W Niemczech widać nadciągającą recesję. To groźne również dla Polski

Prawdopodobieństwo, że niemiecka gospodarka osunie się w recesję, jest teraz najwyższe od przełomu lat 2012 i 2013 - wynika z comiesięcznego indeksu wyliczanego przez prestiżowy Instytut Badań nad Makroekonomią i Koniunkturą (IMK).
Zobacz wideo

To, że niemiecka gospodarka mocno hamuje, wiemy już co najmniej od kilku miesięcy. Najsilniejszym na to dowodem było zmniejszenie się PKB Niemiec w drugim kwartale o 0,1 proc. Istnieje duże ryzyko, że gospodarka naszego zachodniego sąsiada skurczy się również w kolejnym kwartale lub kwartałach i wtedy będziemy już mieli do czynienia z pełną recesją, a nie jedynie chwilowym załamaniem określanym terminem recesji technicznej.

Na takie niebezpieczeństwo wskazuje właśnie specjalny indeks wyliczany przez niemiecki instytut IMK. Jego wartość wzrosła we wrześniu do 59,4 proc. z 43 proc. w sierpniu. To oznacza najwyższe ryzyko wybuchu recesji w Niemczech od przełomu lat 2012-2013.

Jak duża może być recesja?

Prognozy dotyczące rozmiarów nadchodzącego kryzysu są różne - wg np. kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) w trzecim kwartale niemiecka gospodarka zmniejszy się o 0,3 proc. - Ostrej recesji z wyraźnym spadkiem wydajności przedsiębiorstw i drastycznym wzrostem bezrobocia nie należy się jednak spodziewać – uważa szef IfW Gabriel Felbermayr. Dodaje jednak, że z wyraźną poprawą koniunktury należy się liczyć dopiero w następnym roku.

Powyższe prognozy nie muszą się spełnić - recesja może być głębsza lub może jej w ogóle nie być. Nie wiemy, co będzie działo się na świecie, a to ma teraz największe znaczenie dla niemieckiej gospodarki. Najbardziej bowiem uderza w nią globalne spowolnienie spowodowane konfliktami handlowymi, w tym wojną handlową Chiny-USA oraz niepewność dotycząca warunków brexitu. Do tego dochodzą jeszcze problemy przemysłu motoryzacyjnego związane z zaostrzeniem norm emisji spalin i potężnymi wydatkami na rozwój samochodów elektrycznych.

Niemcy przygotowane na recesję?

- Jesteśmy w stanie przeciwdziałać kryzysowi gospodarczemu za pomocą wielu miliardów euro, jeśli ten rzeczywiście wybuchnie w Niemczech i Europie - powiedział we wtorek Olaf Scholz, niemiecki minister finansów.

Miał rację, Niemcy mają dużą nadwyżkę budżetową (2,7 proc. PKB w pierwszym półroczu) i tak wysoko oceniane obligacje państwowe, że w zasadzie gdyby zechcieli, to mogą pożyczać pieniądze całkiem za darmo.

Problem leży gdzie indziej. Niemcy bardzo nie chcą uruchamiać dużych programów stymulujących. Wynika to z silnej niechęci polityków i obywateli do dużych wydatków z budżetu państwa. Naszym zachodnim sąsiadom kojarzą się one z kryzysem i hiperinflacją lat 30. Ponadto społeczeństwo niemieckie się starzeje i jest przekonane, że jak dzisiaj państwo wyda pieniądze, to zabraknie na emerytury w przyszłości.

Niemcy nie boją się również kryzysu, bowiem od dawna ich biznes cierpi bardziej na brak rąk do pracy niż ich nadmiar - wydaje im się więc, że ryzyko bezrobocia jest niskie. Poza tym znaczna część Niemców wynajmuje mieszkania, nie jest ich właścicielami - nie żyje więc w strachu, że zwolnienie z pracy oznacza natychmiast ogromny problem ze spłatą kolejnych rat kredytu hipotecznego.

Jednak bez względu na to, czy i jak duża będzie stymulacja niemieckiej gospodarki, jedno jest pewne. Każdy spadek eksportu Niemiec wpłynie na sytuację gospodarczą w Polsce. Niemcy są naszym największym partnerem gospodarczym, setki polskich firm produkują części i podzespoły do maszyn, urządzeń i samochodów produkowanych tuż za Odrą. Możliwe więc, że kiedy tam ktoś zacznie mieć katar, u nas niektórzy mogą zachorować na zapalenie płuc.

Więcej o: