Imprezy Sanny Marin. "Rządowi za dobrze szło i trzeba było znaleźć kij"

Grzegorz Sroczyński
Fińska polityka wygląda tak, jakby główny spór polityczny toczył się między Petru i Zandbergiem, a nie między Kaczyńskim i Tuskiem - z socjologiem i badaczem Finlandii Wojciechem Woźniakiem rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Grzegorz Sroczyński: Jak jej idzie?

Wojciech Woźniak: Dobrze. Zaskakująco dobrze. Zadziwieni są nawet ci, którzy od początku uważali, że ona jest utalentowaną polityczką. Moja żona parę lat temu badała politykę lokalną w Tampere - trzecim największym mieście w Finlandii - gdzie Sanna Marin weszła do samorządu i została przewodniczącą rady miasta. Magda obserwowała na żywo obrady, które dzisiaj można obejrzeć na YouTubie na temat budowy linii tramwajowej w mieście. Wszystko po fińsku, ale są angielskie napisy. Wstają kolejne osoby i wygłaszają dziwne argumenty, że tramwaj będzie powodował zaspy śnieżne, albo że tramwaje są strasznie niebezpieczne dla mieszkańców, jakiś radny chodzi ciągle po sali i przeszkadza, trwa to wszystko dziesięć godzin, bo przeciwnicy tramwajowej inwestycji wciąż próbują odwlec decyzję. Sanna Marin musi nad tym zapanować, zdyscyplinować radnych i jakoś sobie radzi, mimo że ma ledwie 29 lat. To wtedy zaczął się wokół niej szum, że oto pojawiła się nowa siła w fińskiej polityce. Ale nikt się nie spodziewał, że tak szybko - w grudniu 2019 roku - ta dziewczyna zostanie premierem. I że uda jej się przeprowadzić Finlandię przez kolejne burze.

Jakie?

Jeśli spojrzeć na liczby, to Finlandia najlepiej w całej Unii przeszła covid. Mają najmniej zgonów w stosunku do populacji i około 90 procent zaszczepionych wśród dorosłych. Wskaźniki gospodarcze po pandemii też są świetne. Kraj jest na najlepszej drodze do osiągnięcia rządowego celu 75 procent stopy zatrudnienia, chcą teraz podwyższyć ten cel do 80 procent, czyli tyle, ile w UE ma tylko Holandia. Bezrobocie mają najniższe od 2007 roku.

PKB?

Rośnie. W trakcie pandemii bank centralny przewidywał recesję na poziomie 9 procent, bo rząd wprowadził twardy lockdown. Ostatecznie zjazd PKB wyniósł tylko 2,3 proc., a w kolejnym roku był już solidny wzrost 3,3 proc. Inflacja w lipcu wyniosła 8 proc., jest trzecia najniższa w Unii Europejskiej, chociaż i tak rząd za nią obrywa. 

Czyli afera imprezowa Sannie Marin raczej nie zaszkodzi?

Ta afera jest "zamiast". Wybuchła właśnie dlatego, że Sannie Marin za dobrze idzie, opozycja nie ma się do czego przyczepić, no to międli bez końca zdjęcia z prywatnej imprezy. Życie prywatne premier Marin znajduje się pod skrupulatną obserwacją tabloidów i nieprzychylnych rządowi mediów. I od początku szuka się pretekstów, a wszystko jest totalnie nadmiarowe.

Nadmiarowe?

Marin jest pierwszą osobą w fińskiej polityce tak mocno zanurzoną w mediach społecznościowych. Dla niej - z racji wieku - Instagram to naturalne środowisko, po którym porusza się sprawnie. Dziwne było jej przeświadczenie, że jeśli znajomi wrzucą prywatne filmy z imprezy na Insta, to one nie wyciekną i opozycja nie będzie się próbowała tym pożywić.

Teraz wyciekło zdjęcie topless - dwie dziewczyny całują się bez staników. 

