- Po pandemii zostaną olbrzymie szkody zdrowotne. I to nie tylko w postaci powikłań i konsekwencji COVID-19, czyli np. nowych zespołów chorobowych. Pamiętajmy, że są ludzie, którzy przez rok nie byli u lekarza, bo po prostu się bali, i ich stan zdrowia istotnie się pogorszył. To wszystko, in gremio, nazywamy długiem zdrowotnym - ocenił w połowie kwietnia w rozmowie z "Rzeczpospolitą" prof. Andrzej Fal, kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.
Jaka jest skala tzw. długu zdrowotnego, o którym mówi prof. Fal? W ujęciu medycznym - nawet 40-50 proc. Wedle najnowszych szacunków właśnie tylu pacjentów niecovidowych nie otrzymało pomocy, kiedy tego potrzebowało lub ich zabiegi zostały przesunięte na późniejszy (często nieokreślony) termin. Jak wygląda "dług zdrowotny" w ujęciu finansowym? McKinsey & Company, światowy gigant w dziedzinie doradztwa strategicznego, oszacował jego koszt w skali globalnej na 6 bln dol.
"Dług zdrowotny" dotknie w szczególności takich obszarów medycyny jak kardiologia, neurologia i pulmonologia. Wszystko ze względu na powikłania po przejściu zakażenia COVID-19 - zwłóknienia płuc, zmian zapalnych oraz wtórnych zmian włóknistych układu krążenia i samego serca, zmian w układzie nerwowym.
Właściwie trudno znaleźć układ czy narząd w organizmie człowieka, którego ten wirus nie atakuje. Jest pod tym względem wyjątkowy - nie opisywaliśmy jeszcze wirusa o tak wszechstronnym niszczycielskim działaniu
- przyznał w rozmowie z "Rzeczpospolitą" prof. Fal.
Do dziedzin medycyny bezpośrednio związanych z koronawirusem i spowodowanymi przez niego powikłaniami z pewnością dodać należy jeszcze onkologię. Zgodnym zdaniem ekspertów od ochrony zdrowia, jest to być może najbardziej poszkodowana w dobie pandemii dziedzina medycyny. Potwierdza to liczba wydanych w 2020 roku Kart Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego (DiLO), która jest swego rodzaju barometrem powagi sytuacji w onkologii. Odczyt z tego barometru jest wielce niepokojący. W 2019 roku kart DiLO wydano 258 684; w kolejnym roku - 238 649.
Onkolodzy alarmują, że w 2020 roku niebezpiecznie zmniejszyła się dostępność do diagnostyki, leczenia chirurgicznego i badań wczesnowykrywczych. Również dostęp do chemioterapii i radioterapii został w trakcie pandemii znacznie utrudniony. Narodowy Instytut Onkologii w Warszawie alarmował, że w 2020 roku z podejrzeniem raka piersi do lekarza zgłosiło się aż o jedną trzecią mniej kobiet niż w 2019 roku.
W wyniku pandemii drastycznie spadła liczba wykonywanych badań profilaktycznych i - co gorsza - także badań diagnostycznych. Spadek liczby kart DiLO, wystawianych w 2020 roku do listopada, w porównaniu z tym samym okresem roku 2019, wyniósł w podstawowej opiece zdrowotnej (POZ) 11 proc., w opiece ambulatoryjnej (AOS) 6 proc., zaś w lecznictwie szpitalnym 7 proc.
- analizowała pod koniec kwietnia w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" Joanna Szyman, prezeska Neo Hospital, prowadzącego krakowski Szpital na Klinach.
Szyman przyznała, że spowodowana pandemią koronawirusa zapaść onkologii wzięła się z jednej strony, z postaw ludzi, którzy bojąc się zakażenia, unikali szpitali i placówek medycznych, ale z drugiej z obiektywnych trudności i przeszkód, które pandemia wywołała. - To ograniczenia, które pojawiają się już w podstawowej opiece zdrowotnej, podobnie jest w opiece specjalistycznej i w obszarze badań, a w końcu w leczeniu szpitalnym - sprecyzowała Szyman.
Jej słowa potwierdzają dane Narodowego Funduszu Zdrowia, dotyczące zabiegów przeprowadzanych w polskich szpitalach i placówkach medycznych. Zarówno jeśli chodzi o zabiegi onkologiczne, jak i zabiegi kardiologiczne, obserwujemy spadki. W okresie od stycznia do września 2020 roku wykonano 13 798 zabiegów onkologicznych; w analogicznym czasie rok wcześniej - 15 124. Dużo gorzej wygląda sytuacja w przypadku zabiegów kardiologicznych. Pomiędzy styczniem a wrześniem 2019 roku wykonano ich 24 106; w pierwszych dziewięciu miesiącach następnego roku - już tylko 19 398.
