Między 2009 a 2010 roku samochody Google krążące po Wielkiej Brytanii minęły niemal każdy dom dwukrotnie. Zamiast jedynie zbierać dane potrzebne do stworzenia usługi Street View systemy Google zasysały wszelkie możliwe dane niezabezpieczonych sieci WiFi, których w Brytanii jest ok. 25%.
W amerykańska Federalna Komisja Łączności wydała już orzeczenie stwierdzające, że internetowy gigant nie złamał prawa pobierając z komputerów zdjęcia, hasła i inne informacje prywatne. Teraz raport amerykańskiej komisji jest analizowany przez jej brytyjskiego odpowiednika - Commissioner's Office, który wciąż zastanawia się, jakie prawne kroki przeciwko Google należy podjąć.
Brytyjska agencja już w 2010 r. doszła do wniosku, że Google nie robiło niczego niezgodnego z prawem. Decyzja ta spotkała się z olbrzymim sprzeciwem osób zaangażowanych w ochronę prywatności w Sieci.
Rzecznik ISO stwierdził
"Badamy właśnie raport amerykańskiej Komisji Łączności aby móc rozważyć czy i jakie kroki prawne przeciwko Google należy podjąć".
Poznaliśmy też programistę, który stworzył "szpiegowskie oprogramowanie" - jest nim Brytyjczyk, Marius Milner, który odmówił współpracy z Amerykanami podczas ich śledztwa. Google przyznało, że działał on "na własną rękę", bez zgody przełożonych.
W tym miejscu linia obrony Google nieco się chwieje - skoro firma nie zrobiła absolutnie niczego wbrew prawu, co po tłumaczyć, że zostało to zrobione "bez wiedzy przełożonych"?
Internetowy gigant zapewnił, że zebranych danych nigdy do niczego nie wykorzystał. W takim razie po co je zbierał?
Zarówno amerykańskie jak i brytyjskie organy nadzorujące nie dopatrzyły się w postępowaniu Google działań niezgodnych z prawem, tylko czy w jakimkolwiek stopniu zmienia to ocenę sytuacji z punktu widzenia zwykłego użytkownika sieci? Kto się nie zabezpieczył został prześwietlony bez swojej wiedzy, może nie jest to wysoce szkodliwe, ale świadczy o nastawieniu największego "magazyniera" ruchu w Internecie.
[ za telegraph.co.uk ]