Marzysz o tym, by smartfon ładować raz na dwa dni? Xiaomi obiecuje rewolucję w Redmi 3

Smartfon Redmi 3, oficjalnie zapowiedziany wczoraj, będzie wyposażony w akumulator o imponującej pojemności 4100mAh. Wygląda na to, że to wciąż mało znana chińska firma rozwiąże najbardziej znany problem smartfonów. Dlaczego Samsung i Apple nie chcą pójść tą drogą?

Xiaomi, zdobywający coraz większą popularność chiński producent smartfonów i innej elektroniki, potwierdził wprowadzenie na rynek nowych urządzeń. W lutym pojawi się MI 5, a za kilka dni mamy poznać szczegóły dotyczące smartfonu Redmi 3. W tej chwili o urządzeniu wiemy niewiele.

Ale to co wiemy brzmi jak przełom. Xiaomi potwierdza, że w smartfonie znajdzie się akumulator o pojemności 4100mAh. Powinno to oznaczać, że pomimo pięciocalowego wyświetlacza i zapewne w miarę nowoczesnego procesora urządzenie wytrzyma na jednym ładowaniu dwa dni. A przy uruchomieniu trybu oszczędnościowego znacznie dłużej.

Przeczytaj też: Powerwall będzie rewolucją?

Nie ma co się łudzić - taka cecha najnowszego Redmi 3 nie sprawi, że klienci przestaną kupować iPhone'y i Galaxy S6. Nie da się jednak ukryć, że zarówno Apple jak i Samsung wciąż oszczędzają na akumulatorach. Jak zauważa Pocket Now w Galaxy S6 pojemność akumulatora wynosi 2550 mAh, a w 5,7-calowym Note 5 3,000 mAh. Koreański gigant powie zapewne, że stosuje zaawansowane algorytmy zarządzania energią i potrafi z mniejszej pojemności wycisnąć większą efektywność. Dla części konsumentów może to jednak brzmieć teraz jak wymówka.

Fot. Xiaomi

Akumulatory mogłyby być znacznie wydajniejsze, ale...

Producenci smartfonów szukają oszczędności, a akumulatory o większej pojemności są po prostu droższe. Dlatego też wolą oszczędność energii uzyskać poprzez algorytmy. Wprowadzają też innowacje przyspieszające proces ładowania, stąd reklamy takie jak "Wystarczy pięć minut ładowania, by działał kilka godzin".

Tymczasem akumulatory mogłyby być znacznie wydajniejsze. I to wcale nie eksperymentalne, nowatorskie, ale dokładnie te, które dziś mamy w smartfonach. Wystarczyłoby "tylko" odpowiednio zmodyfikować proces technologiczny ich wytwarzania. Yet-Ming Chiang, ekspert związany z Massachusetts Institute of Technology (MIT) znalazł na to sposób.

Wprowadził cały szereg ulepszeń przekładających się na wzrost efektywności. W tradycyjnym akumulatorze 35% objętości zajmują części, które nie magazynują energii.  Chiang zredukował ilość miejsca "zajmowanego" przez elementy konstrukcyjne akumulatora. Ogniwo tradycyjnego akumulator składa się z czternastu warstw. Chiang stworzył ogniwo składające się z pięciu. Akumulatory, które znamy, wymagają procesu suszenia. Akumulatory tajwańskiego wynalazcy tego procesu nie potrzebują. W jego produktach zmniejszono też znacząco objętość spoiwa - zajmuje tylko 8%. Tylko jeden z procesów technologicznych niezbędny do wyprodukowania tradycyjnego akumulatora zajmuje 22 godziny. Chiang zredukował ten czas do... jednej godziny. Znacząco zmniejszył też grubość elektrod - są cztery razy cieńsze, mają grubość 500 mikronów.

Połączenie tych wszystkich innowacji sprawia, że tradycyjny akumulator litowo-jonowy może być produkowany znacznie szybciej, na mniejszej powierzchni, a przy zachowaniu tej samej wielkości może być znacznie pojemniejszy.

Rewolucja jest na wyciągnięcie dłoni, dlaczego zatem nikt po nią nie sięga? To proste. Nikt nie odważy się zaryzykować gigantycznych pieniędzy, by metodę Chianga stosować na olbrzymią, przemysłową skalę. Produkcja akumulatorów wymaga sporych inwestycji, wielkiej powierzchni i mnóstwa pracowników. Chcąc uruchomić wydajną fabrykę akumulatorów potrzeba nie mniej niż 100 milionów dolarów. Łatwiej produkować w dobrze znany sposób, inwestycje i innowacje są drogie i ryzykowne.

Dlatego powinniśmy się cieszyć z decyzji Xiaomi. Miejmy nadzieję, że inni producenci smartfonów poczują teraz presję.

Więcej o: