Filip Springer jest jednym z najbardziej znanych polskich reporterów i fotoreporterów, jego książki "Miedzianka", "Wanna z kolumnadą" czy "13 pięter" za każdym razem wywoływały mocne dyskusje i zmieniały poglądy czytelników na architekturę, przestrzeń, polski gust. Poprosiłem Filipa o wywiad po jego wpisie na FB, gdzie okrutnie skrytykował coś, co dotąd wydawało mi się fajne...
Filip Springer: Nowoczesna stodoła.
Bo w mojej bańce sporo ludzi ceni design i nowoczesna stodoła uchodzi za coś fajnego. Chciałem tym wpisem coś sprawdzić.
Na poziomie bryły stodoła nie jest zła, można nawet w tych projektach znaleźć na upartego nawiązania do lokalności. Zawsze uważałem, że problemem naszej nadwiślańskiej architektury jednorodzinnej jest odwracanie się do lokalności plecami. Roztocze wygląda już prawie tak samo jak Wielkopolska, a Wielkopolska tak jak Mazowsze, tylko gdzieniegdzie stoją trupki małych domków, które przetrwały po babci i mają jakieś lokalne elementy, ale zaraz będą wyburzone, bo działka ma większą wartość. Więc ta moda na nowoczesną stodołę to mogłaby być jakaś dobra zmiana, tyle że ona nas strasznie okłamuje.
Ostatnio masę czasu spędziłem na terenach poniemieckich, bo pisałem o nich książkę. Dolny Śląsk, lubuskie, Mazury i Pomorze to obszary, na które nowoczesna stodoła wkracza z totalnym impetem, unieważniając powód, dla którego ją zaprojektowano. Mazurskie pagórki, na których nagle pojawiają się te "dizajnerskie" budynki, to jest coś, co się gryzie z samą istotą tej architektury, która w wielu miejscach jest przeszklona i otwarta na widoki, żeby kawę pić, patrzeć sobie w dal, i żeby na Instagramie dobrze wyglądało. Nie tylko to mnie mierzi, że ktoś przejmuje w ten sposób teren i go zasiedla, ale za tym też stoi kompletna bezmyślność, bo ktoś taki niszczy powód, dla którego na tym mazurskim pagórku się zjawił - malowniczość. Zaraz inni się zbudują obok i już nie będzie nigdzie miejsca w okolicy bez budynku - lepszego czy gorszego, to już nie jest takie ważne. Nawet gdyby te nowoczesne stodoły były genialnie zaprojektowane przez polskie sławy architektury, to i tak robią krzywdę przestrzeni. Zamieściłem wpis w tym duchu na FB i poczytałem trochę komentarze. Silnie tam wybrzmiewało przekonanie, że każdemu wolno tak budować: miał pieniądze, kupił działkę na Mazurach i zbudował przeszkloną nowoczesną stodołę. I fajnie. Przecież nie zbudował pseudodworku z kolumienkami i gipsowymi lwami ani ohydnego kopertowca z łamanym dachem, nareszcie mamy przyzwoitą architekturę.
Architektura "taka dizajnerska" wkracza na Mazury i w inne piękne miejsca. Niby ma być prosta, wycofana, surowa, niby ma się nie narzucać okolicy jakimś łamanym wielkim dachem, niby nie szczuje gipsowymi lwami spod drzwi, ale co z tego? Ta architektura pozornie wyraża zachwyt pejzażem, ale sam fakt postawienia domu w niezamieszkanej okolicy unieważnia największą wartość tego pejzażu. Jeszcze pół biedy, jak to jest jeden dom, ale na tym rzadko się kończy. Widziałem ostatnio wschodni brzeg Jeziora Juksty pod Mrągowem, ziemia na długości kilometra została sprzedana, ogrodzona płotem i stają tam pierwsze nowoczesne stodoły. Policzyłem skrzynki przyłączeniowe - dwadzieścia! I to całkowicie kończy malowniczość, każdy będzie miał nowoczesną stodołę z widokiem na żywopłot, żeby się trochę oddzielić od sąsiada. W tym wszystkim widać również klasowy wymiar "dizajnerskiej" architektury, bo przecież na Mazurach nad jeziorem nie budują się ci, których nie stać na mieszkania i muszą coś postawić na działce po babci. W tym jest arogancja, niezwykle niebezpieczna. I nie ma nawet dobrego języka, żeby z tym walczyć.
Żeby to się nie budowało.
