Jakub Chabik: Globalizacja nam się sypie. Kryzys półprzewodników najbardziej uderzył w koncerny motoryzacyjne, bo samochód jest szczytowym osiągnięciem cywilizacji technicznej. Wcale nie rakieta kosmiczna, tylko samochód osobowy, produkt w pewnym sensie bardziej od rakiety skomplikowany.
Bo to produkt masowy, wiec oprócz całej masy inżynierów i informatyków wymaga długich łańcuchów wartości, sieci serwisowej, marketingu, brandingu... Sam produkt – owszem – może jest mniej złożony niż rakieta, ale cała otoczka o wiele bardziej.
Ale czy to było normalne, że w sobotę o dwunastej wchodzisz na stronę jakiegoś sklepu, wybierasz lodówkę, klik, w poniedziałek ona przyjeżdża pod drzwi i kosztuje tysiąc złotych. Tak nie było zawsze i być nie musi.
Śmiesznie tanio i natychmiast.
Trzy rzeczy. Po pierwsze moce produkcyjne półprzewodników są na świecie niewystarczające. Po drugie popyt gwałtownie wzrósł, bo chipów na potęgę potrzebują kraje rozwijające się. A po trzecie nastąpiło załamanie tzw. łańcuchów wartości, co jest związane z pandemią, ale również z polityką, czyli głównie konfliktem USA-Chiny.
A ile masz komputerów w domu, jak sądzisz?
Wszystko, co w twojej opinii jest komputerem.
Myślę, że masz co najmniej dwadzieścia, a może trzydzieści komputerów. W lodówce jest komputer, w kuchence tak samo, w wieży audio jest kilka komputerów, w telewizorze – też kilka. Jeśli masz w miarę nowy piec grzewczy, to w nim oczywiście jest komputer. A wiesz, z ilu komputerów skorzystałeś dzisiaj od rana? Jak myślisz?
Z kilkuset. Po drodze przejechałeś przez światła, sfilmowało cię z dziesięć kamer itd. Ludzkość nigdy nie podjęła świadomej decyzji, że chce być otoczona przez komputery, a jednak tak się stało. Życie każdego z tych komputerów wyglądało mniej więcej tak: najpierw był ziarenkiem piasku w jakiejś kopalni. Z tego ziarenka wyizolowano krzem, następnie z krzemu ukręcono rdzeń monokrystaliczny – notabene autorem tej metody jest Jan Czochralski, polski fizyk, chemik i metalurg. Potem pokrojono rdzeń na wafle, które mają grubość około milimetra. Następnie każdy wafel poddano setkom procesów chemicznych – naświetlaniu, trawieniu, napylaniu – przez co na jego powierzchni powstały miliardy bardzo małych elementów. W końcu wafel pokrojono na kawałki, zapakowano w plastik i sprawdzono. A działo się to wszystko na Tajwanie, w Chinach lub w Korei.
Tak. Nowoczesne półprzewodniki produkują też Stany. Następnie gotowe chipy wsadzono do kontenera, zawieziono do portu, załadowano na statek i one przypłynęły z Korei lub Chin do Europy, gdzie trafiły na przykład do Łodzi, w której mamy kilka fabryk sprzętu AGD. Polska jest w tej branży potęgą. Każdy chip został zamontowany w odpowiednim miejscu, po czym dojechało to do ciebie w formie lodówki lub odkurzacza. I to jest właśnie łańcuch wartości: wszystko, co się wydarzyło od ziarenka piasku aż do twoich drzwi.
Tak.
To zależy, jak na to spojrzeć. Najbardziej dochodowy jest sam początek łańcucha wartości i sam koniec. Początek to wymyślanie, projektowanie, badania naukowe – na tym się świetnie zarabia. A końcowe ogniwa łańcucha to reklama gotowego produktu, marketing, posiadanie znanej marki. Wszystko, co po drodze – czyli produkcja – jest dziś mniej dochodowe. Ani Chiny, ani Korea nie wymyśliły samodzielnie technologii półprzewodnikowej, opracowano ją głównie w USA dzięki ogromnemu wysiłkowi amerykańskich podatników, bo nakłady publiczne na badania i rozwój były wtedy ogromne. Pojedynczy element współczesnego układu scalonego ma grubość siedmiu nanometrów. Wiesz, ile to jest? Kilkadziesiąt tysięcy razy mniej niż grubość włosa. Nie dostrzeżesz gołym okiem miliona takich bramek półprzewodnikowych.
Nie tak planowali, ale tak wyszło. Amerykanie uważali, że tamci będą tylko produkować – tanio i solidnie – i nie wiedzieć, co tak naprawdę robią. Ale oni podglądali, rozumieli coraz więcej, kopiowali, zbudowali pierwszą własną fabrykę półprzewodników, która oczywiście nie była taka dobra, zbudowali kolejną i kolejną... Dziś Koreańczycy opanowali wszystkie ogniwa łańcucha wartości. Samsung jest tego świetnym przykładem. Ta firma robi zarówno półprzewodniki, jak i komponenty, które wchodzą w skład innych urządzeń, ale robi też własne produkty końcowe. Ja mam telefon Samsunga. I oni nie muszą nikogo o nic prosić.
Mają chipy nawet teraz, w trakcie kryzysu chipowego. To widać w salonach samochodowych. KIA i Hyundai nie zaproponują ci auta z zaślepką zamiast radia. Koreańskie koncerny to obecnie jedyni producenci samochodów, którzy mają w miarę wiarygodne terminy dostaw aut w salonach. Właśnie dlatego, że oni kontrolują wszystkie ogniwa łańcucha wartości.
Prawie wszystkie. Nie mają jeszcze technologii siedmiu nanometrów, ale mają wszystkie starsze. Esencja wojny ekonomicznej, którą Trump rozpoczął z Chinami, była właśnie taka: „Możecie sobie produkować chipy, które już podpatrzyliście, ale siedmiu nanometrów nie zdobędziecie".
Można upchać więcej bramek na pojedynczej kości. Taki chip ma większą moc, a jednocześnie zużywa dużo mniej energii. Różnice wydajności są ogromne.
Owszem.
To jesteśmy ugotowani w całej Europie. Stany są mniej zagrożone, bo wciąż kontrolują wszystkie ogniwa łańcucha wartości, mają własną produkcję chipów, pracują już nad technologiami pięciu nanometrów i trzech nanometrów. W Europie działa tylko kilka fabryk układów scalonych, które nie pokrywają nawet części potrzeb. Czy Daleki Wschód nam nagle przestanie sprzedawać chipy? Nie. Oni dobrze z tego żyją. Ale mogą dyktować warunki.
Przykręcili nam na chwilę kurek, bo sami potrzebują chipów. Jeśli Samsung ma do wyboru złożyć własne komórki, lodówki i odkurzacze albo sprzedać chipy do Europy, żeby pod Łodzią sprzęt złożył sobie Bosch, no to oczywiście wybiera to pierwsze.
Już mówiłem. Pierwszy powód to stale rosnący popyt. Zachód naprawdę nie jest już pępkiem świata, spójrz na demografię: Indie – 1,5 mld ludzi, Indonezja – 300 mln, Pakistan – 200 mln, Brazylia – 250 mln, Nigeria – 150 mln, Filipiny – 100 mln. Jak wziąć to wszystko do kupy, to chińskie fabryki mają dla kogo produkować. Nie jesteśmy im już niezbędni.
Tak. Popyt szybko rósł za sprawą krajów rozwijających się, bardzo dużych i bardzo ludnych, o wielkich apetytach. Podaż nie nadążała, bo to są piekielnie kosztowne inwestycje, nie da się zwiększyć mocy produkcyjnych ot tak, wybudowanie fabryki półprzewodników to kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Wszystko staje, lockdown światowej gospodarki powoduje mniejsze zapotrzebowanie również na chipy. Ale zaraz potem: eksplozja popytu. Cały świat przeszedł na Zooma i Teamsy, wszystko zaczęło się odbywać elektronicznie, co wymusiło potężne inwestycje firm w infrastrukturę telekomunikacyjną oraz służbowe laptopy i nowe komórki. Zdalne lekcje w szkołach – tak samo. Ssanie na chipy zrobiło się tak duże, że globalizacja tego nie wytrzymała.
Chomikowanie. Kiedy łańcuchy dostaw posypały się z powodu pandemii i zwiększonego popytu, część firm zaczęło gromadzić chipy na przyszłość. Tak samo zadziałała geopolityka. Chiny zachowują się coraz bardziej agresywnie wobec Tajwanu, więc każdy kombinuje, że lepiej mieć zapasy chipów na wypadek konfliktu na Morzu Południowochińskim. To wszystko spowodowało nieprawdopodobne ssanie.
Kraje, które mają łańcuchy wartości u siebie: Korea, Ameryka, Tajwan. Bo są niezależni. Teraz chomikowanie zresztą narasta.
Inflacja. „Kupmy chipy na zapas, bo jutro będą droższe". Ale są też dobre strony tego kryzysu: brak chipów skłonił wiele firm do przemyślenia, co produkują i gdzie. Robotnicy ze Skody, którzy zostali wysłani do domów, poczuli na własnej skórze, jakie jest ryzyko ściągania wszystkich najważniejszych komponentów z Dalekiego Wschodu.