Podobnie podbramkowa sytuacja jest w kardiochirurgii. Prof. Kazimierz Widenka, prezes Klubu Kardiochirurgów Polskich oraz kierownik Kliniki Kardiochirurgii Szpitala Wojewódzkiego w Rzeszowie i Uniwersytetu Rzeszowskiego, mówi wprost o zapaści. Jego diagnozę potwierdzają dane, które przytoczył podczas X Kongresu Polskiego Towarzystwa Kardio- i Torakochirurgów. Okazuje się bowiem, że w 2020 roku liczba zabiegów kardiochirurgicznych w Polsce spadła w porównaniu do poprzedniego roku aż o 30 proc. - z 25 080 do 19 261.
Nigdy jeszcze liczba tych zabiegów nie spadła poniżej 21 tys., pod tym względem cofnęliśmy co najmniej o 20 lat
- spuentował prof. Widenka.
W kardiochirurgii dziecięcej ten spadek był co prawda mniejszy, ale również niepokojący - wyniósł 11 proc. U dzieci zapaść w liczbie wykonywanych zabiegów dotknęła przede wszystkim noworodków i dzieci do pierwszego roku życia. Różnice w spadku liczby zabiegów pomiędzy dorosłymi i dziećmi eksperci przypisują temu, że dzieci rzadziej chorowały na COVID-19 i lepiej znosiły chorobę.
Kolejną dziedziną medycyny, na której COVID-19 odcisnął swoje piętno, jest neurologia. W jednym z artykułów naukowych, opublikowanych w czasopiśmie neurologicznym "Neurologia i Neurochirurgia Polska" prof. Agnieszka Słowik, krajowa konsultantka w dziedzinie neurologii, pisała o znaczącym spadku liczby zabiegów wykonywanych u osób po udarze mózgu. Tylko między styczniem a kwietniem 2020 roku liczba wykrytych udarów spadła o niemal jedną piątą (19 proc.), z kolei osób, które przeszły specjalistyczny zabieg po udarze o 30 proc.
"Podejrzewamy, że część pacjentów zrezygnowała z hospitalizacji z powodu strachu przed koronawirusem. Rzadsza rozpoznawalność udarów mogła zmniejszyć się także z powodu innych czynników związanych z początkiem epidemii i nowymi zasadami w czasie lockdownu. Możliwe, że nie wszystkie czynniki zostały już zidentyfikowane" - pisze w swoim artykule prof. Słowik.
Wszystkie przytoczone powyżej dane i wskaźniki - a to przecież i tak tylko mały wycinek całości - przekładają się na tragiczny efekt końcowy w postaci tzw. nadmiarowych zgonów. Nadmiarowe zgony to różnica pomiędzy liczbą zgonów w danym okresie a średnią liczbą zgonów z analogicznych okresów w ostatnich kilku latach. Polska wypada pod tym względem katastrofalnie. Jeśli chodzi o wartości nominalne, to różnią się one w zależności od przyjętej metodologii oraz analizowanego okresu. W przypadku Polski wynoszą one nawet od 90 (za cały 2020 rok) do 105 tys. (za okres marzec 2020 - marzec 2021) nadmiarowych zgonów.
Wedle danych Eurostatu w okresie od marca 2020 do marca 2021 roku średni odsetek nadmiarowych zgonów w naszym kraju wyniósł 23,7 proc., podczas gdy unijna średnia była na poziomie 13,9 proc. W całej UE przed Polską znalazły się tylko Czechy (27,4 proc.) i Słowacja (25,4). Jeszcze gorzej wypadliśmy w zestawieniu przygotowanym przez renomowane czasopismo medyczne "The British Medical Journal". W gronie 29 krajów o wysokich dochodach, jeśli chodzi o nadmiarowe zgony w 2020 roku w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, zajęliśmy drugie miejsce z wynikiem 204,1. Przed nami była jedynie Litwa (249,42).
Przyczyną wielu śmierci była sytuacja systemu opieki zdrowotnej, który w ostatnich miesiącach jest na skraju swojej wydolności. I dla jasności: dotyczy to każdego państwa, a nie tylko Polski
- analizował w połowie maja w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Andrzej Fal. I dodał:
Pandemia kiedyś się skończy, natomiast problemy zdrowotne pozostaną. Do opinii publicznej coraz częściej docierają dwa pojęcia: zgony nadmiarowe oraz dług zdrowotny