Brytyjczycy w grudniu nie szykują się wyłącznie do świąt Bożego Narodzenia - już 12 grudnia odbędą się tam wybory, które mogą nareszcie wyjaśnić polityczną sytuację na Wyspach. Jeżeli konserwatyści otrzymają większość, brexit stanie się jeszcze bardziej prawdopodobny. W innym wypadku Brytyjczycy zachowają chaotyczne status quo, które wydłuży niepewność.
>>> Boris Johnson, Brytyjczycy, brexit - wszystko, co trzeba wiedzieć o wydarzeniach na Wyspach:
Dlatego też na Wyspach walka o głosy toczy się na poważnie, a jak udowodnił brytyjski premier Boris Johnson - wszystkie chwyty, zwłaszcza marketingowe, są dozwolone. Johnson o głosy wyborców walczy w parodii sceny znanej z filmu "Love Actually" (pol. "To właśnie miłość").
Na nagraniu "odwiedza" potencjalną wyborczynię, którą prosi, by udawała, że odwiedzili ją kolędnicy - tak jak we wspomnianym filmie - i zaczyna wyciągać kolejne plansze, przekonując do siebie. W filmie posłużyły one do wyznania miłości, u Johnsona - do walki wyborczej.
Na planszach jest napisane m.in.: "Twój głos nigdy nie był ważniejszy", "Potrzebujemy tylko dziewięciu głosów więcej, by mieć większość", "Przy odrobinie szczęścia, doprowadzimy do brexitu".
Oczywiście z marszu Johnson znalazł się na ustach zwolenników i przeciwników, ale wśród tych drugich prym wiedzie Hugh Grant. Aktor nie tylko zagrał premiera we wspomnianym "Love Actually", ale w ostatnim czasie... chodzi od domu do domu i też przekonuje wyborców.
Tyle tylko, że Hugh Grant namawia Brytyjczyków, by nie głosowali na Borisa Johnsona. Takie działania to też nawiązanie do filmu, ponieważ grany tam przez niego premier robił coś podobnego. To nie pierwsza aktywność Granta przeciwko Johnsonowi, aktor w mało kulturalny sposób krytykował go w przeszłości, pisząc np. "Pier**l się ty wylansowana gumowa zabawko do kąpieli". Wielokrotnie podnosił też, że Johnson nie zdaje sobie sprawy z realnych konsekwencji brexitu.
Na tym nie koniec, ponieważ, gdy tylko pojawiło się nagranie Johnsona, w BBC Radio 4 Hugh Granta zapytano o ten spot premiera. Aktor najpierw zasugerował, że całkiem nieźle wykonano nagranie, więc Partia Konserwatywna zapewne sporo za nie zapłaciła, np. "rublami".
Później wyprowadził ostateczny cios, ponieważ zauważył, że jednej z kart z filmu "Love Actually" Johnson nie wykorzystał, choć mogłaby pasować:
Trzymał kartę "Ponieważ w Święta mówi się prawdę". Zastanawiam się, czy spin doktorzy Torysów myśleli o tym, że taka karta nie wyglądałaby najlepiej w rękach Borisa Johnsona.