Powiedziałbym: pobuduj się we wsi. Kup stary dom albo podwórko, gdzie stoi jakaś ruina i można postawić na jej obrysie coś nowego. A tam, gdzie nie było zabudowań, to nie buduj. W wielu krajach - Niemcy są najlepszym przykładem - nie można pobudować się poza terenem już zasiedlonym. Ludzie w Niemczech latami czekają, aż jakieś gospodarstwo zostanie opuszczone, ktoś umrze, albo dom się rozpadnie, żeby na jego miejsce postawić nowy dom. Polskie wsie się wyludniają, na Mazurach tak samo, więc nie ma kłopotu ze znalezieniem takich działek. Zmodernizuj coś takiego, a widoki będziesz miał może nie z samego okna, ale trzysta metrów dalej.
Tak. Albo pogódź się z myślą, że nie będziesz miał takiego domu, możesz go wynajmować sobie na lato w mazurskiej czy dolnośląskiej wsi. Nie wszyscy mogą mieć wszystko, bo planeta tego nie wytrzyma. Nawet ci, którzy zrobili dobre pieniądze, nie powinni móc takich rzeczy budować ze względu na wyższe dobro, jakim jest krajobraz i przyroda.
Tak. W skrócie o to mi chodzi.
A stodoła niby ma tego nie robić, ale robi, tyle że w nieco mniej przaśnym stylu. Ona kolonizuje krajobraz w sposób równie bezwzględny jak kiedyś pseudodworki. Umiarkowana w formie, umożliwia otwarcie się na ten wspaniały pejzaż, co jednocześnie unieważnia wartość tego pejzażu dla wszystkich, którzy nie siedzą w środku.
Ktoś na fejsie mi odpisał, że te nowoczesne stodoły pod miastami powstają, bo tak wychodzi taniej niż kupno mieszkania. Okej. Są na pewno takie przypadki, ale ja nie o nich mówię. Pod tymi mazurskimi nowymi stodołami parkują drogie samochody, a zdjęcia tych domów widzę potem na portalach z wakacyjnym najmem krótkoterminowym. To nie są ludzie, którzy nie mieli wyboru.
Można zrobić proste ćwiczenie w Google Maps i zobaczyć, jak wyglada granica jakiegokolwiek czeskiego czy niemieckiego miasta, gdzie się ono zaczyna i gdzie kończy, a potem wziąć miasto podobnej wielkości w Polsce i spróbować znaleźć granice. Powodzenia. To mnie okrutnie boli, że u nas można zabudować wszystko, więc jak gdzieś jest fajnie i odludnie, to za chwilę nie będzie fajnie. Zresztą w jednym przypadku przyłożyłem do tego rękę. Mówię teraz o Miedziance. Książką "Miedzianka. Historia znikania" i późniejszym festiwalem literackim w tym miejscu uruchomiłem pewien proces, tam powstają nowe budynki, a wczoraj ktoś mi wysłał zdjęcie budki z lodami na kółkach. Z Miedzianki powoli robi się atrakcja turystyczna w najgorszym sensie tego słowa. Dlatego właśnie ogłosiliśmy, że tę Miedziankę z festiwalem opuszczamy.
Żeby tej budki nie było! Trafiłem kiedyś do miejscowości Gumpoldskirchen pod Wiedniem, która słynie z wina, jest tam niewielki rynek, na którym stoją dwie budki i możesz się w nich tego wina napić. Tylko wina, nie ma tam nic więcej. Coś musi być w austriackim prawie albo w mentalności, że ci wszyscy, którzy są sprawnymi przedsiębiorcami, nie decydują się na otwarcie w tym miejscu kolejnych budek z winem, piwem, kiełbasą, czipsami i wszystkim innym, tylko rozumieją, że wyjątkowość tego ryneczku polega na ciszy i możliwości napicia się wina bez wielkiego tłoku. I to jest dobro nadrzędne względem możliwości zrobienia biznesu na tej atrakcji. To u nas nie działa. Opisanie i ujawnienie jakiegoś pięknego miejsca zwykle kończy się zabiciem ducha tego miejsca. Czasem zastanawiam się, czy nie zacznę zmyślać nazw miejscowości w książkach, żeby je chronić przed zadeptaniem.
Nic nie znaczy. Ale obrosło to pewnym zestawem skojarzeń, że dizajnerskie to umiarkowane w formie, surowe, trochę wystudiowane, trochę nieprzywykłe do tego, co nazywamy tradycyjnym. Najpiękniej o tym pisze Marcin Wicha w książce "Jak przestałem kochać design": że ten cały design ma jeden cel - uzasadniać cenę. I nic więcej.
