"Pogaś światła, załóż sweter. Przykręcenie kaloryfera powinno być obowiązkowe"

Grzegorz Sroczyński
Rosja prawdopodobnie całkowicie odetnie Europę od surowców w środku zimy. Mamy zmięknąć i spotulnieć. Rząd już teraz powinien wprowadzić obowiązek oszczędzania, ale władza w Polsce boi się reakcji społecznej, no bo u nas, wiadomo, nie będzie nikt mi mówił, ile mam mieć stopni w sypialni - z ekspertem rynku energii Wojciechem Jakóbikiem rozmawia Grzegorz Sroczyński

Grzegorz Sroczyński: Dlaczego prąd jest tak strasznie drogi?

Wojciech Jakóbik: Przez niedobór podaży wszystkiego. W czasie pandemii cięto produkcję, a potem doszło do tak nagłego odbicia popytu, że produkcja za tym nie nadążała. I to jest główna przyczyna niedoborów i skoków cen wielu towarów, w tym energii elektrycznej. Polacy najpierw mieli nadmiar energii i zapasów węgla, które nie znajdowały zbytu w pandemii, a potem nagle popyt skoczył w kosmos.

A wojna?

To dopalacz. Od wakacji 2021 roku rosyjski Gazprom przestał zapełniać magazyny gazu w Europie - te, w których miał udziały. Robił to wbrew własnym interesom ekonomicznym. Dzisiaj wiemy, że był to element przygotowań do wojny. Europa - pozbawiona zapasów gazu w zimie - miała być bardziej potulna i słabiej zareagować na rosyjską agresję. Gazprom działał niezgodnie z logiką rynku gazu, ale zgodnie z doktryną Falina-Kwicińskiego, która ma już 40 lat. 

Falina jakiego?

To są dwie osoby. Walentin Falin był ostatnim ambasadorem ZSRR w Niemczech, a Julij Kwiciński był wiceministrem spraw zagranicznych. Tuż przed upadkiem bloku wschodniego napisali coś w rodzaju planu na nowe czasy: siłę czołgów trzeba teraz zastąpić ropą i gazem. Gazprom należy traktować jak element rosyjskich sił zbrojnych, jeszcze jeden rodzaj broni, której Kreml będzie używać.

Jak?

Gazprom najpierw nie zapełnił magazynów na Zachodzie, potem - już po ataku - zaczął odcinać po kolei dostawy do Europy, rozpętał spór o płatność w rublach, zerwał kontrakt jamalski z Polską, zerwał kontrakt z Bułgarią… To wszystko wygląda na plan systematycznego ograniczania podaży do zera tuż przed zimą. Albo w trakcie zimy. 

Do zera? Jeśli Rosja całkiem odetnie gaz Europie, to nie zarobi.

Kompletnie nieistotne. To nie ta logika.

Czyli my w Europie tygodniami się zastanawiamy, czy wprowadzić embargo na rosyjski gaz, a Putin i tak chce nas odciąć?

Tak. To jego inwestycja w rozbicie Zachodu. Polityka Gazpromu prowadzona od lata 2021 roku uderzyła w rynki, które już były rozchwiane po pandemii. I to wzmocniło skuteczność działań Kremla. Cena gazu na giełdzie potrafiła wzrosnąć dwanaście razy. Nie dwa razy i nie pięć razy, ale dwanaście! I to się drastycznie przekłada na rynek energii.

Ale co ma cena prądu do tego, że cena gazu skacze?

Ma. Europa prowadzi transformację energetyczną, nie chce już brudnego prądu z węgla, ale nie jest gotowa na energetykę opartą w stu procentach na OZE. Mimo że da się zbudować potrzebną moc w panelach i wiatrakach - technicznie to jest możliwe - ale nie ma jak tego prądu magazynować na odpowiednią skalę. System oparty wyłącznie na OZE spina się tylko wtedy, gdy świeci słońce i wieje wiatr. Gdybyśmy znali tanią technologię łatwego magazynowania energii, to bylibyśmy w domu. Wciąż tego nie mamy. I dlatego gaz został wybrany przez Niemców na tzw. paliwo przejściowe - mniej więcej na dziesięć lat. 

Paliwo przejściowe?

Wielka Brytania, Niemcy, Holandia po odejściu od węgla używają gazu do produkcji prądu. Pobudowali sobie dużo elektrowni gazowych i włączają je, kiedy OZE nie produkują energii. Jak cena gazu nagle rośnie kilkanaście razy, no to łatwo sobie wyobrazić, w jakiej cenie jest ten prąd. 

Czyli Niemcy mają teraz drogi prąd, bo sobie pobudowali gazowe elektrownie?

Między innymi dlatego. A poza tym porzucają atom i węgiel równocześnie. Gaz jest im także potrzebny w przemyśle, który postawił na tanie dostawy z Nord Stream 2. Pozornie tanie, bo okazały się bardzo drogie w ostatecznym rachunku.

Ale dlaczego Francuzi, którzy prąd biorą z elektrowni atomowych, też mają pięć razy wyższe ceny? Dlaczego prąd w Polsce - skoro wciąż mamy elektrownie węglowe - tak samo jest pięć razy droższy?

Bo to się rozlewa na połączonym rynku energii w Europie. Poza tym stare elektrownie jądrowe we Francji mają rozmaite problemy techniczne.

W Elblągu oferta na prąd dla miasta skoczyła z 13 milionów do 90 milionów złotych rocznie. W Radomiu z 20 milionów do… 190 milionów rocznie. Przecież to obłęd. 

Powtórzę: to konsekwencja tego, że mamy połączone rynki energii w Unii Europejskiej. Działają giełda gazu i giełda prądu, które swobodnie ustalają ceny. Gazprom użył wolnego rynku przeciwko nam. W normalnej sytuacji zliberalizowany rynek energii służy klientom, bo cena na giełdzie jest teoretycznie niezależna od Rosjan. Tyle że oni nie zachowują się zgodnie z logiką rynkową. Stosują doktrynę, która zakłada, że surowce to nie jest biznes, ale inny rodzaj broni do zwalczania niekorzystnych zmian w sferze bezpieczeństwa. Uzależnienie państw Zachodu od gazu miało służyć do tego, żeby uniemożliwić Europie Środkowo-Wschodniej kurs na Zachód, czyli na przykład zablokować wejście Ukrainy do NATO, zgodnie ze wspomnianą doktryną. I to od 30 lat jest realizowane przez Federację Rosyjską. 

Myśmy tego nie wiedzieli?

My w Polsce? Wiedzieliśmy i mówiliśmy. Nie słuchali. 

Teraz słuchają? 

Udział Rosjan w europejskim rynku gazu spadł po wybuchu wojny z 40 procent do 10 procent we wrześniu 2022 roku. Widać refleksję Niemiec. Niemcy peregrynują teraz po gaz tam, gdzie Polacy byli już dziesięć lat temu: do Stanów, do Kataru.

I zdążą przed zimą?

Nie zdążą. Dlatego w tym sezonie zimowym będą musieli oszczędzać energię i zużycie gazu w przemyśle, bo inaczej go zabraknie. Kreml gra krótkoterminowo na najbliższy sezon grzewczy, kiedy braki gazu i jego kosmiczne ceny mogą wysadzać w powietrze rządy na Zachodzie, a potem wstawiać tam siły prorosyjskie. 

Musimy wyjść tej zimy ze strefy komfortu. To nie koniec świata, jeżeli wymaga się od nas tylko tego, żebyśmy chodzili w bluzach po domach. W innej sytuacji będą najbiedniejsi, którzy oszczędzali zawsze, a teraz już nie mają gdzie szukać oszczędności. Im zostanie pomoc społeczna i do nich powinny być przede wszystkim kierowane dopłaty w czasie kryzysu energetycznego.

Jeden sezon? A potem będzie okej?

Jeśli chodzi o bezpieczeństwo dostaw do Europy - to tak. Węgiel, gaz i ropę zaczniemy na stałe ściągać z innych kierunków, to się po tym sezonie dotrze i ustabilizuje. Natomiast szok energetyczny wywołany przez Rosję tak łatwo nie minie. 

Dlaczego?

Bo on odświeżył wiele starych kłopotów Unii. Pierwszy z brzegu problem: to że gaz jest cholerycznie drogi, spowodowało zwiększenie zużycia węgla, nie tylko w Polsce, ale też w Holandii, w Niemczech, gdzie znowu uruchamia się elektrownie węglowe. To podniosło ceny węgla i zmniejszyło jego dostępność. Pojawiło się ryzyko walki o zasoby wewnątrz Unii. To idealny scenariusz dla Putina, żebyśmy się żarli o surowce, zamiast coś ustalić i skoordynować. Dlatego trzeba przenieść koordynację kryzysu energetycznego na poziom Brukseli. Unia próbuje to robić, ale tutaj z kolei zaczynają się te wszystkie trudne dyskusje o suwerenności narodowej. Kryzys energetyczny porusza wszystkie napięte struny integracji europejskiej. 

Jakie?

Chodzi o to, że efektywność procesu decyzyjnego w Unii Europejskiej jest mniejsza niż na Kremlu. Tam grono kilku osób podejmuje decyzję na jednym spotkaniu, a u nas najważniejsze decyzje podejmowane są na zasadzie jednomyślności 27 państw członkowskich, które publicznie się spierają. Długoterminowo na tym wygrywamy, bo tak podejmowane decyzje są zwykle lepsze, ale zajmują dużo czasu. I to jest słabość Unii w porównaniu z Federacją Rosyjską. Należałoby usprawnić proces decyzyjny w UE, wprowadzić zasadę głosowania większościowego. Ale tu natychmiast zaczynają się toksyczne dyskusja o suwerenności, no bo jak to, inne kraje będą mogły przegłosować coś, co się Polsce czy Hiszpanii nie podoba? Wciąż jako wspólnota stoimy przed decyzją, czy pozostajemy na obecnym poziomie integracji i godzimy się na słabą efektywność Unii, która została pomyślana na spokojne czasy, czy uczymy się działać szybko. Putin chciałby rozpadu Unii, a potem chciałby rozmawiać jeden na jeden z poszczególnymi państwami. A nasza odpowiedź powinna być całkowicie odwrotna. Trzeba jednak dodać, że reforma jest utrudniona przez kryzys zaufania do instytucji unijnych, które często są naciskane przez najsilniejsze państwa członkowskie.

Co będzie po zimie?

Kryzys podażowy na rynku surowców może się skończyć z powodu kryzysu gospodarczego. Już teraz pojawiło się zjawisko nazywane destrukcją popytu. Jest tak horrendalnie drogo, że najpierw przemysł, a potem cała gospodarka Europy ogranicza aktywność, żeby zmniejszać rachunki, następuje zamykanie firm, bankructwa, pojawia się coraz silniejsze oczekiwanie od rządów coraz większej ilości subsydiów, które z kolei będą nasilać presję inflacyjną. Innymi słowy kryzys energetyczny może się zmienić w kryzys gospodarczy, wtedy nie tylko jeden sezon zimowy trzeba przetrwać. 

Europejski rynek energii liberalizowano pod hasłem, że teraz wreszcie nie będzie nam Gazprom dyktował cen - jednym drożej, drugim taniej - tylko giełda wyznaczy ceny uczciwie. To się chyba totalnie nie sprawdziło? 

Bo utrzymaliśmy zależność od jednego dostawcy. Gdyby rynek nie był tak zależny od Gazpromu, to by działał zgodnie z planem. Ale jeśli 40 procent gazu pochodziło z Rosji, no to Gazprom nadal dyktował ceny na tym niby zliberalizowanym rynku.

I nie można było tego przewidzieć?

Można było. I oficjalnie w unijnych dokumentach wszyscy zmierzali do dywersyfikacji. Polska to zrobiła, Litwa też zrobiła. 

A tamci nie?

Bo uważali, że się z Putinem dogadają i on im nigdy nie odetnie gazu, bo przecież na tym zarabia i jest racjonalny. Rosjanie wstrzymali dostawy gazu do Polski w maju, ale bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju zostało utrzymane. Odrobiliśmy lekcję. Być może nie mamy dopiętych wszystkich kontraktów albo nie wszystkie są w idealnej cenie, za to mamy wybór, a gaz jest dostępny. Zrobiliśmy to, co wszyscy w Unii powinni zrobić.

Dlaczego nie zrobili?

Bo Niemcy chcieli dużo taniego rosyjskiego gazu. Na tym zamierzali opierać konkurencyjność swojego przemysłu chemicznego, który miał rywalizować z amerykańskim. I się na tym przejechali. 

Czyli chodziło o pieniądze?

O wiele rzeczy chodziło. Optymistyczna wersja jest taka, że Niemcy za mocno uwierzyli w założenia własnej polityki wschodniej - Ostpolitik - z lat 70-tych, która zakładała, że Rosja jest potrzebna jako partner do zjednoczenia Niemiec, a zatem należy ją wciągać we współzależność gospodarczą, bo to ją ucywilizuje. To była doktryna Willy’ego Brandta. Tylko że potem ten pogląd kilka razy podlegał weryfikacji i kilka razy upadł, a Niemcy nie wyciągali wniosków nawet po aneksji Krymu. I to już jest dziwne, a nawet daje podstawę do bardziej pesymistycznej oceny. Rosjanie utrzymali głębokie wpływy w dawnej NRD, w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, gdzie samorząd chronił Nord Stream 2 przez sankcjami tworząc specjalną Fundacją Klimatyczną, która zamiast sadzić drzewa, pomogła dokończyć budowę. Głęboka penetracja Niemiec przez Rosję i uwikłania biznesowe, które rodzą wpływy polityczne - to wszystko widzimy i jest to całkowicie zgodne z doktryną Falina-Kwicińskiego. 

Czyli były dwie doktryny - jedna Willy’ego Brandta, druga Falina-Kwicińskiego. Jedna okazała się naiwna, a druga dość skuteczna. 

Tak. Niemcy teraz wydadzą miliardy, żeby zniwelować własne błędy. 

A prąd? Jeszcze raz zapytam, dlaczego on musi być tak drogi? Czy te ceny muszą się przelewać z rynku niemieckiego na nasz rynek?

Po to powstała giełda prądu, żeby ceny były ustalane przez mechanizm rynkowe, a nie monopolistów.

Przecież elektrownia w Polsce czy we Francji produkują prąd taniej?

Tak. Kilka razy taniej niż obecna cena na giełdzie.

Polska elektrownia nie może powiedzieć: „My mamy cenę pięć razy niższą i będziemy taniej sprzedawać prąd Elblągowi czy Radomiowi"?

Nie może. Musi cenę odnieść do giełdy, bo tak się wszyscy umówiliśmy. A cena na giełdzie jest uzależniona od tego, kto wyprodukował najdrożej. To jest punkt odniesienia do wszystkich kontraktów.

Najdroższa elektrownia ustala cenę?

Tak. 

Dlaczego?

Bo ona jest niezbędna w systemie. Musi być w odwodzie, żeby całość się spięła w razie wzrostu zapotrzebowania na prąd. 

Elektrownie nie włączają się wszystkie na raz, tylko w ustalonej kolejności w zależności od zapotrzebowania na moc. Jeśli przychodzi noc i jednocześnie spada temperatura, to zapotrzebowanie na prąd gwałtownie rośnie. Wtedy po kolei włączają się kolejne elektrownie i nawet jeśli tę najdroższą - a dziś byłaby to elektrownia produkująca prąd z gazu - włączysz na samym końcu i tylko na dwie godziny, to ona musi w tym systemie być. Elektrownia, która produkuje taniej, bierze ten najdroższy prąd za punkt odniesienia. I powstaje nadmierny profit. 

Nadmierny profit?

Chodzi o to, że elektrownie, które mają niższe koszty - a sprzedają prąd po cenach giełdowych - świetnie w tym kryzysie zarabiają. Międzynarodowa Agencja Energii policzyła, że opodatkowanie takich przychodów dałoby około 200 mld euro. Bruksela proponuje, żeby te pieniądze zostały ściągnięte od firm i przeznaczone na walkę z kryzysem energetycznym. 

Na dopłaty?

Między innymi. Ale firmy energetyczne nie złamały prawa - to trzeba podkreślić. Bo często słychać głosy, że oni się bogacą nieuczciwie na kryzysie.

Ile Putin ma w tej chwili z surowców?

Połowę budżetu państwa. Z powodu rekordowych cen na każdym metrze sześciennym gazu zarabia kilkadziesiąt razy więcej. Sprzedaje mniej, ale drożej. I budżet mu się składa. 

Jak długo?

Do 2023 roku, bo wtedy prawdopodobnie będzie tąpnięcie. Przede wszystkim skończy się sprzedaż ropy klientom premium. 

Klient premium to kto?

To my, czyli państwa Europy, bo dobrze i regularnie płacimy. Wszyscy od stycznia mamy przestać kupować ropę rosyjską, co będzie domknięciem embargo. Zresztą petrodolary są dla Rosji ważniejsze niż dochody z gazu. Grupa G7 dyskutuje też o prowadzeniu cen maksymalnych na rosyjską ropę. 

Ale co to właściwie znaczy „cena maksymalna"? 

Ustali się, że rosyjska ropa ma kosztować maksymalnie 40-60 dolarów za baryłkę, a gaz maksymalnie 500 dolarów za 1000 metrów sześciennych.

Na całym świecie?

Tak.

Jak można wymóc na kimś, kto chce sprzedać ropę, żeby sprzedawał po 40 dolarów, jeśli cena na giełdzie jest 100 dolarów?

Każdy statek z ropą czy gazem musi być ubezpieczony. Jeśli cena będzie wyższa, taki statek nie dostanie polisy. 

No to popłynie bez polisy. I co?

Bez ubezpieczenia nie zawinie do żadnego portu. 

To Gazprom założy firmę „Gazprom-ubezpieczenia" i wystawi polisę.

Nie będzie mógł, bo flota handlowa do kogoś należy. W ogromnej większości do firm zachodnich. I one po prostu nie będą uznawać takiej pieczątki, bo będą się bały tzw. sankcji drugiego rzędu.

I Putin wtedy nie może nigdzie wysłać ropy?

Trochę może. Iran to robi mimo sankcji: szmugluje ropę albo wymienia ją barterem na dostawy butów. Ale skala tego jest nieporównywalna do rosyjskich potrzeb. Nie możesz tych ilości, które Putin ma do sprzedania, wymienić na buty. Coś wyślą do Indii, coś do Chin, ale po cenach równie niskich. Już teraz nadwyżki ropy są upychane przez Rosjan w magazynach, a gaz jest palony we flarach na Półwyspie Jamalskim. Sankcje to maraton, a nie sprint. Uważam, że w 2023 roku będzie widać druzgocący efekt dla rosyjskiego petrostate. 

A my? Bez surowców z Rosji leżymy i kwiczymy, czy nie?

To będzie bolesne, ale uważam, że strach ma wielkie oczy. Należało to zrobić od razu. Odciąć się od surowców z Rosji. Niemcy sobie oszacowali, że maksymalny spadek wyniósłby wtedy u nich trzy procent PKB. Dużo, ale ćwiczyliśmy to już w pandemii. Da się takim kryzysem zarządzić. Po takim szoku europejska gospodarka byłaby impregnowana na szantaż rosyjski. I przyspieszyłaby transformacja energetyczna. 

Kto jest teraz w najgorszej sytuacji? 

Niemcy. Postawili na tani gaz z Rosji i założyli, że przejdą na nim przez całe lata dwudzieste - aż do czasów, kiedy zostaną ulepszone technologie magazynowania energii i będzie można się całkowicie przestawić na OZE. Ale Rosjanie postanowili nie czekać do lat trzydziestych, kiedy ich surowce przestaną cokolwiek znaczyć, tylko załatwić swoje plany teraz.

Każdy z nas może zmniejszyć kryzys energetyczny, osłabić Putina i zwiększyć bezpieczeństwo Europy. Po prostu musimy oszczędzać gaz, ropę i prąd. Obowiązek oszczędzania powinien wprowadzić rząd, ale władza w Polsce boi się reakcji społecznej, no bo u nas, wiadomo, nie będzie nikt mi mówił, ile mam mieć stopni w sypialni. Krew mnie zalewa, kiedy idę do urzędu w Starych Babicach i tam jest tak gorąco, że nie można wytrzymać, a urzędnicy otwierają okno. Płacimy za awanturę Putina nie litrami krwi, a jedynie złotówkami. Cieszmy się, bo to naprawdę niska cena w porównaniu z tą, którą płacą Ukraińcy. Załóżmy sweter i porzućmy tę logikę, że zawsze będzie wszystkiego więcej, a PKB może iść tylko w górę. Teraz trzeba się samoograniczyć. To nie jest zła opcja, jeśli alternatywą byłoby pójście na front.

***

Wojciech Jakóbik (1988) jest analitykiem sektora energetycznego, wykładowcą Kolegium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim. Naczelny portalu BiznesAlert.pl, analityk Instytutu Jagiellońskiego.

Więcej o: