Ogłaszamy Piątkę Gazeta.pl. Dziennikarze portalu będą codziennie opisywać inne zagadnienia – ważne dla Polaków, ale jednocześnie takie, o których politycy niekoniecznie chcą mówić przed październikowymi wyborami do Sejmu i Senatu. W poniedziałek służba zdrowia, we wtorek edukacja, w środę pieniądze, w czwartek Kościół i w piątek oczywiście ekologia – to tematy, którymi na co dzień żyją Polacy. Pokażemy ludzką stronę każdego tematu, damy głos ekspertom, przedstawimy liczbowy aspekt rozwiązywania problemów, a także sprawdzimy, co najważniejsze ugrupowania mają do zaproponowania wyborcom.
Przeczytaj wszystkie teksty z Piątki Gazeta.pl >>
Płaca minimalna rozpoczęła właśnie prawdziwy galop. W przyszłym roku osiągnie poziom 2600 zł brutto, o 350 zł wyższy niż dziś. Po roku ma wynosić już 3 tys. zł brutto, a w 2024 roku 4 tys. zł brutto. Polityczne obietnice złożone przez PiS wywołały dyskusję.
Czy polskich przedsiębiorców będzie stać na tak wysoki poziom płac? Uwzględniając wszystkie koszty pracodawcy, takie jak podatki czy składki na ZUS, wynosić on będzie przecież co najmniej 4,8 tys. zł na pracownika. Czy tak szybka pogoń za zachodnimi pensjami nie wywoła czasem inflacji? Co zrobić, by w Polsce pensje były takie jak w Niemczech?
Na ten temat rozmawialiśmy z dr. Kazimierzem Sedlakiem, założycielem doradczej firmy Sedlak&Sedlak, jednej z najstarszych i największych w kraju spółek specjalizujących się w HR.
dr Kazimierz Sedlak, Sedlak & Sedlak: Z punktu widzenia społecznego wzrost płacy minimalnej zawsze jest bardzo pożądany, bo poprawia sytuację życiową ludzi najgorzej sytuowanych. Nieco inaczej wygląda to z ekonomicznego punktu widzenia, bo płaca minimalna dotyczy głownie osób o niskich umiejętnościach zawodowych. W tej chwili w Polsce osób takich jest nie więcej niż 10-12 proc. Wraz z podniesieniem ich wynagrodzenia do 4 tys. zł automatycznie powinny znacząco wzrosnąć stawki pozostałych 90 proc. pracowników.
Bo mają oni zdecydowanie wyższe kompetencje, są lepiej wykształceni i zajmują bardziej odpowiedzialne stanowiska.
Czy jakąkolwiek gospodarkę stać na to aby w tak krótkim czasie podnieść wynagrodzenia o 60-70 proc. bez znaczącego wzrostu inflacji? Pytanie raczej retoryczne. W wysoko rozwiniętych krajach płaca minimalna to około 40-50 proc. średniego wynagrodzenia. Oznacza to średnią krajową powyżej 8 tys. zł. Jeżeli nie wydarzy się cud gospodarczy, to jedynym sposobem osiągnięcia tak imponującego wzrostu jest tylko bardzo wysoka inflacja. Czy na pewno to jest dobry cel?
Płaca minimalna w UE (2018) Ilustracja: Marta Kondrusik. Dane: Eurostat/Sedlak&Sedlak
Czytaj też: Santorski: Połowa Polaków chce łagodnej dyktatury. Woli narzekać, odrabiać lekcje, a czasem stracić pracę
Wbrew potocznym opiniom i hasłom typu "Polska w ruinie" jesteśmy jednym z największych beneficjentów przemian społeczno-gospodarczych zachodzących w Europie. To co się wydarzyło w ciągu ostatnich 30 lat, najlepiej zobrazować opisując nasze dochody w walutach wymienialnych. Przed wdrożeniem reformy Balcerowicza zarabialiśmy nie więcej niż 20-30 dolarów miesięcznie, dzisiaj jest to ponad 1100 dolarów. W latach 70. i 80. byliśmy pariasami Europy, dzisiaj jesteśmy jednym z krajów o najszybszym tempie wzrostu wynagrodzeń. Czego chcieć więcej?
