Projekt przeprowadzany pod egidą programu SAFEE (Security of Aircraft in the Future European Environment, czyli bezpieczeństwo samolotów w przyszłym środowisku europejskim) ma na celu stworzenie systemu, który będzie ostrzegać pilotów przed potencjalnym zagrożeniem. Komputerowy system ma korzystać z kamer do identyfikacji podejrzanego zachowania pasażerów (na przykład nerwowych ruchów), z mikrofonów starających się wykryć sugestie zachowania, oraz z wykrywaczy substancji wybuchowych umieszczonych w WC samolotu, na wypadek gdyby terrorysta podstępnie chciał złożyć tam bombę. Wprawdzie rzecznik Ministerstwa Transportu Zjednoczonego Królestwa powiedział, że nie ma planów wymagania od linii lotniczych zainstalowania takiego systemu, ale też system jest na razie w powijakach.
Nie mogę powiedzieć, żebym pomysł ten wydawał się specjalnie sensowny. Po pierwsze, w przypadku takich systemów bardzo istotne są błędy pierwszego rodzaju, czyli pomyłkowe uznanie pasażera poirytowanego płaczącym rząd przed nim dzieckiem za terrorystę. Po dwudziestu, pięćdziesięciu czy stu pięćdziesięciu ostrzeżeniach, z których nic nie wyniknęło załoga samolotu będzie rutynowo ignorować ostrzeżenia systemu. Po drugie, wykrycie potencjalnego terrorysty przez zautomatyzowane systemy na lotnisku pozwala na wysłanie tam policji, a na pokładach większości samolotów nie latają uzbrojeni strażnicy. Po trzecie wreszcie, osoba, które urodziły się jeszcze w 20 wieku pamiętają taką instytucję jak prywatność, i minie trochę czasu, zanim większość populacji będzie w stanie z radością z niej zrezygnować w imię bezpiecznych lotów samolotem. A za system ktoś będzie musiał zapłacić. Na razie za badania na Uniwersytecie Reading płaci Unia Europejska (a więc podatnicy), a w razie powszechnego instalowania takich systemów na pokładzie samolotów będą musieli za nie zapłacić pasażerowie.
Dr James Ferryman, kierujący zespołem z Reading uważa, iż niewielki wzrost cen biletów, rzędu pięciu funtów, jest akceptowalną ceną za zmniejszenie zagrożenia ze strony terrorystów. Problemem jest jednak to, że najprawdopodobniej terrorysta, który przeczyta o takim systemie znajdzie po prostu inny sposób na przeprowadzenie ataku (na przykład zestrzelenie samolotu z ręcznej wyrzutni rakietowej) zamiast stwierdzić, że skoro samolot jest chroniony to może jednak zrezygnuje z tego całego terroryzmu i zajmie się wypasem owiec.
Terrorystów łapie się raczej działaniami operacyjnymi policji i kontrwywiadu, ale wszechobecne kamery i mikrofony są dużo skuteczniejszym "teatrem bezpieczeństwa", pozwalającym osobom odpowiedzialnym za wydawanie pieniędzy na powiedzenie "patrzcie, przecież coś robimy żeby chronić ludzi przed terroryzmem".
[via IEEE Spectrum ]
Leszek Karlik