W maju br. kosmiczny śmieć uderzył w Międzynarodową Stację Kosmiczną. Uszkodzenia były bardzo niewielkie, bo rozpędzony do ogromnej prędkości element trafił szczęśliwie tylko w robotyczne ramię Canadarm2, a rozmiary śmiecia były niewielkie. To jednak niejedyne kosmiczne zderzenie, do jakiego doszło na orbicie w ostatnim czasie.
Kilka dni temu naukowcy z Harvardu odkryli, co stało za tajemniczym zniszczeniem chińskiego satelity, do którego doszło w marcu tego roku. Jak twierdzą, w satelitę również uderzył kosmiczny śmieć - fragment starej rosyjskiej rakiety pozostającej na orbicie prawdopodobnie od 2016 roku. Badacze twierdzą, że może być to pierwsza poważna potwierdzona kolizja na orbicie od dekady.
I o ile spektakularne zderzenia w kosmosie wciąż należą do rzadkości, o tyle bliskie przeloty stworzonego przez człowieka sprzętu w kosmosie to codzienność. Jak czytamy w artykule opublikowanym na łamach "Nature", naukowcy zajmujący się kontrolowaniem statków kosmicznych Europejskiej Agencji Kosmicznej w Darmstadt w Niemczech dziennie otrzymują kilkaset maili ostrzegających o potencjalnym zderzeniu w kosmosie. Wiele spośród satelitów (ale również i Międzynarodowa Stacja Kosmiczna) musi dokonywać korekt kursu, aby uniknąć takiego zderzenia.
Grafika NASA z 2008 roku przedstawiająca największe 'kosmiczne śmieci' krążące wokół Ziemi. Dzisiaj jest ich znacznie więcej Fot. NASA
Nic dziwnego, nad naszymi głowami krąży obecnie ponad 29 tys. satelitów i porzuconych członów rakiet, a wiele elementów jest zbyt małych, abyśmy mogli nieustannie śledzić je z Ziemi (tych mogą być miliony). Co więcej, nowych elementów stale przybywa.
Tylko SpaceX w ciągu ostatnich dwóch lat wyniosło na orbitę około 1700 satelitów w ramach budowy konstelacji Starlink. Planuje też wyniesienie nawet kilkunastu tysięcy kolejnych obiektów. W eksplorację kosmosu mocno zaangażowali się też Chińczycy. Ponad 20-tonowy człon ich rakiety krążył w maju br. wokół Ziemi niekontrolowany, a następnie spalił się w atmosferze. Zresztą nie po raz pierwszy.
Autorzy artykułu podkreślają na łamach "Nature", że ostatnie przypadki zderzeń i bliskich przelotów kosmicznych śmieci na orbicie dobitnie pokazuje, że konieczne jest większe zastanowienie się, co umieszczamy nad naszymi głowami. Co więcej, rządy i agencje kosmiczne poszczególnych państw już dawno temu powinny były opracować zasady zarządzania ruchem w kosmosie.
Takich przepisów nie było i jak na razie nie zanosi się na to, aby miały się pojawić. To sprawia, że nie ma ograniczeń w wysyłaniu na orbitę kolejnych satelitów lub nakazu usuwania z orbity pozostawionych przez siebie kosmicznych śmieci. Nie ma też przepisów nakazujących wynoszenie satelitów w ściśle określony sposób (wysokość orbity, kierunek przemieszczania się).
Co więcej, coraz mocniej swoją obecność w kosmosie zaznaczają podmioty komercyjne (chociażby SpaceX), a prywatne przedsiębiorstwa również nie muszą przestrzegać żadnych limitów w kwestii wysyłania satelitów na orbitę Ziemi. To sprawia, że nad naszymi głowami panuje dziś spory chaos.
Astronomowie zaznaczają, że rozwiązaniem takiego problemu byłoby nawiązanie międzynarodowej współpracy, w którą włączyłyby się wszystkie kraje wysyłające obiekty na orbitę oraz stworzenie uniwersalnego katalogu obejmującego wszystkie statki, które wystrzelono w kosmos. Zarządzać ruchem na orbicie - na podstawie takich danych - miałaby organizacja działająca na rzecz wspólnego dobra.
Dziś brakuje nie tylko takiej współpracy, ale i katalogu, który obejmowałby wszystkie satelity Ziemi (informacje o części z nich są np. tajne). Badacze zaznaczają, że brak działań w tej kwestii sprawi, że dojdzie do potężnej katastrofy na orbicie, w wyniku której zniszczone zostaną satelity kluczowe dla "naszego bezpieczeństwa lub dobrobytu ekonomicznego" (mogą być to, chociażby satelity systemu GPS). Zdecydowane działania w tej kwestii są więc już od dawna spóźnione - czytamy w "Nature".