Zjednoczona Prawica będzie miała w Sejmie nowej kadencji 235 posłów. W tej grupie będzie jednak 18 posłów partii Porozumienie Jarosława Gowina. Bez głosów członków tego ugrupowania, kluczowe dla PiS projekty mogą nie zyskiwać wymaganego poparcia.
Już wiadomo, że w jednej konkretnej sprawie Gowin i jego ludzie nie pójdą pod rękę z premierem Morawieckim i prezesem Kaczyńskim. Chodzi o planowane zniesienie zasady limitu 30-krotności składek na ZUS. Jarosław Gowin już ogłosił, że Porozumienie nie zagłosuje za tym ruchem.
Wicepremier i minister nauki i szkolnictwa wyższego dawał do zrozumienia, że plan likwidacji 30-krotności negatywnie wpłynął na wynik Zjednoczonej Prawicy w wyborach 13 października. Zresztą niepochlebne opinie o pomyśle likwidacji 30-krotności Gowin wygłaszał już przed wyborami, podobnie jak jego koleżanka z Porozumienia, minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz.
Czytaj też: Zniesienie 30-krotności dzieli rząd i drażni 'Solidarność'. Miliardy wpływów dziś, duże koszty po latach
Zniesienie limitu 30-krotności zostało wpisane w projekt ustawy budżetowej na 2020 r. Tej, która zakłada, że pierwszy raz po 1989 r. wpływy do budżetu w całości pokryją wydatki, i nie będzie deficytu w kasie państwa.
Ministerstwo Finansów zakłada, że dzięki likwidacji reguły 30-krotności roczne wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych podskoczyłyby w 2020 r. o ok. 7,5 mld zł, a "netto" - czyli po uwzględnieniu kosztów po stronie publicznej - budżet zyskałby ponad 5 mld zł. Jeśli PiS nie będzie w stanie przeforsować tej zmiany prawnej przez Sejm (zresztą potem Senat też może robić kłopoty - choć wyłącznie w postaci przedłużania procesu legislacyjnego, a nie wyrzucenia do kosza całego projektu), tych 5 mld zł może zabraknąć do domknięcia budżetu bez deficytu.
Oczywiście, kilka miliardów złotych "manka" to żaden problem - może poza wizerunkowym, że plan zrównoważonego budżetu się nie powiódł. Poza tym nie jest powiedziane, że nawet gdyby limit 30-krotności dalej działał, dziura w budżecie się pojawi. W końcu często rzeczywisty deficyt okazuje się niższy od planowanego - PiS lubi się np. chwalić, że w 2018 r. zaplanowano deficyt budżetu na poziomie 41,5 mld zł, a w rzeczywistości okazał się o ok. 31 mld zł niższy.
Z drugiej strony, ewentualny brak 30-krotności to niejedyna rozbieżność między obecnym projektem ustawy budżetowej a rzeczywistością. W budżecie nie zostały zapisane także np. "trzynastki" dla emerytów i rencistów, które PiS obiecał wypłacić także w 2020 r. Można szacować, że będzie to dodatkowy koszt ok. 11,5 mld zł. Zresztą np. zmian w małym ZUS-ie (tzw. 500 plus dla przedsiębiorców) także w projekcie budżetu nie uwzględniono, a to kolejny koszt ponad 1 mld zł.
Tylko dodając do siebie trzynastki w 2020 r. i dalsze funkcjonowanie limitu 30-krotności składek na ZUS okazuje się więc, że w budżecie może zabraknąć kilkunastu miliardów złotych. Jeśli PiS będzie zależało na zerowym deficycie, pieniędzy będzie musiało poszukać gdzie indziej.
Nie jest wykluczone, że w kwestii likwidacji 30-krotności sprawa zakończy się kompromisowo. Przed wyborami pojawiały się plotki, że PiS ma nowy pomysł na składki ZUS, a mianowicie zastąpienie 30-krotności 40-krotnością. Wpływy do budżetu byłyby wówczas o 2 mld zł niższe, ale być może w ten sposób udałoby się przekonać posłów Porozumienia do poparcia zmian.
Zasada 30-krotności obowiązuje od lat 90. Polega na tym, że jeżeli pracownik zarabia w ciągu roku więcej niż 30-krotność prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce, to w tym roku dalsze składki na ZUS nie są już odprowadzane. Prognozowane wynagrodzenie na 2019 r. wynosiło 4765 zł, więc obecnie limit 30-krotności opiewa na blisko 143 tys. zł. W 2020 r. prognozowane wynagrodzenie ma wynieść 5227 zł, więc limit wyniósłby prawie 157 tys. zł.
Zniesienie limitu 30-krotności sprawiłoby, że ok. 300 tys. najlepiej zarabiających pracowników w Polsce (a zatem przede wszystkim specjalistów w swoich branżach) otrzymywałoby niższe wynagrodzenia netto, a jednocześnie koszty zatrudnienia takich osób poszybowałyby do góry. Przykładowo, pracownik zarabiający 20 tys. zł brutto miesięcznie straciłby ok. 7 tys. zł w skali roku, a koszt jego zatrudnienia dla firmy wzrósłby o ok. 16 tys. zł w skali roku.
Jednocześnie warto dodać, że bardzo wysokie składki odprowadzane w czasie pracy oznaczają równie duże emerytury w przyszłości. Po likwidacji 30-krotności, wypłaty świadczeń za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będą znacznie mocniej obciążały budżet Polski.
Te pieniądze, które chcą wziąć w postaci wyższej składki, należą się nie temu rządowi, ale przyszłym pokoleniom. (...) Z uczciwością polityczną i racjonalnością ekonomiczną przygotowywany przez rząd ruch nie ma nic wspólnego
- komentował w "Studiu Biznes" Grzegorz Cydejko, publicysta ekonomiczny.
Za likwidacją zasady 30-krotności opowiada się m.in. OPZZ. Przeciwko są liczne organizacje biznesowe, a także NSZZ Solidarność.