Zgodnie z prognozą przygotowaną kilka dni temu przez analityków z firmy ExMetrix liczba osób zakażonych koronawirusem w Polsce może dojść do około dziewięciu tysięcy, a szczyt zakażeń powinniśmy osiągnąć w drugiej połowie kwietnia.
Oznaczałoby to, że Polska byłaby daleko od dramatycznej sytuacji, z którą mierzą się np. Włochy, Hiszpania czy Stany Zjednoczone. Obecnie (piątek 27 marca ok. godziny 21.00) liczba potwierdzonych przypadków zakażeń w Italii to ok. 86,5 tys., w Hiszpanii ponad 64 tys., w USA ponad 97 tys. (we Włoszech i USA już więcej niż w Chinach!), a te liczby niestety wciąż rosną w szybkim tempie. Nawet biorąc pod uwagę, że mówimy o liczniejszych krajach niż Polska (Włochy mają ok. 60 mln mieszkańców, Hiszpania ok. 46,5 mln), te "nasze" dziewięć tys. z prognozy wyglądają nieźle.
Czy prognoza dla Polski jest optymistyczna, pesymistyczna, czarna? "Najbardziej prawdopodobna na podstawie danych, które jesteśmy w tej chwili zdobyć" - słyszymy w ExMetrix. Ryszard Łukoś, główny analityk spółki, w rozmowie z next.gazeta.pl mówi, że wstępnie analizując błąd dopasowania, możliwe odchylenie od tej prognozy to prawdopodobnie kilkanaście procent w górę lub w dół. Słowem - zakażonych mogłoby być ok. 7,5 tys. albo 10,5 tys. Chociaż - tu znów ważne zastrzeżenie - materia jest delikatna, a przyszłość wciąż naznaczona dużą niepewnością.
To zresztą zaznaczają nie tylko eksperci ExMetrix, lecz także Alphamoon, o których prognozie piszę dalej - że wiedza o wirusie wciąż jest daleka od pełnej, że liczba przeprowadzanych w Polsce (i nie tylko) testów zapewne nie daje pełnego obrazu sytuacji, że trzeba przyjąć wiele założeń i warunków. I do każdej prognozy - choć zrobionej oczywiście w najlepszej wierze i na podstawie najlepszej wiedzy - należy podchodzić z daleko idącą ostrożnością.
Model przygotowany przez ExMetrix bazuje m.in. na tym, co już o COVID-19 wiadomo na podstawie analizy w krajach, które wcześniej zostały dotknięte epidemią. To zresztą oczywiście podstawowe założenie: że danym, na których analitycy zbudowali swoje prognozy, można ufać.
Obecnie można uznać, że proces np. w Chinach czy w Korei Płd. dobiega końca. Ludzie jeszcze się leczą, ale krzywe zakażeń są już wypłaszczone, czyli przybywa ich bardzo wolno. Kiedy takie procesy będą już zakończone w wielu krajach, będziemy starali się przeprowadzić kompleksową analizę. Na razie w pozostałych krajach epidemia jest w fazie mniej lub bardziej początkowej albo zaawansowanej. Ale do końca jeszcze sporo brakuje
- komentuje Łukoś.
Pod uwagę wzięto też m.in. poziom restrykcji zastosowanych przez władze danego kraju i stopień ich przestrzegania, stan systemu ochrony zdrowia w kraju, a także podatność społeczeństwa na zakażenie wirusem. Przykładowo, im więcej osób otyłych czy z nadwagą, tym więcej chorób z tego wynikających, a tym samym tym więcej osób z upośledzonym układem odpornościowym, dla których SARS-CoV-2 jest bardziej niebezpieczny.
Prognoza na razie kończy się na 30 kwietnia. Wówczas przyrost liczby zakażonych miałby już być symboliczny. Ale czy taki stan się utrzyma? Co będzie w maju albo czerwcu? Tego model ExMetrix obecnie nie mówi (choć oczywiście prognoza będzie przedłużana). Powód? Prozaiczny - na razie nie ma danych, które mogłyby zasilić model w dłuższym terminie.
Nasz model jest tworzony na zasadzie uczenia maszynowego. Uczymy go na podstawie przypadków, które już się zdarzyły w Chinach, Korei Płd., niektórych krajach Europy itd.
- wyjaśnia Łukoś.
Warto też pamiętać, że w analizie założono obecny stan restrykcji w Polsce. Ich poluzowanie sprawiłoby, że prognozy byłyby już zupełnie nieaktualne.
W analizie założono też, że nie zmieni się poziom zdyscyplinowania Polaków wobec rządowych obostrzeń. Dziś ExMetrix określa go jako "średnio wysoki" - w skali do 10 na siedem-osiem punktów. Oznacza to, że mniej więcej 70-80 proc. z nas trzyma się reguł narzuconych przez rząd.
Daleko nam np. do Chin, Korei Płd. czy Japonii, gdzie dyscyplinę społeczną oceniono na 10, chociaż wynika to z różnych czynników, choćby ze skali kontroli nad obywatelami.
Z drugiej strony, np. we Włoszech ten poziom zdyscyplinowania długo był niższy niż w Polsce. Dopiero w miarę pogarszania się sytuacji (a także wprowadzania kolejnych restrykcji) zaczął rosnąć i dopiero teraz jest na poziomie porównywalnym do polskiego, czyli siedem-osiem punktów.
Niestety, nie wszystkie prognozy wlewają w serce tyle nadziei co te od ExMetrix. Zupełnie inaczej skonstruowany model może dać dużo inne wyniki, co widać choćby na przykładzie analizy naukowców z wrocławskiej spółki Alphamoon.
Jednym z jej założeń jest to, że część osób zakażonych koronawirusem nie jest identyfikowanych, a przez to izolowanych. Autorzy analizy wskazują, że według ostatnich publikacji naukowych nawet 86 proc. chorych może przechodzić COVID-19 bezobjawowo. "Odsetek niewykrytych przypadków koncentruje się w granicy 70-80 proc., co sugerowałoby, że jedynie jedna na pięć osób zostaje zdiagnozowana" - czytamy w artykule Alphamoon. Oczywiście założeń i warunków jest znacznie więcej, odsyłam do całości analizy dostępnej tutaj.
Przy takim założeniu w scenariuszu utrzymania lockdownu na podobnym poziomie jak obecnie średnia prognoz wskazuje, że codziennie może być w Polsce po kilkaset nowych zakażeń, a być może (choć z mniejszym prawdopodobieństwem) nawet ponad tysiąc. Podaję te liczby (a dalej kilka innych), bo wynikają z wykresów zaprezentowanych przez Alphamoon, ale warto mieć z tyłu głowy zastrzeżenie, na które zwracają uwagę sami autorzy analiz - że te wyniki mają "bardziej charakter poglądowy i powinny być traktowane z pewną rezerwą". Słowem - zdecydowanie większą wagę powinno się przywiązywać do trendów niż do konkretnych liczb.
W scenariuszu obecnego lockdownu, ale i braku identyfikacji znacznej części przypadków zakażenia przyrost zakażonych w najbliższych tygodniach nie powinien być katastrofalny. Ale prawdopodobieństwo, że epidemia wygaśnie do końca maja, wynosi przy tych założeniach tylko ok. 7,5 proc.
Poza tym rzut oka w prognozy na pół roku czy rok w przód sprawia, że jakikolwiek entuzjazm raczej znika. Wskazują one na możliwy poważny wzrost liczby zachorowań jesienią, liczony w krytycznych scenariuszach nawet na kilkaset tysięcy.
Silne zachowanie dystansu społecznego powoduje rozciągnięcie epidemii w czasie, jednocześnie przenosząc pik zachorowań na jesień. Dzięki temu kupujemy czas, w którym może zostać opracowany lek lub szczepionka, a także z innych losowych powodów epidemia może samoistnie wygasnąć. (...) Przy założeniu, że około pięć proc. przypadków wymaga specjalistycznej opieki, powinno być realne przygotowanie do tego czasu odpowiedniego zaplecza medycznego
- komentują analitycy z Alphamoon.
Na to, że zakażeń koronawirusem w Polsce (i na świecie) może być nawet kilkukrotnie więcej niż wynika z oficjalnych statystyk, mogą wskazywać także wyniki tzw. screeningu, przeprowadzonego na grupie ok. 10 tys. osób w Islandii. Wskazał on, że wirusem zakażonych było ok. 0,5 proc. mieszkańców, a szacunki wskazują, że może być to wręcz nawet 1 proc. (biorąc pod uwagę np. to, że część osób z racji braku objawów nie chce się testować). Porównując liczbę 1 proc. populacji Islandii (czyli ok. 3,6 tys. osób) z liczbą osób, u których zidentyfikowano zakażenie (ok. 740 osób), mamy rząd wielkości - liczba nosicieli może być pięć razy wyższa.
Z islandzkiego badania płynie o tyle pokrzepiający wniosek, że zdecydowana większość zakażonych nie ma zupełnie żadnych objawów, a rzeczywisty wskaźnik umieralności nie musi wynosić kilka procent, ale być co najmniej kilkukrotnie niższy (choć tu oczywiście wiele zależy też m.in. od możliwości systemu ochrony zdrowia).
Gorzej, że osoby nieświadome zakażenia mogą roznosić wirusa dalej. Bez szybkiej i skutecznej izolacji nosicieli wirusa rozwoju epidemii nie uda się powstrzymać - choć jest szansa, że przy założeniu znacznie niższego wskaźnika umieralności liczba ofiar śmiertelnych będzie wielokrotnie niższa.
Dr Adam Gonczarek z Alphamoon w rozmowie z next.gazeta.pl powołuje się na raport chińskich naukowców z Politechniki w Wuhan. Pokazali oni, że takie regulacje, które zapewniają utrzymanie dystansu społecznego, zbliżone do tych w Polsce, utrzymały tempo reprodukcji wirusa na poziomie 1,25 (czyli że jedna zakażona osoba zaraża więcej niż jedną kolejną) i liczba zakażonych rosła. Aczkolwiek oczywiście trudno oszacować, ile R wynosi w Polsce. Współczynnik nieznacznie powyżej 1 oznacza, że liczba chorych rośnie, chociaż nie gwałtownie, ale wyłącznie odsuwamy pik zachorowań w czasie. Epidemia nie jest wygaszana.
Chińczycy przeprowadzili analizę, z której wynikało, że wiele nowych zarażeń jest wśród rodzin osób na kwarantannie, które nie miały objawów, wychodziły do sklepów itp. Dlatego wprowadzili tzw. scentralizowaną kwarantannę, że cała rodzina w kwarantannie przeprowadzała się do specjalnego ośrodka, z którego nie mogła wychodzić. Podobne regulacje zastosowali dla pracowników służby zdrowia, którzy również musieli tymczasowo przeprowadzić się do specjalnego ośrodka, by nie narażać swoich rodzin. Dodatkowo zwiększyli też liczbę wykonywanych testów. Dzięki temu współczynnik R spadł do 0,32 i wygasili epidemię praktycznie w dwa-trzy miesiące
- wskazuje dr Gonczarek.
Analiza Alphamoon została przeprowadzona przy założeniu, że oprócz obecnego lockdownu mamy też masowe testowanie lub inny sposób skutecznego izolowania osób w grupie ryzyka. Znacznie lepsze wykrywanie osób zakażonych (niezdiagnozowanych i niewyizolowanych pozostaje mniej niż 20 proc. zakażonych) daje dużo bardziej optymistyczne rezultaty. Znacząco redukuje wówczas z czasem liczbę nowych zakażeń, a wobec tego chorych i ofiar śmiertelnych. Z analizy wynika, że tylko w przypadku skutecznego izolowania mamy szansę na wyraźne zahamowanie liczby zakażeń w połowie kwietnia.
Co więcej, jak wskazują naukowcy, korzystając z tego modelu możemy oszacować, że w takim scenariuszu prawdopodobieństwo zakończenia epidemii do końca maja wynosi ok. 44 proc., a do końca lipca już 78 proc.
Alternatywą wobec masowych testów i szybkiej izolacji osób zakażonych (a, z punktu widzenia zwalczania epidemii, najlepiej działaniem wobec nich równoległym) mogłoby być daleko idące śledzenie obywateli np. na podstawie danych geolokalizacyjnych w celu namierzania wszystkich osób, które miały kontakt z zakażonym.
Obecne restrykcje i ograniczenia w Polsce są na razie zaplanowane do Wielkanocy, czyli mniej więcej do połowy kwietnia. Wydaje się jednak zupełnie nieuniknione ich dalsze stosowanie. Co by się stało, gdyby po Wielkanocy lockdown został w Polsce zdjęty? To analiza Alphamoon też sprawdza. Rezultaty mogłyby okazać się absolutnie dramatyczne, a liczba zakażonych mogłaby sięgnąć kilku milionów. Raczej marnym pocieszeniem byłoby to, że epidemia mogłaby wówczas skończyć się z początkiem wakacji.
W bardzo popularnym już artykule "Młot i Taniec" Tomasa Pueyo (którego lekturę w całości zdecydowanie polecam) autor przedstawia dwie fazy walki epidemii. Pierwsza to Młot, czyli wszelkie działania zmierzające do jak najszybszego zbicia współczynnika reprodukcji R - znacznie poniżej 1. Jak już pisałem, dane wskazują, że działania Chin poskutkowały spadkiem wskaźnika do 0,32. Oznacza to, że mniej więcej tylko co trzeci zakażony Chińczyk "przekazał" koronawirusa jednej kolejnej osobie. W Europie raczej trudno sobie wyobrazić aż tak drastyczne środki.
Druga faza to Taniec, czyli luzowanie poszczególnych ograniczeń tak, aby z jednej strony gospodarka i życie codzienne przynajmniej częściowo wracały do jako takiej normy, a z drugiej - aby wskaźnik reprodukcji nie urósł powyżej 1. Dzięki temu epidemia byłaby trzymana "pod kontrolą" i kupowalibyśmy sobie czas na wynalezienie leków czy szczepionek na COVID-19 bez doszczętnego demolowania gospodarki.
W opinii dr Gonczarka z Alphamoon z racji wcześniejszego wprowadzenia ograniczeń w Polsce w porównaniu z innymi krajami Europy Zachodniej ten młot powinien być u nas nieco silniejszy niż np. we Włoszech czy Hiszpanii. Nawet zakładając, że zakażonych w Polsce jest więcej, niż wynika z oficjalnych statystyk, nie oznacza to, że będziemy mieli tylu chorych co niektóre kraje Europy Zachodniej.
Warto też pamiętać, że osobnym problemem będzie także, po zduszeniu rozwoju epidemii Młotem, optymalne zaordynowanie działań w fazie Tańca. Zapewne w pierwszej kolejności należałoby próbować wskrzeszać najważniejsze dla gospodarki segmenty. Z pewnością z częścią regulacji trzeba byłoby natomiast żyć jeszcze miesiącami. Ale nikt nie zbadał na razie tego, ile jakie regulacje mają wpływu na poziom wskaźnika reprodukcji. Słowem - które ograniczenia, w jakiej kolejności, w jakim stopniu i w jaki konkretnie sposób zdejmować. Ba, takie badania raczej są niemożliwe do przeprowadzenia.