Dla użytkowników streaming muzyki jest spełnieniem marzeń, a dla wytwórni - źródłem obaw

Świat cyfrowy zmienił przemysł muzyczny i pozbawił go znacznej części zysków. Streaming sprawił zaś, że kupowanie całych płyt i piractwo straciły sens. Niestety wg wytwórni zyski z platform takich jak Spotify nie gwarantują równowagi w biznesie. Z drugiej strony dla użytkowników nie ma wygodniejszej opcji. Kto ma w tej dyskusji rację i jak będzie wyglądała przyszłość dystrybucji muzyki?

Pierwsza cyfrowa rewolucja na rynku muzycznym nastąpiła za sprawą iTunes Store, sklepu online otwartego przez Apple w kwietniu 2003 roku. Wraz mijającym czasem wirtualne półki zostały wzbogacone o teledyski, programy telewizyjne, filmy, gry wideo i aplikacje dla urządzeń mobilnych. Do stycznia 2007 roku przez iTunes sprzedało się 80 proc. muzyki rozprowadzanej przez sieć, czyniąc Apple praktycznie monopolistą.

Rok później na rynku zadebiutował szwedzki startup Spotify, udostępniający muzykę za darmo. Były oczywiście pewnie ograniczenia, jak np. niższa jakość i okrojenie z funkcji dostępnych w odtwarzaczu premium, ale okazało się, że piraci, którzy za nic nie wydaliby złamanego grosza na muzykę, wreszcie mieli szansę zdobyć ją legalnie, wysłuchując jedynie co jakiś czas reklam. Dziś wolna od nich wersja premium kosztuje 20 zł/miesiąc.

A jeszcze rok później powstało Vevo, wyrosłe z teledysków obecnych na YouTube. To join-venture 4 podmiotów: Google, wytwórni muzycznych Universal Music Group i Sony Music Entertainment, a także agencji cyfrowej Abu Dhabi Media. Firma nie poprzestała jedynie na streamingu teledysków, a rozszerzyła działalność również na muzyczny kanał telewizyjny, dostępny w wybranych krajach.

Te trzy wydarzenia wywołały rewolucję w sferze dostępu do muzyki i teledysków z wykorzystaniem internetu, a ich obecność łączy się także ze spadkami w zarobkach przemysłu muzycznego.

Jak wynika z raportu Związku Producentów polska branża muzyczna zakończyła 2014 rok z dobrymi wynikami, gdyż po raz pierwszy od sześciu lat odnotowano na nim wzrost sprzedaży nośników fizycznych. Cały rodzimy rynek był wart 348 mln zł z czego ok. 20 proc. stanowiła dystrybucja cyfrowa, przy wzroście (rok do roku) 31 proc.

Sprzedaż fizyczna konta sprzedaż cyfrowaSprzedaż fizyczna konta sprzedaż cyfrowa Fot. ZPAV Fot. ZPAV

Największa bo 78 - procentowa część dystrybucji cyfrowej dotyczy streamingu, a pozostałe usługi takie jak pobrania online czy na telefony komórkowe należą do zdecydowanej mniejszości. Co ciekawe dwukrotnie wzrosła także sprzedaż nośników winylowych.

Nieco gorzej przedstawia się za to sytuacja globalna , gdyż jak wynika z raportu IFPI (Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficzego) przychody branży spadły o 0,4 proc. do 14,97 mld dol. podczas gdy jeszcze w 2002 roku wynosiły 25,1 mld dol. W zeszłym roku po raz pierwszy wpływy z dystrybucji cyfrowej zrównały się też z wpływami ze sprzedaży nośników fizycznych.

Z modelu subskrypcyjnego korzysta 41 mln użytkowników, co przynosi ogółem 1,6 mld dol. przychodów. Raport IFPI nie wymienia jednak wśród głównych graczy Spotify i Deezera, a YouTube'a, Tidala i Apple.

Obserwowany proces jest jednak szerszy, bo dotyczy także radia. Przykładem może tu być choćby muzyczno-informacyjno-lifestyle'owe Radio PiN wypełnione autorskimi audycjami. 20 października zostało ono zastąpione przez Muzo.fm grające już prawie wyłącznie kawałki popowo-rockowe. Zmiana ta w komentarzach łączona była z postępującą tabloidyzacją mediów.

Swoją działalność kończyły także serwisy streamingowe, choć np. w przypadku Groovesharka wynikało to z nie do końca legalnej działalności. Serwis ten składał się z wyszukiwarki piosenek, które można było odsłuchiwać i układać w playlisty. Za darmo. Właściciele praw autorskich do muzyki nie ponosili korzyści z tytułu udostępniania treści w Groovesharku i podali serwis do sądu. Proces zakończył się ugodą i zamknięciem wyszukiwarki, w miejsce której pojawiła się kolejna darmowa alternatywa.

Spotify działa w Polsce od lutego tego rokuSpotify działa w Polsce od lutego tego roku fot. Spotify fot. Spotify

Do pewnego stopnia podobny do Groovesharka jest Spotify, który jednak dogaduje się z artystami. A jak wygląda model biznesowy Spotify? Otóż szwedzka firma swoje działanie oparła o Open Music Model, czyli model biznesowy działania przemysłu muzycznego opracowany w MIT w latach 2001 - 2003. Wynikało z niego, że wiodące w tamtych czasach nielegalne usługi, jak Napster czy Kazaa wyparte zostaną przez streaming. Badania dowiodły, że internauci w pierwszej kolejności korzystają z nich nie dlatego, że są za darmo, lecz ze względu na łatwość dostępu.

Badacze ustalili też, że większość ludzi zaakceptowałaby miesięczny abonament w wysokości 10 dol. za nielimitowany dostęp do muzyki, a gdyby był on dwukrotnie niższy to popyt zrównałby się z podażą. Właśnie ta pierwsza kwota, to cena miesięcznego abonamentu Spotify, który jest jednym z dwóch źródeł przychodów Spotify, obok wpływów reklamowych.

Spotify dogaduje się z wytwórniami, udostępnia ich muzykę, a następnie wypłaca tantiemy odpowiednio do liczby odtworzeń. Zależnie od kraju jest to od 0,0084 do 0,006 dol. za jedno odsłuchanie utworu (liczone po 30 s.).

Spotify dla siebie zostawia 20 proc. przychodów (w 2014 było to ok. 52 mld euro), prawie połowę z miliardowych dochodów zgarniają wytwórnie, a do samych artystów trafia tylko 6,8 proc. jak wynika z analizy TechDirt .

Właśnie za ten niesprawiedliwy zdaniem artystów podział zarobków Spotify jest często punktowane. Szwedzki artysta Magnus Ugalla w ciągu pół roku zarobił "tyle, co przeciętny uliczny grajek". Brytyjski artysta Mike Vennart powiedział zaś: "prędzej dopuściłbym do kradzieży mojej pracy, niż wrzuciłbym to w Spotify".

Lista "narzekających" jest bardzo długa, a na jej czele znajduje się Thom Yorke, lider brytyjskiego Radiohead, do którego w listopadzie 2014 roku dołączyła również Tylor Swift. Twórczości obu państwa nie znajdziemy w Spotify. A chodziło im oczywiście o pieniądze. Swift, znajdująca się na drugim miejscu pod względem sprzedanych płyt za 2014 rok, miała od Spotify otrzymać mniej pieniędzy niż od Vevo.

Umowa jest jednak jasna, a Spotify wylicza gaże zależnie od liczby odtworzeń i społeczności płacących użytkowników. Z pustego i Salomon nie naleje. Wątpliwości mają jednak także polskie wytwórnie:

- Serwisy streamingowe proponują dostęp do muzyki w bardzo dobrej jakości za darmo bądź za symboliczną wręcz opłatą, co może zniechęcić ich użytkowników do kupowania w sklepach płyt z tą samą muzyką - zauważa Mariola Dziubińska, Prezes Zarządu Metal Mind Productions. - Wpływy ze streamingu nie są w stanie zrekompensować możliwych strat z tytułu spadku sprzedaży płyt i muzyki w formie cyfrowej - dodaje.

Metal Mind Productions udostępnia utwory swoich wykonawców w stremingu tylko na ich prośbę, a na Zachodzie trwa obecnie eksperyment - "czy streaming utrzymywany przez samych artystów da radę przebić popularność Spotify?".

Tidal chce podbić rynek muzycznej chmuryTidal chce podbić rynek muzycznej chmury Fot. Tidal.com Fot. Tidal.com

Przeprowadza go sam Jay-Z, który powołał do życia Tidal (działający wcześniej od roku bez większych sukcesów), serwis streamingowy "należący do artystów". W Tidalu nie ma reklam, ale nie ma również bezpłatnego planu, dzięki czemu Jay-Z twierdzi, że płaci artystom najwyższe tantiemy spośród wszystkich serwisów streamingowych. Podstawowy abonament wynosi 9.99 dol., a 19.99 jeśli ulubionych wykonawców chcemy posłuchać w formacie bezstratnym.

Za Tidalem stoi nie tylko Jay-Z, ale też m.in. Alicia Keys, Arcade Fire, Beyoncé, Calvin Harris, Chris Martin, Daft Punk, Jack White, Kanye West, Madonna, Nicki Minaj i Rihanna, z których każde posiada 3 proc. udziałów. Wiele z ich utworów jest dostępnych tylko na Tidalu. Jest tu także dyskografia Tylor Swift.

To jednak jedyna faktyczna przewaga nad Spotify, gdyż np. Micah Peters, ekspert USA Today uważa, że użytkownicy nie zauważą różnicy pomiędzy formatem bezstratnym, a MP3, ponieważ nie mają na tyle dobrych słuchawek. A jeśli kogoś nie stać na dobre słuchawki to prawdopodobnie nie będzie płacił rocznie 240 dol. za muzykę skoro na Spotify jest za darmo. Poza tym jeszcze w kwietniu Tidal posiadał 17 tys. płacących użytkowników, a Spotify 15 mln.

Choć wytwórnie miały naciskać na Spotify i proponować odrzucenie bezpłatnego modelu w celu zwiększenia zysków, to szwedzka firma wybrała inny kierunek rozwoju, stając się jeszcze szerszą platformą dla treści. Na Spotify będzie więc już niedługo można posłuchać podcastów, a także obejrzeć filmy (podpisano porozumienia m.in. z MTV, BBC, Comedy Central i ESPN). Dodatkowo aplikacja jest w stanie wykrywać tempo w jakim biegniemy i dostosowywać do niego piosenki.

Spotify może niedługo wyrosnąć bardzo poważny konkurent w postaci Apple. Pierwszy krok w tym kierunku uczyniono uruchamiając iTunes Radio, czyli spersonalizowane radio , jako konkurencję dla Pandory. Rok temu za 3 mld dol. przejęto zaś Beats, producenta słuchawek i właściciela Beats Music, czyli opartego na subskrypcjach serwisu streamingowego, sygnowanego przez Dra Dre.

Apple też ma muzyczną chmurę, ale to Spotify jest popularnyApple też ma muzyczną chmurę, ale to Spotify jest popularny Fot. Gazeta.pl Fot. Gazeta.pl

Na czerwcowej konferencji WWDC ma zostać zapowiedziana usługa podobna do Spotify , ale połączona z serwisem społecznościowym, gdzie podglądać będzie można artystów, umieszczających tak ekskluzywne dema i inne treści. Nakładkę społecznościową będzie jednak można wyłączyć i korzystać jedynie z usługi streamingu muzyki, która za darmo dostępna będzie zaledwie przez okres próbny.

Wszystko wskazuje więc na to, że model streamingowy zostanie z nami przynajmniej na kilka najbliższych lat. Artyści choć mogą się obrażać na to, że dostają zbyt mało pieniędzy to przecież do podpisania kontraktu z wytwórnią zgarniającą gro przychodów nikt ich nie zmuszał. Istnieje wolny rynek i o ile czują się na siłach, mogą samodzielnie wyprodukować płytę, a następnie sprzedawać ją w internecie (np. na Bandcampie) i zgarniać 100 proc. wpłat po odliczeniu podatku. Artyści jednak wolą skupiać się tworzeniu, a nie na załatwianiu formalności, czy logistycznym zapleczu projektu i właśnie to wykorzystują wytwórnie, które na siebie biorą wszystko, czego użytkownik końcowy nie widzi, a później może narzekać, że w streamingu nie posłucha ulubionych artystów, bo wytwórnie zyski zatrzymują dla siebie.

Artyści zaś nie zarabiają jedynie na sprzedaży muzyki. Jeżdżą w trasy koncertowe, gdzie zarabiać mogą na biletach i sprzedaży gadżetów. W teorii powinno im więc zależeć na popularyzacji muzyki, a serwisy streaminigowe są do tego doskonałą okazją, bo przeciwnie niż np. w stosunku do radia, gdzie fani nie mają wpływu na playlistę, w Spotify sami wybierają wykonawców. To z punktu widzenia marketingu o wiele większa wartość, bo oznacza, że ktoś rzeczywiście kojarzy daną melodię.

Dla zwykłych użytkowników streaming jest opcją wygodniejszą, bo łatwą w obsłudze i dostępną z każdego smart-urządzenia podłączonego do sieci, a po wykupieniu opcji płatnej, nawet w offline.

Może więc przemysł muzyczny jest bańką pompowaną przez użytkowników, którzy z braku alternatywy albo uciekali się do piractwa, albo kupowali płyty? Teraz kiedy sposobów na legalne posłuchanie utworów jest bez liku, rynek powoli zmierza do równowagi, w której po stronie artystów zostanie zwyczajnie mniej pieniędzy. Popyt zrówna się z podażą.

Więcej o: