Sprawcy polskiego skoku stulecia wpadli, bo nie znali się na technologii? Są na to niepodważalne dowody

Robert Kędzierski
To miał być skok stulecia. Fałszywy ochroniarz odjechał sprzed banku w Swarzędzu z ciężarówką wyładowaną gotówką i słuch po nim zaginął. Na szczęście jego zleceniodawcy nie znali się na technologii. To pozwoliło policji skutecznie podjąć trop.

W lipcu 2015 roku Polskę obiegła informacja o zuchwałej kradzieży. Sprzed jednego ze swarzędzkich banków odjechała ciężarówka wyładowana gotówką. Kierowca zostawił w tyle swoich zdumionych kolegów ochroniarzy i posługując się urządzeniem do zagłuszania sygnału GPS, rozpłynął się w powietrzu. Kiedy samochód udało się znaleźć, po tajemniczym konwojencie, pieniądzach, a także jakichkolwiek dowodach w postaci linii papilarnych czy śladów zapachowych pozostało tylko wspomnienie.

Czytaj też: Skok stulecia nie wyszedł przez... skarpetki i monitoring. 

Rusza proces

Mężczyznę, który ukradł pieniądze, a także osoby, które z nim współpracowały, udało się jednak postawić przed sądem. Sprawiedliwości wymknął się niestety Grzegorz Łuczak, wiceprezes firmy ochroniarskiej, która zatrudniła fałszywego konwojenta. To prawdopodobny pomysłodawca napadu i przywódca szajki, dziś ścigany listem gończym.

Przestępca, który płaci kartą

Pierwszym tropem policji było nazwisko fałszywego ochroniarza: Mirosław Duda. Udało się ustalić, że mężczyzna posługujący się takimi danymi zameldował się kilka miesięcy przed skokiem w poznańskim hotelu. Nie był sam - zamawiał spore ilości jedzenia. Przestępcy chyba zapomnieli, że powinni być dyskretni, bo za posiłki płacił kartą niejaki Adam K. Pracownik tej samej firmy ochroniarskiej, która zatrudniła Dudę. 

To właśnie żona Adama K. już po napadzie próbowała wpłacić na konto 250 tys. zł. Dalsze prześwietlanie mężczyzny pozwoliło wykazać, że przed napadem niezwykle często kontaktował się z Grzegorzem Łuczakiem oraz jeszcze inną osobą. Tuż po napadzie telefony zamilkły.

Monitoring, bilingi i numery IMEI

Adam K. już wcześniej wykazał się równie imponującą niewiedzą dotyczącą technologii. Okazało się, że to on zakupił telefony, którymi posługiwali się przestępcy. W tym wypadku był ostrożny, bo zapłacił gotówką. Podał jednak kasjerce kartę stałego klienta, co pozwoliło przypisać paragon do konkretnego imienia i nazwiska. 

Policjanci sprawdzili też monitoring. Adam K. w tym samym markecie kupował telefony już wcześniej - tym razem zapomniał o monitoringu. Na nagraniu widać towarzyszącego mu Grzegorza Łuczaka.

Znając numery IMEI i mając w garści bilingi policjanci mogli ustalić znacznie więcej. Chociażby to, że ktoś posługujący się jednym z aparatów wynajął mieszkanie dla Mirosława Dudy. 

Technologiczna ignorancja?

Rabunek zdawał się być przygotowany w najdrobniejszych detalach. Fałszywy ochroniarz przytył, zmienił wizerunek, nie utrzymywał żadnych kontaktów z kolegami z pracy, a nawet przebierał się tak, by nikt nie potrafił wskazać jego cech szczególnych. Samochód wyczyszczono chlorem i długo wydawało się, że policja nie ma absolutnie żadnego śladu zaczepienia. Przestępców zgubił brak "złodziejskiego profesjonalizmu" i nieznajomość działania nowoczesnej technologii.

Dopiero w toku śledztwa okazało się, że Duda dał śledczym niepodważalny dowód. Swój podpis na karcie pracy. Z tego obowiązku fałszywy konwojent nie mógł się wykpić. 

Przestępców zgubiła, na nasze szczęście, wygoda i ignorowanie nowoczesnej technologii. Zresztą - nie tylko ich. 

Źródło: TVN24

Więcej o: