Amerykańskie siły zbrojne jeszcze w zeszłym wieku chciały skonstruować "e-bombę", czyli broń niszczącą elektronikę impulsem elektromagnetycznym (EMP). Niestety (albo i na szczęście), wbrew początkowym opiniom jakoby skonstruowanie broni EMP miało być łatwe i proste i w zasadzie do wykonania w garażu przez dowolnego terrorystę dysponującego zapasem części ze sklepu elektronicznego okazuje się, że ciągle naukowcy nie mają innego pomysłu na wygenerowanie praktycznego impulsu elektromagnetycznego niszczącego elektronikę niż detonacja głowicy jądrowej w górnych warstwach atmosfery. Co jest mało praktycznym i niezbyt precyzyjnym rozwiązaniem - e-bomby pozostają więc cały czas bronią z kartek technothrillerów oraz ze stron WWW typu "jak łatwo zbudować broń EMP".
Jednak coraz częstsze wykorzystanie przez zaawansowane technologicznie siły zbrojne bezzałogowych pojazdów latających - czyli dron - powoduje, że coraz istotniejsza staje się misja eliminacji obrony przeciwlotniczej przeciwnika, dla której bezzałogowe pojazdy typu Predatora są dużo łatwiejszym łupem niż nowoczesne myśliwce. Stąd zapewne nowy kontrakt dla największej na świecie korporacji produkującej uzbrojenie, Lockheed Martina, który tym razem, dla odmiany, zamiast skupiać się na opracowaniu głowicy do rakiety lub bomby ma stwierdzić, czy możliwe jest stworzenie "promienia elektronicznej śmierci", który miałby niszczyć elektronikę przeciwnika na odległość. Firma ma rok na zbadanie, czy istnieje możliwość praktycznego zrealizowania takiego systemu i umieszczenia go na latającej platformie.
Jeżeli amerykańskim naukowcom miałoby się udać, to przypuszczalnie niszczący elektronikę promień zostałby umieszczony w niedawno przedstawionej przez Lockeed Martina dronie o obniżonej wykrywalności, RQ-170. Jednak dużo prawdopodobniejsze jest, że RQ-170 będzie niszczyć systemy przeciwlotnicze tradycyjnymi metodami - przy pomocy bomb lub rakiet.
[via Wired ]
Leszek Karlik