Oczywiście, malkontenci i politycy powiedzą, że mogło być lepiej. Można im przyznać rację, ale tylko do pewnego stopnia. Bo w historii gospodarczej świata trudno będzie znaleźć przykłady to potwierdzające. Moim zdaniem osiągnęliśmy bardzo dużo, a sytuacja finansowa Polaków zdecydowanie się poprawiła, wzrosły nasze dochody i znacząco poprawił się komfort życia codziennego.
Wszystko można zmienić, ale nie wszystko da się zrobić w ciągu roku czy dwóch. Jeżeli weźmiemy pod uwagę realia rynku pracy, to aby przestać pracować przy taśmie montażowej, trzeba spełnić dwa warunki. Po pierwsze, jako społeczeństwo musimy się uczyć, rozwijać i doskonalić swoje umiejętności zawodowe szybciej niż w kraje, które zlecają nam ten montaż, co w dzisiejszych realiach będzie raczej trudne.
A po drugie, nasza gospodarki musi być bardziej innowacyjna i rozwijać się szybciej niż w innych krajach, a - jak wynika z dynamiki wzrostu nakładów na inwestycje - będzie to trudne do osiągnięcia. Tak więc recepta jest stosunkowa prosta, dużo gorzej będzie z jej realizacją bo przyspieszenie rozwoju gospodarczego wymaga dużych nakładów.
Jeżeli komukolwiek zadamy pytanie, czy chce zarabiać więcej, to praktycznie każdy stwierdzi, że tak. Taka już jest natura człowieka i na tym polega rozwój ludzkości, że chcemy się rozwijać, żyć coraz lepiej i mieć coraz więcej. Tak więc z punktu widzenia jednostki prawie zawsze zarabiamy za mało i powinno to być więcej. Niestety zupełnie inaczej kwestia ta wygląda z punktu widzenia ekonomicznego. W pewnym uproszczeniu płaca, to cena jaką pracodawca płaci za towar, którym jest ludzka praca. Pracodawca będzie za ten towar mógł zapłacić tylko wtedy, gdy wartość pracy przewyższy koszty jej wykonania.
Napotykamy tu na poważne ograniczenie, bo możemy zarabiać więcej tylko wtedy, gdy będzie rosła nasza wydajność. W przeciwnym wypadku pracodawca zbankrutuje.
Załóżmy, że prowadzimy własną jednoosobową firmę i mamy stałych klientów, dzięki którym zarabiamy 4 tys. zł netto miesięcznie. Wpadamy na pomysł, że chcemy więcej, ale bez zwiększania liczby godzin pracy. Mamy dwa wyjścia: albo zwiększyć wydajność np. poprzez automatyzację, a to kosztuje i wymaga czasu. Drugie, prostsze rozwiązanie, to podnieść ceny. Niestety, podnoszenie cen na rynku tylko dlatego, że wszyscy chcą zarabiać więcej, jest bardzo ryzykowne i zwykle kończy się wzrostem inflacji.
Na pewno nie w najbliższej przyszłości. Obietnice polityków, że w ciągu kilku czy kilkunastu lat dogonimy UE, należy traktować z bardzo dużym przymrużeniem oka, a najlepiej włożyć je miedzy bajki. W ostatnich latach na pewno mamy szybsze tempo wzrostu wynagrodzeń, ale mało kto zwraca uwagę, że samo liczenie procentów nie mówi zbyt wiele o wzroście wartości wynagrodzenia. Przykładowo przyjmijmy, że średnie wynagrodzenie w Niemczech wynosi około 12 tys zł i rośnie co roku o 2 proc. a w Polsce 4,5 tys. PLN i rośnie o 5 proc. Jeżeli policzymy wartości nominalne, to okaże się, że niemiecka średnia wzrosła o 240 zł, a polska tylko o 225 złotych. Tak więc mimo założonej 2,5-krotnie większej dynamiki wzrostu, wynagrodzenie nominalne rośnie w Polsce wolniej niż w Niemczech.
Ten prosty przykład pokazuje, że nawet przy tak super optymistycznych założeniach nasze wynagrodzenia na pewno nie dorównają sąsiadom w najbliższych dekadach, o ile kiedykolwiek. Oczywiście nie oznacza to, że będzie nam gorzej, bo z roku na rok poprawia się nasza sytuacja życiowa i jest nam coraz lepiej. Dorównanie zachodniej Europie wymaga jednak znacznie większego tempa wzrostu gospodarczego niż obserwowany po kryzysie.