Nagranie pochodzi z imprezy, która odbyła się 14 grudnia 2020 r. w sztabie ówczesnego kandydata Partii Konserwatywnej na burmistrza Londynu, Shauna Baileya. Na krótkim filmiku widać między innymi tańczącą parę oraz osoby, które - mimo pandemii koronawirusa i obowiązkowych restrykcji - nie przestrzegają dystansu ani nie noszą maseczek. Jedna z osób pyta na nagraniu: "Filmujesz to?", na co inna odpowiada: "Dopóki nie prowadzimy streamingu na żywo, to jakbyśmy przestrzegali reguł". Na imprezie były co najmniej 24 osoby - pisze "Daily Mail".
Jest to pierwsze nagranie ukazujące jawne naruszenie obostrzeń epidemicznych, które wówczas obowiązywały w Wielkiej Brytanii. Przypomnijmy, że w grudniu 2020 r., czyli czasie gdy miała miejsce wspomniana impreza, w Londynie obowiązywał zakaz spotkań towarzyskich w pomieszczeniach zamkniętych (z wyjątkiem m.in. osób z własnego gospodarstwa domowego), natomiast ludzie mogli się spotykać na otwartych przestrzeniach jedynie w grupach maksymalnie sześcioosobowych.
Rzecznik Partii Konserwatywnej, odnosząc się do opublikowanego nagrania, powiedział, że w stosunku do 4 osób zostały podjęte działania dyscyplinarne - podaje "Daily Mail". Z kolei minister ds. wyrównywania szans Michael Gove skomentował w rozmowie z BBC, że nagranie jest "straszne" i "nie da się tego obronić".
Policja natomiast prowadziła dochodzenie w sprawie tej imprezy, ale nikt nie został ukarany.
Tymczasem w czwartek (15 czerwca) Komisja Izby Gmin opublikowała raport w sprawie "partygate", czyli nielegalnych imprez, które w czasie pandemii odbyły się na Downing Street. "Pan Johnson dopuścił się poważnej obrazy, tym poważniejszej, że zrobił to premier" - podkreślono w raporcie.
Wprowadził Izbę Gmin w błąd w sprawie wielkiej wagi dla izby i dla opinii publicznej. Zrobił to wielokrotnie
- dodają autorzy, podkreślając, że to historyczny precedens. Rekomendują, by nie wydawać Borisowi Johnsonowi przepustki, która tradycyjnie pozwala byłym posłom wchodzić na teren parlamentu.
Ponadto autorzy - posłowie Konserwatystów, Partii Pracy i Szkockiej Partii Narodowej - dodają, że były premier "brał udział w próbach zastraszania komisji", co jest kolejną obrazą parlamentu.
Johnson już wcześniej nazwał dochodzenie komisji "sądem kapturowym". W czwartek mówił, że wnioski raportu to "absurd i farsa", "szaleńcze konkluzje" i "ostatnie pchnięcie noża w długim, politycznym zabójstwie". Członkowie jego partii są jednak podzieleni.
- Kompletnie niesprawiedliwy raport. Boris Johnson nie został potraktowany sprawiedliwie - ocenia w BBC Brendan Clarke-Smith, poseł prawicy i jeden ze stronników b. premiera. W jego ocenie szefowa komisji, posłanka lewicy Harriet Harman nie była obiektywna i wydała wyrok jeszcze zanim komisja zaczęła pracę.
Innego zdania jest były deputowany prawicy Dominic Grieve. - Dowody są przytłaczające - mówił. Zaś lider szkockich Konserwatystów Douglas Ross ocenił, że "raport był rzetelny".
W poniedziałek (19 czerwca) posłowie zdecydują, czy przyjąć raport. Nie będzie dyscypliny. Konserwatyści mają 60-mandatową większość, ale zwolennicy byłego premiera są przekonani, że mimo to Izba Gmin zagłosuje przeciwko Borisowi Johnsonowi.
Komisja - zdominowana przez prawicę - uznała, że Boris Johnson wielokrotnie oszukiwał posłów ws. tzw. partygate. Zaleciła zawieszenie jego członkostwa w parlamencie na 90 dni, co zaowocowałoby wyborami, w których polityk mógłby stracić mandat. Wcześniej jednak - po przeczytaniu wstępnej wersji dokumentu - Boris Johnson sam odszedł z Izby Gmin.