Prof. Piskozub: Antarktyda topi się od spodu. Bardzo szybko

- Normalnie po zakończeniu konferencji naukowcy wychodzą z sali i zaczynają rozmawiać. A po wystąpieniu dotyczącym tempa topnienia lodowców nikt się nie odezwał. Szliśmy w ciszy, jak zombie - mówi prof. Jacek Piskozub.

Rozmowa jest częścią cyklu Gazeta.pl na Antarktydzie. Popłynęliśmy tam, żeby opowiedzieć o zmianach zachodzącym w miejscu, od którego zależy przyszłość naszej planety. Naszymi przewodnikami są żeglarze, którzy odwiedzają Antarktydę regularnie od kilkunastu lat. Partnerami wyjazdu są Selma Expeditions oraz Wydawnictwo Otwarte.   

Dominik Szczepański: Jak bardzo powinniśmy się interesować tym, co naukowcy badają na Antarktydzie?

Prof. dr hab. Jacek Piskozub, oceanograf i klimatolog z Instytutu Oceanologii PAN: -  Bardzo. Jeżeli wzrost poziomu morza wymknie się spod kontroli, stanie się to nie przez zmiany zachodzące w Arktyce i Grenlandii, tylko z powodu procesów, które obserwujemy na Antarktydzie. Wyniki badań naukowych są jednoznaczne. Ogrzewa się zachodnia część tego kontynentu.

Dlaczego zachodnia?

Wschód Antarktydy to porządny kontynent. Lądolód opiera się tam na górach. Morze go nie ruszy. Natomiast zachodnia Antarktyda to archipelag przykryty lądolodem opierającym się o dno morskie. Kiedy ten lód stopnieje, ukażą się nam wyspy. 

A topnieje?

O wiele szybciej niż lód na wschodzie Antarktydy. Głównym powodem jest ciepła woda, która pod niego wpływa.

Skąd tam ciepła woda?

Na świecie robi się coraz cieplej i dotyczy to również mórz i oceanów.

Woda wpływa pod bariery lodowe — u nas nazywane dziś lodowcami szelfowymi — i je roztapia. Sprawia, że stają się coraz cieńsze. Te bariery lodowe są zwykle o coś oparte: o podwodne wyspy czy brzegi zatok. To ważne, bo stawiają opór rzece lodu, próbującej spłynąć do oceanu. Kiedy lodowce szelfowe znikną, ta rzeka lodu zacznie płynąć szybciej.

Skąd wiemy, że pod szelfem jest ciepła woda?

Kiedyś do tego celu używano fok, którym przyklejano urządzenia pomiarowe. Dziś pod lód wpływają UUV-y (z ang. Unmanned Underwater Vehicles), podwodne drony. Potrafią dotrzeć do miejsca, gdzie lodowiec szelfowy opiera się o dno morskie i mierzą tam temperaturę. Okazuje się, że jest ona o dwa stopnie wyższa niż temperatura topnienia wody morskiej.

Szczególnie narażone są dwa lodowce w zachodniej Antarktydzie — Pine Island i Thwaites. Już w tej chwili ich topnienie odpowiada za kilka procent rocznego wzrostu poziomu morza na całym świecie.

Lodowiec ThwaitesLodowiec Thwaites fot. Stuart Rankin / Flickr / CC BY-NC 2.0

Co się stanie, kiedy jeden z nich zniknie?

Poziom oceanów podniesie się o kilkadziesiąt centymetrów

Jak szybko się zmniejszają?

Po kilka kilometrów rocznie. Lodowiec szelfowy Pine Island w ciągu ostatnich trzech lat cofnął się o 19 km. Ale proces może przyspieszyć. I nikt nie wie, jak bardzo. Może nawet o kilkaset kilometrów rocznie.

Mapa wyprawy na AntarktydęMapa wyprawy na Antarktydę Gazeta.pl

Dlaczego?

Gdybyśmy wpłynęli pod lodowce szelfowe, zobaczylibyśmy, jak topnieją. Kluczowe jest ostatnie miejsce, w którym opierają się o dno morskie. Akurat w przypadku tych dwóch lodowców jest nim wzniesienie. Za tym wzniesieniem dno morskie gwałtownie opada.

I teraz: proszę sobie wyobrazić, że to miejsce podparcia przestaje istnieć, bo lód topi się od spodu i już go nie dotyka. Wtedy następny punkt oparcia znajdować się będzie setki kilometrów dalej, w środku Antarktydy. Lodowiec szelfowy będzie się stawał coraz wyższym klifem zbudowanym z lodu. I zacznie się sypać w tempie, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ale możemy podejrzewać, że będzie katastrofalne, bo glacjolodzy kilka lat temu zauważyli, że wytrzymałość lodu to ok. 100 metrów. Wyższy klif po prostu się rozpada.

To wszystko, o czym panu mówię, usłyszałem na konferencji EGU (European Geosciences Union) w Wiedniu. Konkluzja była taka, że jeśli ogrzejemy wodę wokół Antarktydy o 2 stopnie Celsjusza, to w ciągu 500 lat lód całkiem zniknie z jej zachodniej części. Normalnie jest tak, że po zakończeniu sesji na takiej konferencji ludzie wychodzą z sali i zaczynają rozmawiać. A po tym wystąpieniu wszyscy przypominali zombie. Wychodzili w ciszy…

500 lat to całkiem sporo, może znajdziemy sposób, by temu zapobiec?

Nie skończyłem — jeśli ogrzejemy wodę wokół Antarktydy o dwa stopnie, to jej zachodnia część będzie topić się w takim tempie, że w ciągu stu lat poziom oceanów podniesie się tylko z tego powodu o ponad metr. A gdy Antarktyda Zachodnia całkiem zniknie, poziom mórz podniesie się o ponad 3 metry. I z tym nic nie zrobimy, nawet gdybyśmy przywrócili emisję dwutlenku węgla do poziomu sprzed kilkuset lat. 

Dwa stopnie — co musi nastąpić, żeby Ocean Południowy się o tyle podgrzał?

Wystarczy, że poczekamy. Woda podgrzewa się wolniej niż powietrze, ale w końcu i ona nie oprze się człowiekowi. Przypomnę, że powietrze udało nam się podgrzać już o 1 stopień. I mimo tego, co roku emitujemy coraz więcej gazów cieplarnianych, więc niestety spodziewam się, że o kolejny stopień podgrzejemy atmosferę w ciągu 20-30 lat. Natomiast oceanowi zajmie to 100 lat.

Mimo tej katastroficznej wizji niezwykle istotne jest, co z tym zrobimy w ciągu najbliższych 20-30 lat. Im więcej dołożymy do pieca, tym mocniej będzie płonął. Wszystko zależy więc od tego, jak szybko zrezygnujemy z węgla. Niestety, świadomość odpowiedzialności za to, co się dzieje, jest niemal zerowa.

Który scenariusz wydaje się panu najbardziej realny? 

Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) przygotował ich kilka, zależą one w dużej mierze od emisji dwutlenku węgla. Dwie najbardziej optymistyczne ścieżki zakładają, że usuniemy go z atmosfery w drugiej połowie wieku. Problem polega na tym, że nie nikt nie wie, jak to zrobić — nie ma ani technologii, ani woli politycznej. 

Bądźmy świadomi, że nasza przyszłość zawarta jest dwóch innych ścieżkach, które mówią, że klimat ociepli się od 3 do 6 stopni Celsjusza. Temperatura na Ziemi w epoce lodowcowej od temperatury okresie przedprzemysłowym różniła się właśnie o 3-6 stopni. Tamta zmiana spowodowała z opóźnieniem wzrost poziomu mórz o 130 metrów. Teraz będzie inaczej, bo nie ma już tyle lodu na kontynentach, ale na jakieś 60 metrów powinno starczyć. 

To kolejna wyprawa Gazeta.pl w odległe, ale ważne dla przyszłości Ziemi miejsce — kilka miesięcy temu z polskiej bazy na Spitsbergenie o zmianach klimatu opowiadała Maria Mazurek.

Więcej o: