Joe Biden w styczniu 2021 r. niemal na pewno obejmie urząd 46. prezydenta USA. Co prawda jego wyborczy rywal Donald Trump, wciąż głośno mówi o sfałszowanych wyborach i rzekomych oszustwach przy liczeniu głosów, ale w tym samym czasie jego administracja rozpoczęła już proces przekazywania władzy. Zresztą, nawet sam William Barr, powołany przez Trumpa prokurator generalny USA i jego przyjaciel, stwierdził, że nie ma dowodów na oszustwa, które mogłyby wpłynąć na wynik wyborów.
Większość oskarżeń miała jednostkowy charakter i była związana z konkretnymi okolicznościami bądź pojedynczymi osobami
Prezydent-elekt Joe Biden może więc powoli przygotowywać się do inauguracji. W Gabinecie Owalnym już od pierwszego dnia czeka go sporo pracy - od walki z pandemią COVID-19, przez wprowadzenie zmian w polityce imigracyjnej, a skończywszy na Zielonym Nowym Ładzie i polityce zagranicznej.
Okazuje się jednak, że pierwszy poważny egzamin, do którego będzie musiał podejść nowy prezydent, dotyczy (nomen omen) studentów. A raczej ich długów. Wpływowi politycy Partii Demokratycznej, z senatorkami Elizabeth Warren i Alexandrią Ocasio-Cortez na czele, wzywają Joe Bidena do tego, aby jego pierwszą prezydencką decyzją było umorzenie studenckich kredytów ponad 45 mln Amerykanów.
Harvard Trump Officials Fot. Steven Senne / AP Photo
System szkolnictwa wyższego w USA znacząco różni się od polskiego. Większość uczelni działa tu na zasadach komercyjnych i pobiera od studentów czesne. W przypadku uniwersytetów, które należą do tzw. Ligi Bluszczowej (Ivy League), jego wysokość może wynieść ponad 50 tys. dolarów rocznie.
Jeszcze droższe są studia na uczelniach medycznych, gdzie za rok nauki trzeba zapłacić od 40 do nawet 100 tysięcy dolarów. A do tego dochodzą również koszty zakwaterowania oraz wyżywienia. Mówiąc krótko, studia w USA, to luksus, na który nie wszyscy mogą sobie pozwolić.
I tu z pomocą przychodzą tzw. kredyty studenckie. Studenci mogą zaciągać taki pożyczki od państwa na dość korzystnych zasadach i spłacić je już po zakończeniu nauki i rozpoczęciu kariery zawodowej. Sęk w tym, że z tym spłacaniem różnie bywa. Szczególnie w czasie kryzysu gospodarczego, gdy każdego tygodnia setki tysięcy Amerykanów składają wnioski o zasiłek dla bezrobotnych.
Zadłużenie z tytułu krajowych pożyczek studenckich w USA (w bilionach dolarów) Educationdata.org
Z kredytami studenckim Amerykanie zmagają się już od lat, ale w ostatnim czasie problem ten osiągnął apogeum. Z danych Institute for College Access and Success wynika, że piętrzące się długi studenckie przekroczyły w 2020 r. kwotę 1,56 bln dolarów. Dla porównania, w 2003 r. było to 240 mld dolarów.
Kredyty studenckie ciążą na 44,7 mln Amerykanów, a średnia wysokość takiego długo w przeliczeniu na jednego kredytobiorcę to 32 731 dolarów. Kwota miesięcznej raty waha się od 200 do 300 dolarów.
Wysokość zadłużenia jest oczywiście zależna od kierunku studiów. W najgorszej sytuacji znajdują się absolwenci kierunków medycznych. Przeciętny młody lekarz kończy studia z długiem w wysokości 201 490 dolarów. Dentysta ma do spłaty 292 069 dolarów. Oczywiście warto dodać, że mówimy tu o specjalistach, którzy w teorii mogą liczyć później na bardzo wysokie wynagrodzenie.
No właśnie. W teorii, bo praktyka pokazuje, że coraz większa liczba absolwentów uczelni wyższych ma poważne problemy z odnalezieniem się na rynku pracy. W 2018 r. Instytut Rooseveltów przeprowadził badanie, z którego wynika, że wyższe wykształcenie w USA przestaje być dziś gwarantem wysokiego wynagrodzenia, a miliony amerykańskich absolwentów spłaca swoje kredyty studenckie całymi latami.
Nikogo nie dziwi więc fakt, że w Stanach Zjednoczonych coraz częściej pojawiają się głosy wzywające do - przynajmniej częściowego - "ułaskawienia" absolwentów-dłużników. Największym orędownikiem takiego rozwiązania jest progresywna frakcja wewnątrz Partii Demokratycznej.
Ostatnio z taką inicjatywą wystąpili senatorka Elizabeth Warren oraz przywódca senackiej mniejszości Chuck Schumer. Mają oni naciskać Joe Bidena, aby ten umorzył studenckie długi w wysokości 50 tys. dolarów na osobę. Co więcej, demokraci argumentują, że Biden mógłby podjąć taką decyzją zaraz po zaprzysiężeniu i nie potrzebowałby do tego zgody Senatu, w którym większość mają Republikanie.
Schumer Fot. Susan Walsh / AP Photo
Warren i Schumer powołują się w tym miejscu na ustawę o szkolnictwie wyższym (HEA) z 1965 r. Z jej przepisów wynika, że amerykański Departament Edukacji może anulować długi zaciągnięte w ramach federalnego programu pożyczek studenckich. Oznacza to, że Joe Biden może nakazać swojemu Sekretarzowi Edukacji umorzenie studenckich długów niemalże z dnia na dzień.
Zwolennicy tego rozwiązania podkreślają także, że pomogłoby ono zlikwidować lukę bogactwa między białymi Amerykanami i przedstawicielami mniejszości rasowych. Z danych Consumer Financial Protection Bureau wynika bowiem, że kredyty studenckie zaciąga 90 proc. czarnoskórych studentów, 72 proc. Latynosów oraz tylko 66 procent białych.
W listopadzie apel o umorzenie studenckich długów do Joe Bidena wystosowali przedstawiciele 238 organizacji społecznych, w tym Krajowe Stowarzyszenie na rzecz Popierania Ludności Kolorowej i Amerykańska Federacja Nauczycieli.
Jeszcze przed pandemią COVID-19 zadłużenie studenckie stanowiło przeszkodę dla gospodarki narodowej, najbardziej obciążając społeczności Czarnych i Latynosów, a także kobiety [...] Aby zminimalizować szkody dla następnego pokolenia i pomóc zmniejszyć różnice w bogactwie rasowym oraz płciowym potrzebne są odważne i natychmiastowe działania
- czytamy w opublikowanym liście.
Pomysł anulowania studenckich długów ma jednak również wielu przeciwników. I to nie tylko w kręgach republikanów, ale i wśród bardziej konserwatywnych demokratów. Argumentują oni, że choć kryzys związany z pandemią COVID-19 dotknął wszystkich Amerykanów, to jednak osoby, które mają wykształcenie wyższe, przechodzą przez ten trudny okres relatywnie suchą stopą.
Mówimy tu przecież w dużej części o "białych kołnierzykach" - pracownikach korporacji, którzy w czasie pandemii mogą pracować zdalnie. W tym samym czasie wielu pracowników fizycznych straciło swoje zatrudnienie, i to im - zdaniem części polityków - powinno się pomóc w pierwszej kolejności.
Trudno częściowo nie zgodzić się z taką argumentacją. Szczególnie gdy spojrzymy na wyniki badania, które pod koniec września przeprowadził ośrodek Pew Research Center. Wynika z niego, że tylko 12 proc. osób z wykształceniem wyższym ma w czasie pandemii problemy z opłaceniem rachunków. W przypadku absolwentów koledżu jest to już 27 proc., a w przypadku osób z wykształceniem średnim lub niższym współczynnik ten rośnie aż do 34 procent.
Capitol Christmas Tree Fot. Susan Walsh / AP Photo
Joe Biden staje przed trudnym wyzwaniem. Z jednej strony prezydent-elekt musi liczyć się ze zdaniem coraz bardziej wpływowych polityków Partii Demokratycznej, z senatorkami Elizabeth Warren oraz Alexandrą Ocasio-Cortez na czele. Z drugiej strony, Biden z pewnością nie będzie chciał jeszcze bardziej pogłębiać konfliktu z republikanami. Nie w sytuacji, gdy dotychczasowy prezydent (który w wyborach zdobył ponad 74 mln głosów Amerykanów) otwarcie kwestionuje jego legitymizację.
Biden pójdzie więc prawdopodobnie "drogą środka". Jeszcze w czasie kampanii wyborczej proponował umorzenie studenckich długów w wysokości 10 tys. dolarów na osobę. Tę deklarację powtórzył również po wyborach. Nie wiadomo jednak, czy prezydent zdecyduje się tu pójść na skróty i wydać zarządzenie wykonawcze, czy też nadal liczy na osiągnięcie politycznego konsensusu na Kapitolu.
Biuro Budżetowe Kongresu oszacowało, że umorzenie kredytów w wysokości 10 tys. dolarów na osobę kosztowałoby federalny budżet od 250 do 300 mld dolarów. Podniesienie kwoty umorzenia do 50 tys. dolarów z pewnością znacząco zwiększyłoby ten koszt, ale nie pięciokrotnie. Średnie saldo pożyczki studenckiej po ukończeniu studiów wynosi bowiem nieco ponad 32 tys. dolarów.