My? Polska? Nigdy nie mieliśmy technologii produkcji nowoczesnych chipów.
Nie wiem, dlaczego Unia to puściła. Wypychanie produkcji z Europy na zewnątrz trwa od 20 lat. To nic nowego.
Nie było świadomości tego problemu. Zapotrzebowanie na chipy wzrastało sukcesywnie, po kolei wszystko stawało się inteligentne, łącznie z żarówkami. Co robiły firmy europejskie? Nawet jeśli projektowały chipy jak ARM, Siemens i Bosch, to produkcję wypychały na Daleki Wschód, bo tam były tania praca i tania energia.
Niby tak. Ale było tanio i zawsze działało. Transport morski rósł od 20 lat w nieprawdopodobnym tempie, a ceny spadały. Dopiero teraz widzimy, że wystarczy jedna awaria na Kanale Sueskim czy Panamskim, żeby wszystko zablokować. Chińczycy na Morzu Południowochińskim obetonowują rafy, na których mieszkały dotąd tylko mewy, budują pas startowy i ogłaszają: „Od teraz to jest nasza baza wojskowa". Prezesi firm w Europie to widzą i myślą: „O kurde, a jeśli oni rzeczywiście wywołają wojnę i zamkną szlak?". Dopiero teraz ta refleksja przychodzi.
Bo żeby to widzieć wcześniej, trzeba było kwestionować podstawowe zasady globalizacji. Przez lata zajmowałem się zarządzaniem i naprawdę dobrze znam metody optymalizacji procesów produkcyjnych. Fajne metody, efekty pojawiają się niemal natychmiast. Kiedy pracowałem w banku, żyłowaliśmy procesy usługowe, takie jak odbieranie telefonów czy kampanie reklamowe. W tym samym czasie fabryki na całym Zachodzie optymalizowały produkcję lodówek czy rur stalowych. Metody optymalizacyjne pozwalają przemyśleć cały proces, skorygować go i osiągnąć duże zyski za pomocą względnie prostych zmian. Zasada JIT – „Just in Time" – i nagle odpadają koszty składowania, magazynowania, bo wszystko zamawiasz na konkretny termin.
Nie mrozisz kasy w żadnych zapasach. Kasa ma przecież nieustannie krążyć i zarabiać. Jedna z zasad polegała na tym, że produkcja konkretnego egzemplarza rusza dopiero wtedy, kiedy klient złoży zamówienie. Nie wytwarza się towarów po to, żeby zalegały w magazynie.
Transport morski był tak tani, że niewielu obchodziło to ryzyko. Uwzględniano oczywiście jakieś luzy, łańcuchy nie były do końca napięte, bo statek może mieć awarię i dwa dni postać na redzie. Ale te wielkie odległości transportowe nie były problemem prezesa firmy, która coś produkuje.
Hurtownika, który ściąga cały statek półprzewodników, a potem sprzedaje korporacjom w całej Europie. Jedna dostaje pół kontenera, a inna dwa kontenery. Szefowie firm na tym całkowicie polegali. Gdybym był producentem samochodów czy pralek, też nie chciałbym się zajmować importem poszczególnych elementów z Chin, tylko znalazłbym taką firmę jak Arrow i powiedział: „Oto wydruk naszej historii zamówień z ostatnich trzech lat, chcemy mieć gwarancję, że wy te wszystkie elementy dostarczycie z 99-procentowym prawdopodobieństwem i z tolerancją 48 godzin". Arrow to brał i mówił: „Dobra".
Prezes Arrowa szedł do Duńczyków do firmy Maersk i mówił: „Będę u was zamawiać 80 kursów na trasie morskiej Kaohsiung-Rotterdam. Czy dajecie gwarancję?". Oni na to: „Mamy statki, mamy załogi, w czym problem? Damy radę". To samo mówili Chińczycy z Tajwanu: „Sto milionów chipów? Jasne, że damy radę, tyle to my robimy w tydzień". W tym łańcuszku każdy miał racjonalne podstawy, żeby tak działać. Przytomni ludzie mówili, że to się może posypać, ale tak naprawdę dopiero teraz jesteśmy wszyscy tacy mądrzy. Też mogłem pójść do zarządu i powiedzieć: „Słuchajcie, jak nam się posypią łańcuchy wartości i stanie produkcja, to będziemy tracić dwa miliony dolarów w tydzień". „To co powinniśmy zrobić?" – zapytaliby. „Kupić w Europie te części, które teraz ściągamy z Chin". „A ile więcej by to kosztowało?". „Jakieś osiem milionów.". „Zwariowałeś? Mamy wydać osiem milionów, żeby zaoszczędzić dwa? A jakie jest prawdopodobieństwo tego nieoczekiwanego zdarzenia, które zatrzymałoby dostawy z Chin?" – zapytaliby. „No, jakieś dwa procent". Wyśmialiby mnie. Zresztą gdyby do mnie przyszedł taki analityk, też bym go wyśmiał.
Brzmi jak relacja z plenum KC.
Unia nie ma mocnych narzędzi, bo każdy kraj ciągnie w swoją stronę i stara się chwycić najlepsze ogniwa łańcucha wartości. Zwłaszcza Francja i Niemcy są tu bezwzględne. Kiedy pojawi się pytanie: „A gdzie konkretnie zlokalizujemy tę naszą strategiczną fabrykę półprzewodników?", nie będzie zgody. Nie można każdemu krajowi dać po małej fabryczce chipów, tylko trzeba zbudować jedną wielką za wspólne pieniądze, bo produkcja półprzewodników opłaca się tylko w dużej skali setek miliardów komponentów rocznie. Ale moim zdaniem prędzej czy później to nastąpi. Unia w najbliższej dekadzie będzie się bardzo zmieniać, myślę, że pandemia to był dla Europy punkt zwrotny.
Bo powstał wspólny program odbudowy po covidzie. I nie chodzi mi o kwoty, one nie są aż takie wielkie, chodzi o sam mechanizm. Kraje Europy zgodziły się zaciągnąć wspólne długi i stworzyć własne źródła przychodów, czyli ogólnounijne podatki. To wielka zmiana.
Nie. Oczywiście ten kryzys zostanie ograniczony, nie będzie za pół roku tak dużych braków, ale – po pierwsze – będzie drożej, a po drugie wszyscy zaczną teraz kombinować, jak się zabezpieczyć i przebudować łańcuchy wartości. Będą starali się dywersyfikować dostawy: coś z Tajwanu, coś z Chin, coś z Korei, coś z Ameryki. I może coś na miejscu. Półprzewodniki zaczniemy kwalifikować jako towar strategiczny taki jak ropa, woda, gaz. A towar strategiczny należy oszczędzać.
Unia zaczęła walczyć o to, żeby produkty elektroniczne żyły dłużej. Koncerny wymuszają na nas szybką wymianę urządzeń poprzez tworzenie mody, zabiegi marketingowe lub celowe postarzanie produktów. Jedna ze strategii polega na niedostarczaniu części zamiennych, więc jeżeli masz sześcioletni sprzęt AGD i coś się w nim zepsuje, to producent powie: „Nie mamy już tej części, bardzo przepraszamy". Jak się poawanturujesz, to dadzą 10 procent rabatu na nowy sprzęt. Unia od jakiegoś czasu mówi producentom: przestańcie postarzać produkty i dajcie ludziom prawo do naprawy. Teraz pod wpływem kryzysu chipowego zacznie to solidnie egzekwować.
I nie wymieniali laptopów, komórek, lodówek i zmywarek tak często, bo w większości przypadków nie jest to konieczne. Można naprawić. To chory marketing, że jak masz iPhone’a starszego niż dwa lata, to jesteś kiepski, a jak telefon kończy trzy lata, to nagle wszystko w nim spowalnia i nie da się go używać.
Ciekawa. Jedna czwarta światowych emisji CO2 to transport, między innymi kontenerowce krążące na trasie Szanghaj-Rotterdam. Maersk jest jednym z największych trucicieli. Łańcuchy wartości muszą się więc skrócić, bo trzeba zadbać o klimat, a poza tym to nieracjonalne ciągnąć wszystko na takie odległości. Polska może się znaleźć wśród wygranych tych zmian pod warunkiem, że się nie wypiszemy z Unii. Możemy zyskać, bo mamy bardzo dobrą reputację jako kraj produkujący dobrze i niedrogo. Powstaje u nas coraz więcej nowoczesnych i skomplikowanych komponentów, kiedy ktoś kupuje w Europie samochód, to pewnie z 60 procent tego auta pochodzi z Polski. Powinniśmy teraz mocno inwestować w naukę i budować przemysł kreatywny, aby sięgnąć po wyższe piętra łańcucha wartości – tak robili Koreańczycy. I unikać niepotrzebnych problemów jak ta nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi.
***
Jakub Chabik (1971) jest informatykiem i doktorem zarządzania, od ćwierćwiecza zarządza wdrożeniami w sektorze nowoczesnych technologii. Pisuje do miesięcznika „Wiedza i Życie", w przeszłości publikował w „Computerworld" i „Harvard Business Review Polska". Jest adiunktem na Wydziale Inżynierii i Zarządzania Politechniki Gdańskiej.