Prezeska Polskiego Związku Wędkarskiego Beata Olejarz: Wiemy, że woda jest słona, co stwarza warunki do rozwoju złotej algi. To jest bezsprzeczne. Natomiast w ubiegłym roku mieliśmy podejrzenia, że były dwa zrzuty, które przyczyniły się do katastrofy. Pierwszy chemiczny, a drugi solankowy. Ale nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić.
Umowa ze Skarbem Państwa obliguje nas do zgłaszania jakichkolwiek zmian w środowisku na wodach, które użytkujemy jako Polski Związek Wędkarski. I w ubiegłym roku także to zgłaszaliśmy. Ale jednej rzeczy nie zrobiliśmy - nie pobraliśmy próbek. Bo wiedzieliśmy, że one i tak nie będą mogły być dowodem w sprawie. Czekaliśmy na służby, a te opóźniły się o prawie trzy tygodnie. Dlatego pierwszy etap katastrofy nie jest udokumentowany. Teraz jesteśmy mądrzejsi, za własne pieniądze i na własne potrzeby zlecamy badania. Nawet jeśli organy państwa nie wezmą ich pod uwagę, to sami będziemy wiedzieli, co w wodzie jest i kto może być ewentualnym sprawcą zanieczyszczenia.
W 2022 roku zebraliśmy ryby do badania. Nie przyjęto ich. Kiedy w tym roku pojawią się śnięte ryby, to wszyscy w okręgach wędkarskich wiedzą, jak je zabezpieczyć. Ryba ma być w lodzie, zapakowana w styropianowe pudełko, odesłana do laboratorium w Puławach (do Państwowego Instytutu Weterynaryjnego - red.). Też na własny koszt je zbadamy.
Wiemy, że katastrofa się powtórzy. Nie wiemy, jaki będzie zasięg, jaka będzie skala. Nie ma tam ponad 200 ton ryb, które zginęły w ubiegłym roku. Ale nie wiem dokładnie, ile zostało. Podejrzewamy, że martwe ryby zalegają na dnie, jest dużo materii organicznej. I to już wczesną wiosną przekłada się na zakwity glonów.
Na poziomie Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska zmieniło się to, że jeżeli jest jakikolwiek sygnał alarmowy z naszej strony, to służby się pojawiają. Nadal jest problem z ich pracą w weekendy, święta i to trzeba zmienić. Chociaż prezes Wód Polskich Krzysztof Woś mówi, że jest całodobowy telefon alarmowy, to i tak w weekendy jest problem. Mieliśmy tego przykład w Krakowie. Rzeczką płynęła niebieska ciecz, ale zanim przyjechały służby, ta substancja już spłynęła i nie było jak pobrać próbek. A naszych próbek by nie zbadali.
Z naszego punktu widzenia on jest niewystarczający. Proszę sobie przypomnieć, że kiedy zaczynała się katastrofa w ubiegłym roku, mówiono o milionach złotych wydanych już na monitoring rzek. I gdzie on był w momencie katastrofy? Teraz pilotażowy monitoring całodobowy to tylko osiem punktów pomiarowych, które badają tylko cztery parametry.
Po pierwsze trzeba doprowadzić do tego, żeby pozwolenia wodnoprawne "widziały się" wzajemnie. Bo nawet jeśli dane pozwolenie na zrzut ścieków czy zasolonej wody z kopalni mieści się w normie, to kilka takich zrzutów razem może doprowadzić do przekroczenia dopuszczalnego poziomu. Po drugie należałoby się zastanowić, co zrobić z tą zasoloną wodą z górnictwa. Może należałoby ją odsolić?
A czy stać nas na to, żeby niszczyć naszą naturę? Są systemy odsalania wody w różnych krajach, można skorzystać z takich przykładów. Kary za zanieczyszczenie też są za niskie. W tej chwili ktoś zrzuci ścieki do Odry czy innej rzeki i - jeśli go złapią - zapłaci pięć tysięcy złotych kary. A wie pan, ile kosztowałoby oczyszczenie tych ścieków? Trucie środowiska jest w Polsce opłacalne. I to trzeba zmienić. Ale może nawet nie trzeba karać, tylko, zamiast tego, te pieniądze przeznaczyć na odsalanie i oczyszczanie tej wody.
Odcinek szczeciński jest rybny, oczywiście mocno zubożony. Część ryb uciekała w dorzecza i one wracają do rzeki, do tego dochodzi migracja. W tamtym okręgu i niektórych innych zdecydowano, że można normalnie wędkować. Poniżej miasta jest gospodarstwo rybackie, prywatny użytkownik, który prowadzi gospodarkę rybacką. Ma na to zgodę. I cały czas działa. Więc gdyby okręg szczeciński zabronił wędkować, to wędkarze by mówili: nam zabraniacie wędkować, a niektórzy mogą to robić.
Część okręgów wędkarskich - tam, gdzie Odra była najbardziej dotknięta, czyli Wrocław, Zielona Góra - podjęła decyzję, że można łowić, ale nie zabieramy ryb, tylko wypuszczamy je z powrotem. I to spotkało się z dużym zrozumieniem wędkarzy.
Zarybiamy Odrę - chociaż nikt nam nie powiedział, czy mamy to robić, czy nie. A to kluczowe pytanie. Jesteśmy pełni obaw, że jeśli tego nie będziemy robić, to Wody Polskie rozwiążą z nami umowę za niewywiązanie się z warunków, niewykonanie zarybienia. Ale za społeczne środki zarybiamy rzekę, o której stanie wciąż za mało wiemy. A z tyłu głowy mamy to, że na Kanale Gliwickim jest fatalna sytuacja, za chwilę podniosą się śluzy, otworzy się szlak żeglowny. Może rozniosą się znów złote algi. Może te ryby, które teraz wypuszczamy, za chwilę padną. Ale Wody Polskie nie ułatwiły nam decyzji, nie ma jasnych wytycznych, nie ma wiedzy na temat faktycznego stanu rzeki, nie został przedstawiony plan ochrony i ratowania ichtiofauny w sytuacji wystąpienia toksycznego zakwitu.
Skierowano nas do marszałków województw i np. we Wrocławiu mamy zgodę na niezarybianie do końca kwietnia. Ale ta zgoda zaraz się kończy. Okręg podjął decyzję, że będzie zarybiał. Bo obawiano się takiej sytuacji, jak była w ubiegłym roku, kiedy marszałek powiedział: nie zarybiajcie. A Wody Polskie powiedziały: jeżeli nie zarybiacie, to nie wędkujecie.
Tam zaczęła się katastrofa w ubiegłym roku. Trochę wcześniej, bo w marcu, o czym PZW alarmowało. I prawie nikt nie zwrócił na to uwagi. Były śnięcia ryb, ale myślano, że to z przyczyn naturalnych. Dopiero później okazało się, jaki jest problem. Ale teraz jesteśmy o rok mądrzejsi. W połowie kwietnia wędkarze sprzątali jezioro Dzierżono przy kanale Gliwickim i zaalarmowali prof. Bogdana Wziątka, przewodniczącego Rady Naukowej przy PZW. On pojechał na miejsce, zrobił zdjęcia. Mamy materiał, który pokazuje pianę, maź na wodzie. Pobraliśmy próbki. W laboratorium zbadamy je m.in. na liczebność złotej algi.
Nie zauważamy problemu, dopóki nas nie dotyka osobiście, nie zagraża nam bezpośrednio. Dopóki ktoś się nie rozchoruje od skażonej wody, nie poparzy chemiczną substancją. I dopóki nie zobaczyliśmy 200 ton śniętych ryb, nie zwracaliśmy na to uwagi. Rzeki traktujemy jako miejsce, gdzie można zrzucić ścieki, może i śmieci, stare opony. Rzeki są wszystkich, więc końcowo niczyje. Do tego dochodzi zarządzanie rzekami jak autostradami, betonowanie ich i zmienianie w kanały.
Nam już wiele rzek wybetonowano, do tego mamy elektrownie wodne. A gdzie w tym jest ryba, jej naturalne tarło, gdzie są przepławki, które często nie funkcjonują i nie ma migracji ryb? Wydaje się pozwolenia na małe elektrownie wodne, ale już nie dopilnowuje się, żeby była przepławka dla ryb. Bo to kosztuje. A jak jest, to często jest niedrożna. Nieraz mówi się: "po co PZW zarybia, trzeba dać rybom szansę". Ale gdzie? W betonowych rynnach? Jesteśmy jak najbardziej za naturalnym rzekami i naturalnym tarłem.