczająco odważny, choć niekoniecznie szczególnie prawy, aby w akcie sprzeciwu zaryzykować utratę swojego miejsca pracy, to feudalny kapitalista może do woli pomiatać pracownikami. W sytuacjach pewnego typu zagrożenia zwykle tylko jednostki są gotowe wychylić się z szeregu. Większość raczej pozostaje bierna. Oportunizm nie jest rzadki wśród ludzi.
Z powodu bagatelizowania uwarunkowań społecznych stawiamy często zbyt mocne tezy. Na przykład gotowość do sprostania wymogom Ewangelii wśród polskich katolików została niedawno zweryfikowana przez problem uchodźców. Pytam więc, która tożsamość społeczna okazała się w tym wypadku dla nich ważniejsza? Ta wynikająca z identyfikowania siebie jako wyznawcy Ewangelii czy zwolennika homogeniczności kulturowo-społecznej? Można dziesiątki fragmentów Ewangelii pokazać polskim katolikom palcem, w tym oczywiście także księżom, że ona nakazuje przyjmować uchodźców, a oni i tak ich nie chcą.
Jednak zanim skonfrontowano nas z problemem uchodźców, ci sami pobożni katolicy przez lata ronili łzy nad ich losem, słuchając fragmentów Ewangelii, które mówią o chrześcijańskiej postawie wobec nich. Herbert opisał podobną postawę w "Raporcie z oblężonego miasta": […] wiem współczują szczerze ślą mąkę worki otuchy tłuszcz i dobre rady nie wiedzą nawet że nas zdradzili […]". Tak jak wiele innych trudnych dla nas spraw, również Ewangelię staramy się oswoić. Przykrawamy ją na miarę naszego poczucia bezpieczeństwa i komfortu, co stanowi formę zaparcia się jej.
Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że ten opis nie dotyczy przestępców w koloratkach. To zupełnie inna kategoria duchownych, których Ewangelia obchodzi tyle, co obchodziła Judasza.
Możliwych jest wiele scenariuszy. Osobiście pragnę bardzo, żeby ten film okazał się tym kamieniem, który wyciągnięty z muru milczenia spowoduje jego zawalenie się.
Chciałbym, żeby to był efekt domina. Naprawdę dość już tego! Ofiary nigdy nie powinny czekać, a w tej chwili tym bardziej nie mogą. Mam nadzieję, że to bardzo dużo zmieni, ale nie ma gwarancji, że tak się stanie.
Jak się popatrzy na postawę arcybiskupa Głódzia, można mieć daleko idące wątpliwości, czy mury runą. Gdyby stopień odwagi innych biskupów był wystarczający, to skorygowaliby publicznie jego słowa i zachowanie. A tu wszystko odbywa się jak w dysfunkcyjnej rodzinie dotkniętej, dajmy na to, współuzależnieniem z powodu choroby alkoholowej ojca. Żona opowiada innym, że mąż jest chory lub że się źle czuje i jest niedysponowany. Ani ona, ani dzieci nie potrafią przyznać się do problemu, tak samo jak ich mąż i ojciec. Nie ma odważnego, który wstanie i powie, że tata jest alkoholikiem albo pijakiem. A kto by się odważył coś pisnąć na ten temat, ma wielkie szanse zostać okrzyknięty zakałą rodziny przez innych jej członków.
Niestety biskupom jako udzielnym książętom brakuje odwagi, żeby powiedzieć arcybiskupowi Głódziowi: "To, co powiedziałeś, to, jak się zachowałeś, jest poniżej wszelkiego dopuszczalnego poziomu. Twój czas się skończył.
Przede wszystkim rozmowa o kwotach jako takich w kontekście ofiar jest niestosowna, bo wszystko, co wynika ze sprawiedliwości wobec ofiar, powinno być dopełnione. Jednocześnie wedle tej samej sprawiedliwości trzeba będzie rozstrzygnąć, za które przestępstwa Kościół jako instytucja ponosi współodpowiedzialność.
Nie akceptuję przyjmowania a priori zasady jakiejś odpowiedzialności zbiorowej. Do natury przestępstw pedofilskich należy to, że sprawcy działają skutecznie tylko w ukryciu. Jeśli zatem ktoś z przełożonych kościelnych, wiedząc o przestępstwie, brał udział w ukrywaniu czegokolwiek, to odpowiedzialność powinna być instytucjonalna. Jeżeli jednak przestępca skutecznie ukrywał swoje przestępstwa wobec wszystkich, to wyłącznie sam powinien ponieść wszystkie konsekwencje.
Często pojawiające się sugestie, także w filmie braci Sekielskich, że ktoś na pewno musiał coś wiedzieć, wcale nie są tak zasadne, jak się to potocznie wydaje. Bardzo często przestępca właśnie dlatego skutecznie grasuje, ponieważ nikt o tym nie wie - poza nim i ofiarami. Proszę zajrzeć do poważnych opracowań w tej dziedzinie, chociażby książek Anny C. Salter, amerykańskiej specjalistki, jednej z najlepszych na świecie. Ona wyraźnie podkreśla, na czym polega "geniusz" pedofilów. Przytacza przypadki pedofilów, którzy przez wiele lat wyprowadzali w pole niektórych sędziów federalnych w USA. Jednak żaden z tych sędziów nie został oskarżony o współudział w przestępstwach pedofilskich.
Pedofil jest skuteczny, gdyż genialnie kłamie, manipuluje i ukrywa swoje przestępstwa. Ważenie sprawiedliwego wyroku jest trudną sztuką. Łatwo natomiast dać się ponieść fali wezbrania słusznego gniewu i potępienia po obejrzeniu filmu braci Sekielskich. Mówię to także jako osoba, która na własnej skórze odczuła przypalanie fałszywymi oskarżeniami o nadużycia seksualne i o sprzeciwianie się nauczaniu Kościoła.
Nie potrafię określić wielkości potencjalnych odszkodowań, ponieważ na razie nikt nie ma wiedzy o rzeczywistej skali przestępstw, z jaką będziemy mieli do czynienia.
Wszędzie tam, gdzie w sprawiedliwym procesie dowiedzie się instytucjonalnej winy Kościoła, tam musi nastąpić sprawiedliwa restytucja.
Nie lubię takich uproszczeń. Kościoły w Irlandii nie są puste, chociaż widoczny odpływ wiernych nastąpił. Ponadto mimo podobieństw Kościoła w Irlandii i w Polsce jest także wiele różnic. Z jednym można się jednak zgodzić. Jeśli w Polsce hierarchia kościelna każdego szczebla od zaraz nie zmieni swojego sposobu postępowania, to czeka nas wezbranie fali kryzysu, który od wielu lat stopniowo narasta. Jeżeli Kościół w Polsce nie stanie się przejrzysty, uczciwy i przede wszystkim w praktyce zatroskany o ofiary, to sięgniemy pod każdym względem dna.
Film braci Sekielskich stanowi kolejny ostatni dzwonek, kiedy wciąż jeszcze można uratować choćby resztki przyzwoitości i honoru. Czy polscy hierarchowie sprostają temu zadaniu? Jeżeli bezwarunkowo i ze zrozumieniem staną po stronie ofiar, to pojawi się promyczek nadziei.
W ciągu najbliższych dwóch tygodni powinniśmy usłyszeć o podaniu się do dymisji paru biskupów. Następnie powinien zostać opracowany harmonogram audytów poszczególnych diecezji i zgromadzeń zakonnych. Wspólna komisja audytorów wewnętrznych i zewnętrznych powinna zacząć żmudne badania.
Nie jestem hazardzistą.
Zdarzyło się ich już kilka. Teraz mamy kolejny.