Days Gone był jednym z najbardziej wyczekiwanych tytułów ostatnich lat. Niestety przedłużające się prace nad grą sprawiły, że w pewnym momencie mój entuzjazm nieco przygasł. Dlatego im bliżej premiery, tym bardziej sceptycznie podchodziłem do produkcji Ben Studio. Niepotrzebnie. Days Gone to bardzo solidny postapokaliptyczny survival-horror z bogatym światem i ekscytującym poczuciem ciągłego zagrożenia.
Days Gone fot. DM
Fabuła gry rozgrywa się dwa lata po wybuchu globalnej pandemii. Zmieniła ona miliony ludzi w bezmyślne istoty, które nazywane są "świrusami". Wcielamy się w postać Deacona St. Johna, członka gangu motocyklowego Mongrel MC. W czasie rozgrywki przenosimy się między dwiema liniami fabularnymi. Poznajemy przeszłość Deacona, a jednocześnie rozwiązujemy zagadkę zaginięcia jego żony - Sarah.
Days Gone fot. DM
Pod względem mechaniki rozgrywki Days Gone jest typowym sandboksem. Przemierzamy otwarty świat (piękny i górzysty Oregon) i wykonujemy misje fabularne oraz szereg aktywności pobocznych. Naszym nieodłącznym towarzyszem podróży jest motocykl, o który cały czas musimy się troszczyć.
Chcemy udać się w podróż? Najpierw musimy zatankować nasz dwuślad, do czego potrzebny jest kanister z benzyną. Ktoś strzelił w nasz motocykl? Musimy go naprawić, korzystając ze złomu, który znajdziemy w pod maską samochodu. Takich surwiwalowych mechanik w Days Gone jest zresztą znacznie więcej.
Broń, którą walczymy z świrusami i ludźmi szybko się niszczy. Jeśli chcemy uleczyć Deacona po kolejnym starciu, musimy otworzyć koło craftingu i samemu stworzyć bandaż lub koktajl regeneracyjny. Takie rozwiązania nadają grze realizmu, ale po kilkunastu godzinach mogą nas również nieco zmęczyć.
Mocną stroną Days Gone jest fabuła. Twórcy gry nie poszli tu na łatwiznę. Niespiesznie odsłaniają przed nami kolejne rozdziały historii Deacona i Sarah, ale przez 30-35 godzin (bo w tyle mniej więcej uwiniemy się z głównym wątkiem gry) potrafią utrzymać nasze zainteresowanie, wciąż podgrzewając atmosferę.
Days Gone fot. DM
Świat gry jest brudny, brutalny i zdegenerowany, co znajduje odzwierciedlenie nie tylko w zachowaniu osób, które spotkamy na naszej drodze, ale również w ich wyglądzie i ubiorze. Hasło reklamowe gry nie kłamie. W Days Gone rzeczywiście poluje na nas wszystko. Nie tylko świrusy, bandyci i Wygnańcy, ale również drapieżne zwierzęta. Nigdy zapomnę mojego pierwszego "spotkania" z niedźwiedziem.
Nieco gorzej od głównego wątku wypadają zadania poboczne. Początkową wydają się dość ekscytujące, ale zachwyt szybko mija. O ile oczyszczanie lęgowisk świrusów raczej nigdy mi się nie znudzi, o tyle plądrowanie placówek badawczych szybko stało się przykrym obowiązkiem do odhaczenia.
Chyba najbardziej irytującym rodzajem aktywności są jednak misje, w których podsłuchujemy naukowców z tajemniczej wojskowej organizacji CERA. Z wojskowymi nie możemy walczyć, bo... nie możemy. Gra tłumaczy nam, że mają po prostu zbyt mocny pancerz, ale to dziwne tłumaczenie.
Misje, które wykonujemy w grze, zlecane są zazwyczaj przez przywódców obozów. To bezpieczne strefy, w których grupy ludzie starają się odbudować podwaliny cywilizacji. W obozach możemy też kupować broń i ulepszać motocykl. W grze rolę waluty pełnią kredyty zaufania, które zdobywamy za wykonywanie zadań.
Days Gone fot. DM
Days Gone oferuje satysfakcjonujący system strzelania, ale gra pokazuje swoją prawdziwą siłę podczas walki w zwarciu. W tejże korzystamy nie tylko z podręcznego noża, ale również z kijów bejsbolowych, młotków, pił, desek i wszystkiego, co może nam pomóc w odesłaniu świrusów tam, gdzie ich miejsce.
Deacon bardzo dobrze radzi sobie z wszelkiej maści orężem, ale musimy pamiętać, że nasz bohater nie jest żadnym Terminatorem. Podczas starć cały czas powinniśmy obserwować pasek kondycji oraz pasek zdrowia. Days Gone to bowiem gra, w której zginąć możemy nawet od jednego celnego strzału w głowę.
Jeśli chodzi o walkę z ludźmi i świrusami, to do poszczególnych starć możemy podejść na dwa sposoby. Pierwszy z nich to skradanie się i eliminowanie wrogów po cichu. Drugi, to głośne wejście przy ryku motocyklowego silnika. Wówczas przydadzą się nam koktajle mołotowa, granaty dymne oraz bomby.
Days Gone fot. DM
Są jednak momenty, w których zdecydowanie lepsza od walki będzie ucieczka. Po świecie Days Gone pałęta się kilkadziesiąt hord świrusów. Takie hordy mogą liczyć od kilkudziesięciu do nawet kilkuset osobników, a spotkanie z nimi w pierwszych godzinach zabawy w 10 na 10 przypadków zakończy się niechybną śmiercią. Dopiero, gdy poznamy grę lepiej, będziemy gotowi, aby stawić czoła temu wyzwaniu
Hordy są zresztą bodaj najbardziej ikonicznym elementem Days Gone, a przy tym elementem doskonale dopracowanym. Zdają się funkcjonować jak jeden organizm, co robi gigantyczne wrażenie. Przerażenie, które towarzyszy nam, gdy po raz pierwszy natrafimy na taki rój, jest trudne do opisania. To trzeba przeżyć.
Oprawa wizualna Days Gone jest klasą samą dla siebie. Pod tym względem tytuł ten jest godny miana ekskluzywnej gry dla PlayStation 4. Troszkę gorzej wypada muzyka. W grze, w której bohaterem jest motocyklista, oczekiwałem nieco mocniejszego rockowego uderzenia. Niestety tego zabrakło.
Twórcom gry zabrakło też trochę czasu. Recenzencka wersja Days Gone raziła błędami i niedoróbkami. Znikające tekstury, pojawiające się znikąd świrusy, problemy z AI przeciwników - to tylko niektóre z problemów technicznych, na jakie natrafiłem. Na szczęście większość z nich twórcy już naprawili.
Koniec końców, Days Gone to kawał solidnego sandboksa. Jeśli tylko z zombie i postapokaliptycznymi klimatami jest wam po drodze, to spędzicie z tą grą długie godziny. I nie będzie to czas zmarnowany.
Wersję recenzencką gry dostarczył dystrybutor - Sony Interactive Entertainment Polska