Już mówiłem: stodoła, surowy beton, surowa cegła, drewniane i dość surowe meble plus ogromne przeszklenia, która są zbrodnią.
No daj spokój. To jest zbrodnia na klimacie. Wyobraź sobie pokój, w którym masz całą ścianę przeszkloną, co oznacza ogromne wydatki związane z mechanicznym chłodzeniem pomieszczenia i ogrzewaniem go. Ten budynek musi zostać wyposażony w coś, co będzie to robiło, będzie pobierało energię, już pomijam praktyczne kwestie typu zasypianie latem.
Będzie albo nie będzie. Jak się patrzy na te nowe budynki, to raczej widać rurę od pieca na ekogroszek i biały klimatyzator wystawiony z tyłu. W nowym numerze kwartalnika "Autoportret" jest duży tekst o tym, jakie odpowiedzi na kolejne wyzwania klimatyczne przez wieki znajdowali budowniczy i architekci. Ani w strefie zimnej, ani w ciepłej nigdy nie było czegoś takiego jak wielkie okna, które umożliwiają doświetlenie wnętrza po całości, bo to zawsze było nieefektywne. Dizajnerska architektura odłączyła się od naturalnej cyrkulacji powietrza i pór roku, zrobiła się arogancka i codziennie nam próbuje obwieszczać, że można zbudować w zasadzie wszystko.
To ładnie wygląda. Jak się stanie przy takim oknie, to z reguły człowiek krzyczy "Łał!". I nie ukrywam, że rzeczywiście fajnie przy czymś takim czasem posiedzieć. Tyle że w 2022 roku to według mnie zbyt błahy powód, żeby coś takiego robić.
No bo te duże przeszklenia powodują odbijanie się pejzażu w oknach, ptaki tego nie wiedzą i się o to zabijają.
Nie wiem, nie sądzę. Ta "designerska architektura" od strony estetycznej będzie się pewnie za dekadę czy dwie ciągle bronić, ale zacznie wykrzywiać ludziom twarze z innych powodów: "Jak ktoś mógł walnąć sobie taką wielką ścianę szyb, przecież to totalnie nieefektywne i szkodliwe" - takie mogą być te przyszłe komentarze. To zresztą poważne wyzwanie dla generacji, która dziś rządzi i ma wpływy, że ich działania komunikowane jako modernizacyjne, będą naprawdę już wkrótce odbierane jako coś, co nas przybliżyło do katastrofy klimatycznej.
Całkiem możliwe.
Generalnie surowość w różnych odsłonach jest dziś kryterium, które w naszej bańce definiuje, czy coś jest cool, czy nie jest. Jak pracowałem nad "13 piętrami" i poprosiłem na Facebooku, żeby moi znajomi z inteligenckiej klasy średniej pokazali mi swoje mieszkania - chciałem chodzić i je fotografować - to okazało się, że wszyscy mamy mieszkania podobnie urządzone i właściwie nie ma czego fotografować, bo styl się powtarza - popłuczyny po modernizmie i silny wpływ skandynawski, cokolwiek to oznacza.
Chyba lubię. W każdym razie on mi nie przeszkadza. Tylko, widzisz, mnie estetyka w architekturze już zupełnie przestała interesować. Oczywiście, że wolę blok pomalowany na biało niż jakąś tapetę, ale to nie jest już coś, co mnie zajmuje w architekturze. W ogóle nie o tym powinna być dzisiejsza architektura i rozmowa o niej.
Architektura stoi dziś przed koniecznością totalnej zmiany. Użytkowanie budynków - od ich postawienia aż po wyburzanie - to 40 procent światowych emisji CO2. Sam cement to 11 procent emisji. Jak sobie uświadomisz te cyfry, to przestaje cię interesować, czy coś jest ładnie czy brzydko zaprojektowane. Estetyką pasjonowałem się, pisząc "Wannę z kolumnadą" czy "Księgę zachwytów", a dziś uważam, że ona nie ma już nic do rzeczy. I dlatego przestała mnie interesować polska architektura, która cały czas kręci się wokół tego, czy coś jest fajne i dizajnerskie czy obciachowe. Jakie to ma teraz znaczenie? Teraz pytanie nie brzmi, jak budować, tylko czy w ogóle budować? Regularnie przy różnych okazjach zadaję architektom pytanie, czy oni dopuszczają taki moment w swoim życiu, że odmawiają zaprojektowania jakiegoś budynku, bo uznają, że jest niepotrzebny. "No ale jak ja tego nie zaprojektuje, to ktoś inny zaprojektuje i pewnie zrobi to gorzej" - słyszę. Albo, że "mają pracownie na utrzymaniu". A potem wsiadają do swoich naprawdę bardzo drogich samochodów i jadą z tych konferencji, na których ich o to pytam do domów. A mogliby też pociągiem.
Marzy mi się w Polsce taka historia jak z niedawnymi laueratami Nagrody Pritzkera - Anne Lacaton i Jean-Philippe Vassal. Dostali zlecenie na modernizację placu w jednym z francuskich miast. Przeanalizowali problem i udzielili odpowiedzi projektowej - inwestycja jest zbędna, plac działa jak należy, nie trzeba tam nic robić. Stawianie sobie drugiego domu na Mazurach, do którego będzie się jeździć parę razy w roku, nie powinno być już możliwe, jeśli chcemy się uporać z wyzwaniami klimatycznymi. „Każdy, kto zarobił i ma pieniądze, tyrał, żeby sobie coś takiego postawić, powinien mieć takie prawo". Taki świat już się kończy. I pojawi się nierówność, na którą musimy się zgodzić, że ci, którzy już sobie takie rzeczy pobudowali, to będą uprzywilejowani. A ci nowi już nie będą mogli realizować tego typu potrzeb. Dziś każda decyzja dotycząca budowy powinna być obwarowana sześciokrotnym pytaniem, czy na pewno musimy to budować i czy nie możemy podobnego zadania zrealizować w inny sposób.
Przychodzi mi teraz do głowy batalia o Zakrzówek w Krakowie - teren wspaniały rekreacyjnie, jest tam zalew, kamieniołom, Skałki Twardowskiego. Część terenu próbował zabudować deweloper, powstał przeciwko temu bunt społeczny, miasto w końcu teren przejęło. Był to więc sukces ruchów miejskich, ale sukces pozorny, bo miasto teraz buduje na Zakrzówku centrum rekreacyjno-sportowe za 50 mln złotych. Będzie ono przestrzenią publiczną, więc niby dobrze. I teraz zobacz: mamy taki Zakrzówek, który jest przyrodniczo cenny, pełni też funkcje napowietrzające Kraków i tak dalej, możemy wybudować tam coś z betonu, co pozostawi ogromny ślad węglowy i będzie pełniło funkcje rekreacyjne, ładnie wyglądało na zdjęciach, a z drona, to już w ogóle, albo możemy wydać te 50 baniek na programy ekologiczne dla NGO-sów, które w lekkich wiatach poprowadzą warsztaty dla dzieciaków, opowiedzą o roślinach, motylach i rybach na Zakrzówku, będzie można wypożyczyć na drewnianej przystani kajak, popatrzeć na żaby. I wyobraź sobie, że NGO-sy w Krakowie dostają 50 mln na 10 lat takich działań. Nie leje się ton betonu, nie zostawia śladu węglowego, Zakrzówek nadal jest zarośnięty i żyje swoim życiem, nie powstaje tam żadna nowa infrastruktura. I co lepsze?
Wiem. To są rzeczy, które totalnie nie przystają do rzeczywistości, która nadchodzi wraz z katastrofą klimatyczną. Prowadziłem niedawno konferencję o zielonej transformacji miast, jednym z tematów było ciepłownictwo. Zadałem pytanie, czy oprócz tych wszystkich fantastycznych sposobów na efektywną dystrybucję ciepła, o których tutaj opowiadacie, nie powinniśmy zacząć mówić ludziom, że w naszych mieszkaniach powinno być chłodniej, i że wkrótce nie będzie można sobie nagrzać pokoju do 24 stopni tylko dlatego, że ktoś tak lubi, nocą temperatura wyniesie maksymalnie 18 stopni, a w ciągu dnia nie więcej niż 20,5, co zresztą według różnych mądrych ludzi jest najzdrowszą temperaturą. Zostałem opieprzony od góry do dołu, że nie wolno tak mówić, bo prawo człowieka do tego, żeby samemu sobie regulować temperaturę w mieszkaniu jest święte. I że w tej sferze społeczeństwa zachodnie nie są zdolne do jakiejkolwiek rezygnacji z komfortu.
Jak nie, to zostaną zmuszone. Na razie jesteśmy oszukiwani, co doprowadza mnie do szału. Wierutnym kłamstwem są te wszystkie opowieści, że zielona transformacja może się odbyć bez ciężkich wyrzeczeń, takie głupoty zawiera też Europejski Zielony Ład: oto zielona zmiana stanie się źródłem jeszcze większego dobrobytu w Europie. Tak nie będzie. Albo w sposób kontrolowany Zachód zrezygnuje z części wygód, albo stanie się to w sposób nagły i niekontrolowany, wtedy bardziej będzie bolało. Jestem przekonany, że w perspektywie 30 lat standard naszego życia będzie musiał się obniżyć. I najważniejsze zadanie architektury to zaprojektować warunki tego dyskomfortu. Przewidzieć, że na przykład w szkołach na korytarzach będzie chłodniej i dzieci wchodząc na przerwę będą musiały się cieplej ubrać, albo że pojawią się ograniczenia w dostępnie do ciepła, wody czy prądu w mieszkaniach. Taka będzie nadchodząca rzeczywistość, ale prawie się o tym nie mówi, tylko jak żyć jeszcze wygodniej, bo będzie zielono, czysto i każdy postawi sobie wiatrak.
Jeśli w prawidłowy sposób odpowiemy na wyzwania klimatyczne i ekologiczne, to będą żyć w miastach jednocześnie gęstych i zielonych. Zostaniemy zmuszeni do pogodzenia się z mniejszymi mieszkaniami, będzie nam bliżej do innych ludzi, bo miasta zostaną ciasno zastawione domami, co jest bardziej efektywne energetycznie, a ciasnotę będą rekompensować publiczne przestrzenie zielone, żeby jakoś dało się funkcjonować. Zakładam też, że mój sześcioletni syn spotka się w swoim życiu z jakimiś regulacjami dotyczącymi ograniczenia energii, wody i ciepła w jego domu. W sklepie pewnie nie kupi truskawek w zimie, będziemy musieli się ograniczyć do produktów sezonowych i nie wozić ich przez pół świata, to jest szaleństwo. Tylko powiedz głośno po latach komunizmu w Polsce, że arbuzy zostaną zabronione. Myślę, że w pewnym momencie pojawi się zakaz lotów samolotem, albo jakaś koszmarna niedostępność samolotów, czyli na wakacje będziemy jeździć blisko. Zostanie zakazane jeżdżenie samochodem po mieście, co nie jest pieśnią przyszłości, bo niektóre miasta to wprowadzają.
W Polsce już teraz powinniśmy projektować domy tak, jakbyśmy byli Grecją, wytyczać ciaśniejsze ulice, które dają więcej cienia, robić mniejsze okna, białe dachy, różnego rodzaju mechaniczne łamacze światła i naturalne sposoby wentylacji mieszkań, wieże wiatrowe i różne takie. Dla niektórych to brzmi jak powrót do średniowiecza, że będziemy przeciągiem regulować temperaturę w mieszkaniu, ale chodzi po prostu o to, że musimy się zacząć ograniczać i szykować na poważniejsze zmiany klimatu. To zresztą ma swoją nazwę: architektura dyskomfortu. Na razie to nisza, ale musimy iść w tę stronę. Standard życia, który mamy obecnie, będzie niedostępny z powodów środowiskowych. Trzeba będzie w pewnej chwili ludziom powiedzieć, że klimatyzacja należy się tylko najsłabszym, a nie najsilniejszym. Obrazimy czytelników tego wywiadu, którzy usłyszą, że klimatyzacja ma być dobrem reglamentowanym dla najsłabszych - starszych albo chorych na serce - i musisz dostać pozwolenie. To jest uczciwsze podejście, niż opowiadanie, że zieloną transformacją poprawimy sobie standard życia.
***
Filip Springer (1982) jest polskim reportażystą i fotoreporterem. Publikował m.in. w tygodnikach "Polityka", "Przekrój", „Duży Format", a także miesięczniku "Vogue". Jest stałym współpracownikiem miesięcznika "„Pismo", dla którego pisze reportaże w ramach cykli klimatycznego, oraz miesięcznika "Znak", dla którego pisze felietony. Współpracuje z Instytutem Reportażu, przy którym założył wraz z Julią Fiedorczuk pierwszą w Polsce Szkołę Ekopoetyki. Jego książki były tłumaczone, nagradzane, ostatnia to "Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz" (wyd. Czarne).