To jakieś jej koleżanki. Po festiwalu muzycznym w Helsinkach zaprosiła te osoby na afterparty do służbowego mieszkania szefowej rządu. To nie jest pałac, tylko dość oldskulowa willa nad brzegiem Bałtyku. Dwie dziewczyny zrobiły sobie selfie topless: patrzcie, bawimy się u pani premier. Tabloidy specjalizują się w śledzeniu Sanny Marin w jej czasie prywatnym, na spacerach z dzieckiem, jak biega po lesie, przy wyjściach do knajpy, robią zbliżenia na pupę i roztrząsają, czy utyła, czy schudła. Media traktują ją jak celebrytkę i w kółko opisują, z kim się spotyka na piwie. Przez tabloidy przewinęło się już trzech potencjalnych kochanków pani premier. Z kolei poważne gazety związane z konserwatywną opozycją, którym nie wypada stosować takich tanich chwytów, przekładają te ciągłe zaczepki na język bardziej inteligencki.

Czyli?

Piszą sążniste komentarze, że najważniejsza osoba w państwie nie powinna się zachowywać jak nastolatka, powinna być pod większą kontrolą. "Czy to jest godne? Czy to nie naraża autorytetu Finlandii na szwank?". Chodzi o to, żeby ona musiała się tłumaczyć. Wczoraj w przemówieniu na zjeździe socjaldemokracji w Lahti też się tłumaczyła, chociaż powiedziała masę ważniejszych rzeczy, absolutnie kluczowych dla przyszłości państwa. 

Co na przykład?

Że my, Finowie, powinniśmy byli wierzyć Estończykom, kiedy nas przestrzegali przed Rosją, a nie prowadzić politykę dystansu i równowagi. I że to był błąd. 

Byliśmy głupi?

Coś w tym stylu. To zresztą kolejny jej ogromny sukces, że sprawnie i bardzo szybko - współpracując z prezydentem Ninisto - wprowadza Finlandię do NATO. Udaje się to zrobić w zgodzie społecznej, mimo że Finowie przez dekady wierzyli, że lepiej zachować dystans tak od Zachodu, jak i Wschodu, żeby nie drażnić Rosji.

Czyli mamy sprawną premierkę, która suchą stopą przechodzi przez pandemię, kryzys, wojnę na Ukrainie, a topi ją parę zdjęć z prywatnej imprezy?

Tak. 

Ale właściwie jak to jest z tymi postępowymi Finami? Czy Finów czytających tabloidy naprawdę gorszy zdjęcie dwóch kobiet bez staników, które się całują? 

Nie o to chodzi. Finów wkurza fakt, że takie rzeczy są udostępniane przez znajomych pani premier w mediach społecznościowych. Można powiedzieć, że to kalwińskie: co się dzieje za zaciągniętymi zasłonami to jedna sprawa, można z tym żyć, ale pokazywanie tego na publicznym widoku w mediach społecznościowych, to już coś całkiem innego. Poza tym Finowie mają w sobie pewną skłonność, którą sami prześmiewczo nazywają terminem "Suomi mainittu!", czyli "Wspomniano o Finlandii!". Bardzo skrupulatnie śledzą, co o nich się pisze za granicą, cieszą się, gdy pojawiają się artykuły o fenomenie Nokii, o drugiej Dolinie Krzemowej, sukcesach fińskiego systemu edukacyjnego, czy o "najszczęśliwszym kraju świata". A teraz mają zgryz. Cały świat trąbi o imprezach pani premier. Niby przychylnie, niby przeważają komentarze w stylu: Finowie mają wyluzowaną szefową rządu. Elon Musk po poprzedniej imprezie pani premier - bo parę miesięcy temu też ją sfilmowano z ukrycia w pubie w Helsinkach - wrzucił takiego mema: jakiś gość w dyskotece pyta dziewczynę, co robi na co dzień. "Jestem premierem Finlandii. A ty?". To wystarczyło, żeby część fińskich mediów napisała: no tak, śmieją się z nas. 

Śmieją?

Uznali, że takie memy to bardziej ironia, niż pochwała. "Idź sobie na dyskotekę, to pewnie tam spotkasz premier Finlandii". Cała ta afera nie polega na moralnym oburzeniu, ale kwestia wizerunku kraju dla części opinii publicznej jest bardzo ważna. 

Czyli nie chodzi o to, czy ona się całowała w tańcu ze znajomym, zamiast spędzać czas z mężem, czy nie całowała, tylko że to niepoważne?

Nawet nie. Chodzi o to, po co oni wszyscy wrzucają te zdjęcia z imprez na Insta.

Okej. Zapomnijmy na chwilę o aferze imprezowej. O co Finowie na co dzień najbardziej się kłócą w polityce?

Mogę ci to pokazać na przykładzie ostatnich wyborów w 2019 roku. Okazuje się, że można przegrać wybory przez taki pomysł, jak profilowanie bezrobotnych przy pomocy algorytmów i zaostrzenie kryteriów przyznawania zasiłków. To był jeden z głównych tematów kampanii wyborczej. 

Profilowanie bezrobotnych?

Chodzi o to, że poprzednio rządziła prawica, a premierem był Juha Sipilä. On jest szefem partii Keskusta, czyli Partii Centrum…

A dałbyś radę jakoś przełożyć to na polski?

Okej. Na nasze to mniej więcej tak, jakby rządziła Nowoczesna Ryszarda Petru w koalicji z konserwatywnym odłamem PSL. Sipilä jest milionerem, przedsiębiorcą i jego rząd wymyślił reformę systemu pomocy bezrobotnym, bo przecież ludzie sprawniej będą szukali pracy, jak poczują ostrogę na tyłkach. Przegapisz spotkanie z doradcą zawodowym - tracisz zasiłek. Nie przyjmujesz oferty pracy – tracisz zasiłek. Nawet jeśli ta oferta jest kompletnie niezgodna z twoimi aspiracjami. Każdy bezrobotny musiał udowodnić, że aplikował o zatrudnienie przynajmniej raz w tygodniu, inaczej były sankcje. Moi rozmówcy z kręgów naukowych mówili, że ta reforma była samobójcza, bo uderzała w wyborców wszystkich partii. Stopień nadzoru i inwigilacji nad osobami w kryzysie bezrobocia miał być ogromny. A wszystkie systemy wsparcia w krajach nordyckich opierały się dotąd na dużym poziomie zaufania - obywateli do instytucji i odwrotnie. 

Ale chyba musiała być jakaś potrzeba w liberalnym elektoracie, żeby tych bezrobotnych docisnąć?

Owszem. Taka potrzeba była widoczna przede wszystkim w głównych mediach i wśród elit biznesu fińskiego, które budują narrację, że państwo socjalne musi się unowocześniać. "Nie stać nas na rozwiązania, które funkcjonowały kiedyś". Takie dyskusje w Finlandii toczą się nieustannie. 

Druga sprawa, o którą Finowie ostatnio się kłócili, to służba zdrowia. W raportach "The Lancet" i innych instytucji porównujących jakość i dostępność służby zdrowia, Finlandia przeważnie ląduje na piątym, szóstym miejscu na świecie. Czasami wyprzedzają ją maleńkie państwa w rodzaju Andory, Liechtensteinu czy Luksemburga. W trakcie wywiadów do pracy naukowej fińscy eksperci mówili mi, że ze strony korporacji czuć ogromną presję, żeby zwiększyć udział sektora prywatnego w rynku usług zdrowotnych. Poprzedni prawicowy rząd przygotował reformę samorządową, której jednym z efektów miała być reorganizacja usług opieki społecznej i służby zdrowia. Zresztą właśnie na tej reformie rząd Sipili się poślizgnął i wywrócił.

Zobacz wideo Putin wepchnął Finlandię i Szwecję do NATO? Ekspertka: Rosja będzie miała dłuższą granicę do pilnowania

Bo?

Finowie się przestraszyli, że to się skończy prywatyzacją służby zdrowia. I że samorządy zaczną kontraktować opiekę medyczną w prywatnych firmach. Ciężko ocenić, na ile te lęki były uzasadnione, ale w kampanii wyborczej socjaldemokracja obiecała, że do komercjalizacji usług medycznych nie dopuści. I wygrali wybory.

Po co robić reformę, jeśli ochrona zdrowia jest świetna i prowadzi w światowych rankingach?

Już mówiłem: medyczne korporacje i prywatne firmy ubezpieczeniowe widzą w swoich excelach, że w Finlandii mają słaby udział w rynku. Starzejące się i dość bogate fińskie społeczeństwo byłoby kopalnią złota po sprywatyzowaniu części usług publicznych. Z drugiej strony reforma była niezbędna, bo nadmiernie zdecentralizowane w latach 70. samorządy nie były w stanie udźwignąć finansowania służby zdrowia. Obecny rząd to zreorganizował, od stycznia jest nowy poziom administracji samorządowej w Finlandii, ale jak to będzie w praktyce działało, na razie nie da się ocenić. 

Przekładając to na nasze, fińska polityka wygląda tak, jakby główny spór polityczny toczył się między Petru i Zandbergiem, a nie między Kaczyńskim i Tuskiem. Można tak powiedzieć?

Można. W fińskiej polityce wciąż bardzo dużo jest tradycyjnego sporu między socjaldemokracją a liberałami. Z jednej strony stoją politycy socjaldemokratyczni i związki zawodowe, a po drugiej partie liberalne, z którymi powiązane są główne media i think tanki finansowane przez przedsiębiorców. I ja to lubię, bo taki spór jest o coś. Ale też trzeba dodać, że takie najpoważniejsze ustrojowe spory toczą się głównie przy okazji wyborów lub politycznych przesileń. W trakcie kadencji bywa różnie, kilka lat temu z pewnym osłupieniem obserwowałem ostry spór, czy należy pozwolić na sprzedaż w zwykłych sklepach spożywczych piwa o mocy 5,5 procent. Limit obowiązujący wynosił 4,7 procent, mocniejszy alkohol można kupić w nielicznych państwowych sklepach monopolowych. Myślałem sobie, że szczęśliwy jest kraj, który ma takie problemy. 

Piszesz książkę o Finlandii.

Będzie miała tytuł "Państwo, które działa". 

Co to znaczy?

To moje podsumowanie wielu lat obserwacji, jak działają instytucje w Finlandii. To państwo nie jest bierne, pasywne, tylko potrafi zmieniać się, dostosować, reagować na przebudowę świata wokół. 

Gdzie to widać?

Wszystkie zmiany, które się dokonały w Finlandii w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, były efektem pracy umysłowej fińskich elit. I przyglądania się światu. Oni te zmiany zbadali, policzyli, zaplanowali i wprowadzili. A nie, że samo im jakoś wyszło.

Czyli?

Tutaj naprawdę zrealizowano zasadę "Evidence-based policy" - polityka oparta na dowodach i badaniach. Finlandia wdrożyła to na bardzo wielu poziomach funkcjonowania, począwszy od instytucji, które za państwowe pieniądze prowadziły badania, co zrobić, żeby kraj zaczął przesuwać się z peryferiów do centrum. 

Z peryferiów?

Oczywiście. Finlandia to kraj peryferyjny geograficznie, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu również gospodarczo i fińskie elity miały tego pełną świadomość. Jak zreformować system edukacji? Finowie postawili sobie takie pytanie kilkadziesiąt lat temu i zaczęli to badać. "Nie wiemy, więc się dowiedzmy". Słynna reforma systemu edukacji, która doprowadziła kraj do czołówek rankingów, była głęboko przemyślana, bo za ciężkie pieniądze zrobiono analizy socjologiczne, ekonomiczne, pedagogiczne i psychologiczne.

W Finlandii od 30 lat w Sejmie funkcjonuje Komitet Do Sprawy Przyszłości. Jest to stała komisja parlamentarna, której przewodniczy za każdym razem premier. I zadaniem tego gremium jest zlecanie solidnych badań, w jakim kierunku państwo fińskie powinno iść. Ta komisja jest odpowiedzialna za państwo w dłuższej perspektywie niż jedna kadencja sejmowa, więc uczestniczą w niej przedstawiciele wszystkich partii. 

Wcześniej zajmowałem się naukowo polskim dyskursem politycznym i w kółko słyszałem, że państwo nie ma nic do gadania, niewiele potrafi. Albo że jak jest jakiś problem, najgłupsze co można zrobić, to powołać instytucję do rozwiązania tego problemu. "Żaden urząd i żadne biuro nie rozwiązało jeszcze nigdy niczego". W Finlandii odwrotnie - oni potrafią powołać instytucje do rozwiązania jakiegoś problemu i o dziwo to się udaje. W latach 70. przy pomocy publicznej instytucji przestawili swoją zacofaną gospodarkę na nowe tory, co przyniosło niebywały wzrost poziomu życia i szybkie przesunięcie się Finlandii we wszystkich rankingach na szczyt.

Co powoduje, że te fińskie instytucje działają, a nie zajmują się kupowaniem samochodów?

Badania. I pokora wobec ich wyników. Finowie - znów mówię teraz o elitach fińskich - zdają sobie sprawę z własnej peryferyjności. Kraj na północnych rubieżach Europy, położony między dwoma sąsiadami, którzy zawsze dominowali. Jaki mieć pomysł na siebie? "Nie wiemy, to lepiej to zbadajmy". W Finlandii nie występuje żadna nostalgia za jakąś złotą erą, dawną epoką, kiedy byliśmy wielcy, mocarstwowi i teraz musimy do tej mitycznej epoki wrócić. Oni po prostu uznali, że chcą się unowocześnić, a żeby wiedzieć, co to znaczy nowoczesność i co będzie się działo za dwadzieścia czy trzydzieści lat, to trzeba to spróbować zbadać. I zainwestować grubą kasę w przygotowania. Na przykład żeby mieć kiedyś nowe technologie, no to trzeba od początku inwestować w niezbędną infrastrukturę, sieci telekomunikacyjne, sprzęt, a z drugiej strony edukować ludzi w bardzo konkretnych obszarach. Finowie mają głębokie przekonanie, że nigdy niczego nie dostali za darmo. 

Ta polityka oparta na badaniach dotyczy też spraw społecznych. Na początku lat 90. Finów nie kojarzono z najszczęśliwszą nacją świata, tylko z depresją, przygnębieniem i samobójstwami. Faktycznie mieli jeden z najwyższych w Europie wskaźników samobójstw. Jak już uznali to za ważny problem, również wizerunkowy, to wydali gigantyczną kasę na wszechstronne badanie tego zjawiska i opracowanie różnorodnych programów wsparcia zdrowia psychicznego, pisaliśmy o tym niedawno w artykule z Pauliną Adamczyk. Od tego czasu skala maleje, dzisiaj wciąż ten wskaźnik jest wyższy niż średnia unijna, ale w ostatniej dekadzie to u nas bywał wyższy.

Czy taka katastrofa jak naszej Odry byłaby w Finlandii możliwa?

Nie wiem. Oni na co dzień uprawiają coś, co można nazwać tyranią check-listy. Doceniają rutynową pracę instytucji publicznych. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się sytuacja zagrożenia, więc trzeba nieustannie pilnować, czy mamy odpowiednie zapasy, czy działają procedury. Finowie zawsze chcieli być maksymalnie samowystarczalni, więc w sytuacjach kryzysowych wolą liczyć na własne sprawne instytucje, a nie łut szczęścia, że jakoś to będzie. Z drugiej strony różne katastrofy jednak się w Finlandii zdarzają. W 2020 roku z prywatnej firmy Vastaamo, do której wyoutsourcowano usługi psychoterapeutyczne finansowane ze środków publicznych, wyciekły dane 36 tysięcy pacjentów. Przechowywano je bez anonimizacji, w sposób umożliwiający powiązanie danych osobowych pacjentów z informacjami dotyczącymi ich terapii. Okazało się, że publiczna kontrola nad bezpieczeństwem danych była zdecydowanie niewystarczająca, skończyło się skandalem, upadkiem firmy, największą sprawą karną w historii kraju, ale i dramatem ludzi, których najbardziej intymne sprawy znalazły się w sieci. Wszystko wskazuje jednak na to, że taki skandal może się zdarzyć w Finlandii jednorazowo. Publiczne instytucje szczegółowo badają, jak mogło do tego dojść i uczą się, jak zapobiegać takim zdarzeniom w przyszłości.

***

Wojciech Woźniak (1978) jest socjologiem, pracuje na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Zajmuje się Finlandią, socjologią sportu i nierównościami społecznymi. Jest członkiem Westermarck Society (Fińskiego Towarzystwa Socjologicznego). Aktualnie pisze książkę: „Państwo, które działa. O fińskich politykach publicznych". 

Więcej o: