"Dolores" z Konina waży 2,5 tys. ton. Chcą, by relikt ery węgla stał się regionalną atrakcją

"Dolores" - wysoka na niemal 40 metrów i ważąca dwie i pół tys. ton koparka - wygląda nieco jak robot z "Gwiezdnych wojen" lub zastygły w bezruchu dinozaur. Królowa konińskiej odkrywki Jóźwin IIB przez ponad dekadę odgarniała ziemię, odsłaniając przed górnikami kolejne pokłady węgla. Kilku aktywistów z Konina chce dać "Hiszpance" drugie życie i przenieść ją do parku technologicznego, aby stała się atrakcją regionu i hołdem dla jego wielkiej przeszłości.

Mgła zawisła nisko. Poruszamy się niemal po omacku. Kontury wielkich stalowych maszyn wyłaniają się stopniowo, ukazując bogactwo detali i majestat. We mgle koparki wyglądają jak śpiący tytani. Tu króluje hiszpańskie rodzeństwo "Dolores" oraz "Carmen". "Hiszpanki" onieśmielają. Stojąc pod nimi, niejeden górnik mógł chociaż na chwilę poczuć się mały, kruchy i bezbronny.

Na odkrywce węgla brunatnego Jóźwin IIB jestem wraz z nadsztygarem Grzegorzem Przebieraczem, animatorem kultury Mariuszem Harmaszem oraz fotografem Adamem Jarońskim. – Moim marzeniem jest wyciąganie koparki na powierzchnię. To dla niej jedyny ratunek – mówi Harmasz, który uratowanie maszyny traktuje jak życiową misję. Aby to zrobić, poznał kopalnię od podszewki, spędził setki godzin na przekonywaniu, planowaniu i dyplomatycznych zabiegach. – Inaczej zostanie pocięta na kawałki i sprzedana na złom – dodaje. Każda z gigamaszyn jest tam warta ponad dwa miliony złotych. Łatwy pieniądz. Alternatywny plan jest bardziej skomplikowany. Aby wyprowadzić maszynę, trzeba przygotować pochylnię. W teorii brzmi może prosto. W praktyce to wyższa szkoła inżynierii. – Pochylnia, ze względu na gabaryty koparki, musi być długa na pół kilometra – podkreśla nadsztygar Grzegorz Przebieracz.

Koparki nadkładowe SRs 1800 "Dolores" i "Carmen" przepracowały w Koninie ponad dekadę i na stałe zadomowiły się w sercach pracujących tu górników. Stały się ich drugim domem i symbolem ciężkiej pracy. – Tu robota zawsze była ciężka. Latem skwar, zimą wicher i mróz. Tu nie praca dla każdego – zaznacza nadsztygar Grzegorz Przebieracz.

Konin – miasto na "węglowych sterydach"

Przepływająca przez Konin Warta dzieli miasto na dwie części. Po odkryciu węgla miasto łapczywie wchłaniało okoliczne wsie, coraz bardziej oddalone od historycznego centrum. Nazwy miejscowości stawały się nazwami osiedli. "Nowy" Konin przeniósł się na drugą stronę rzeki. Tam wzniesiono najważniejsze urzędy, wybudowano hotele czy sklepowe pawilony. Konin stawał się wizytówką socjalizmu.

Do pracy zjechali ludzie z całej Polski – robotnicy, inżynierowie, górnicy. Każda nowa para rąk była tu mile widziana. Okres świetności miasta zaczyna się po wybudowaniu elektrowni "Konin" (1958) i elektrowni "Pątnów" (1969). Przez następne dwie dekady (lata 70. i 80.) Konin szybko się rozwijał. – Urósł na węglowych sterydach. Powstał dość nagle, w szczerym polu, po uruchomieniu węgla – wspomina początki miasta jeden z rozmówców. Wpływ kopalni na życie mieszkańców nie kończył się na pracy. Wokół zakładu kręciło się całe życie tysięcy ludzi. Kopalnia dawała pracę. Kopalnia karmiła. Kopalnia budowała. Tak było przez wiele dekad.

To nie jest miasto dla młodych ludzi

Złote czasy w Koninie skończył się w latach 90. Do Polski wdarł się dziki kapitalizm, który z bazarowym wdziękiem odkreślił "grubą kreską" większość zdobyczy poprzedniego ustroju. I złych, i dobrych. Wielkie pomniki socjalistycznego przemysłu przestały być oczkiem w głowie nowych decydentów. Władze kopalni też z większym namysłem zaczynają wydawać pieniądze i dwa razy oglądają każdą złotówkę. Od lat dwutysięcznych już nie inwestowano w miasto. Rozpoczął się okres schyłku.

Trwał też exodus młodych. Wraz z otwarciem unijnych rynków na Zachód ruszył sznur autobusów. Do Niemiec, Anglii, Irlandii. Po pracę, godność i lepszą przyszłość. Zresztą nie tylko tutaj. Tak samo jest w Rybniku, Bełchatowie czy Rudzie Śląskiej. Średnie miasta w Polsce wyludniają się w szybkim tempie. Konin nie jest żadnym wyjątkiem. – To miasto marketów i starych ludzi – mówią otwarcie bohaterowie raportu prof. Przemysława Sadury "Przeminęło z Węglem. Regiony górnicze w poszukiwaniu nowej energii". – Nie chciałem pracować w kopalni, elektrowni ani supermarkecie. Mnóstwo ludzi z tych powodów wyjeżdża – dodają.

Praca skończyła się wraz z upadkiem wielkiego przemysłu. Przez wiele lat budżety gmin i rodzin opierały się na dużym pracodawcy w regionie, którym jest ZEPAK S.A. (Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin – przyp. red.). Coraz wyższe koszty uprawnień do emisji gazów cieplarnianych (ETS) oraz wyczerpywanie się złóż węgla brunatnego przesądziły o losach miejscowych elektrowni i odkrywek. – Rosłam razem z Koninem i patrzyłam, jak się zmienia miasto. Było kolorowo, mnóstwo kawiarenek, nigdzie nie było miejsca i wszędzie trzeba było czekać na obsługę, takie były tłumy. Teraz już widać wieczorami, ile jest pustostanów. Ile osób wyjechało, ile umarło, młodzi nie wracają po studiach – mówi pragnąca zachować anonimowość pracownica związków zawodowych.

Niemieckie kolosy prosto z Hiszpanii

Temperatura spadła poniżej zera. Mgła spowiła wszystko gęstym białym całunem. Chodzimy w wielkich gumofilcach, zapadając się po kolana w błocie. To jak spacer po "Zonie" – wymyślonym świecie przeniesionym z fantastyki braci Strugackich. Miejscu pełnym anomalii i niezwykłych artefaktów. W Koninie rzeczywistość wyprzedza fantastykę. Na terenie zamykanych odkrywek Drzewce i Jóźwin znajdują się potężne maszyny górnicze, które ważą łącznie około 30 tysięcy ton. Gigantycznie pamiątki odchodzącego świata.

Mariusz wskazuje ręką na zwałowisko. – To tu odkryto jedno z lepiej zachowanych szczątków pięciotonowego słonia leśnego – mówi. Zwierzę zwiedziło te okolice ok. 100 tys. lat temu. Miało pecha i zapadało się powoli w trzęsawisku, pod swoim ciężarem.

Niemieckie koparki nadkładowe SRs 1800 "Dolores" i "Carmen" przyjechały do Polski z As Pontes w hiszpańskiej Galicji. W tamtejszej kopalni zakończono wydobycie węgla. Cały park maszynowy poszedł więc pod młotek. Dwa "maleństwa" kupiła kopalnia w Koninie. Zakład potrzebował większych, wydajniejszych maszyn, które zastąpiłyby wysłużone koparki SR1200 o mniejszej o połowę wydajności. Maszyny rozebrano na mniejsze części i przygotowano do transportu. To była przeprowadzka z rozmachem. "Dolores" i "Carmen" przyjechały do Polski ponad 400 tirami oraz czterema statkami. Ponownie skręcanie zajęło kilka miesięcy. Pierwsza koparka rozpoczęła pracę na jesieni 2010, druga na wiosnę 2011 r.

Życie po węglu

W hotelu "Konin" panuje półmrok. Na ścianie wisi portret Daniela Olbrychskiego i innych gwiazd minionych dekad, którzy przed laty bawili w mieście. Konin w czasach świetności był wizytówką socjalizmu, miastem górniczego trudu i wielkim urbanistycznym projektem. Dziś węgiel się kończy. Konin musi "wymyślić się" na nowo i odpowiedzieć sobie na pytanie, jak żyć po węglu.

Konin zatrzymał się w latach 90. i na dwie dekady osunął się w prowincjonalny marazm. Od kilku lat czuć, że coś się zmienia, a w mieście wieje nowa, inna energia. – Mówi się, że wystarczy garstka ludzi, aby zmienić bieg historii świata. Być może wystarczy kilkoro ludzi, którzy wciągając innych na pokład, zmienią oblicze Wielkopolski Wschodniej. Takim pomysłem jest budowa parku maszyn górniczych pochodzących z lokalnych odkrywek – podkreśla Magda Bartecka z Polskiej Zielonej Sieci.

Park maszyn miałby stanąć w gminie Kleczew, na której kopalnia odcisnęła największe piętno. Bez takich inicjatyw gminę czekają chude lata. Kleczew po zamknięciu kopalni może stracić nawet połowę wpływów do budżetu. Dla Koninian istotne jest docenienia dorobku i historii miasta. – Dla mnie niezwykle istotnie jest symboliczne uznanie i uhonorowania wkładu pracowników w rozwój regionu. To było dziesięciolecia ciężkiej pracy i dorobku kulturowego – podkreśla Harmasz. Gwiazdą parku byłaby oczywiście "Dolores", po której oprowadzaliby byli pracownicy kopalni, można byłoby wsiąść do maszyny, posłuchać górniczych opowieści, zjeść kotleta, wypić piwo czy kupić koszulkę. – Park maszyn może być unikatową w skali kraju atrakcją turystyczną. Wielu byłych górników mogłoby tu znaleźć zatrudnienie – podkreśla Harmasz.

Na horyzoncie widać jednak wiele niebezpieczeństw. Chodzi m.in. o jednoczesne przyśpieszenie procesów transformacji i poważne opóźnienie startu mającego ją finansować Fundusz Sprawiedliwej Transformacji. Może to pokrzyżować szyki i ostudzić reformatorski zapał. Na szczęście Wielkopolska Wschodnia nie popełniła błędu regionu bełchatowskiego, który transformację przespał – wybrał przeszłość i zbyt długo zwlekał z rozpoczęciem jakichkolwiek przygotowań. Pozostaje pytanie, czy Wielkopolsce Wschodniej nie grozi, że stanie się regionem, który swoją transformację prześni – za bardzo skupi się na przyszłości i zaniedba teraźniejszość. Jedno jest pewne: górnicy i lokalni aktywiści robią wszystko, aby tak się nie stało.

Piotr Chałubiński należy do organizacji Polska Zielona Sieć, która zajmuje się m.in. zagadnieniem sprawiedliwej transformacji.

Więcej o: