Nie zabijajcie autorów?

Na blogu dziennikarza i autora książek informatycznych Pawła Wimmera można przeczytać ostatnio jego przemyślenia o wejściu na rynek ebooków.

Są one dość proste - wszystkie strony muszą być fair, przy czym w przypadku autorów oznacza to zapewnienie jakości treści (co wydaje mi się być normą - jeżeli ktoś chce sprzedawać książki, musi upewnić się, że czytelnicy będą chcieli je czytać) oraz niskich cen, które nie powinny przekraczać 50% ceny papierowych książek. Natomiast czytelnicy postępują fair (według Wimmera) kiedy akceptują zasady dystrybucji - czyli zabezpieczenia antypirackie (DRM), którymi obciążona jest większość ebooków na rynku.

Jako argument za DRM wyciąga on fakt, że jest to "jedyna sensowna ochrona przed bezprawnym kopiowaniem publikacji", ponieważ ebook to taki sam towar co mleko czy jabłka, a więc każda piracka kopia oznacza utratę zysków. DRM pokazuje, że autor nie zgadza się na piracenie jego książek, a czytelnik musi się na nie zgadzać, bo przecież najpowszechniejszy współczesny system DRM (Adobe ADEPT) jest (cytując) "niesłychanie liberalny - pozwala używać kopię publikacji w sześciu urządzeniach, a potem w kolejnych po każdym roku użytkowania". Wnioski wyciągane przez autora są proste - jeżeli czytelnicy nie będą akceptować DRM, autor nie zarobi, będzie musiał pójść pracować na poczcie, nie będzie pisać książek i wszyscy tracą - czytelnik nie dostaje tworzonych przez autora treści a autor będzie zarabiać gorzej jako urzędnik w okienku niż jako pisarz poczytnych książek.

Problem z takimi argumentami jest jeden - niespecjalnie mają poparcie w faktach. Jak ustalić fakty? Najprostszym sposobem będzie zerknięcie na zachodni rynek, gdzie wprawdzie większość wydawców oferuje wyłącznie książki opatrzone DRM, ale nieliczni - na przykład wydawnictwo O'Reilly, znane z doskonałych podręczników technicznych, lub wydawnictwo Baen, publikujące fantastykę - oferują ebooki pozbawione DRM. Jakie można z tego wyciągnąć wnioski?

Ano, wygląda na to, że brak DRM nie zatopił wydawnictwa O'Reilly, wygląda również na to, że fakt udostępniania praktycznie całe starszej fantastyki wydawnictwa Baen za darmo niespecjalnie pogorszył los wydawanych przez nie autorów. Wszystkie książki Baenu po zostaniu wydanymi w formie papierowej lądują prędzej czy później do pobrania za darmo, a wcześniej można je zakupić za niewielką kwotę. Eksperyment z Baen Free Library został rozpoczęty ponad 10 lat temu i od tej pory można stwierdzić jedno - przynajmniej w przypadku angielskojęzycznej fantastyki, dostępność darmowych ebooków nie zmniejszyła przychodów autorów, a wręcz je zwiększyła. Tak, zwiększyła - sprzedaż papierowych książek i ebooków wzrosła.

Według Pawła Wimmera, najwięcej szkody przynoszą wygórowane ceny ebooków (czytelnikom) i piractwo (autorom). Jednak eksperyment Baen Free Library pokazuje, że raczej jest zupełnie inaczej - najwięcej szkody przynoszą DRM (czytelnikom) oraz brak reklamy (autorom).

W jednym ze swoich artykułów Eric Flint z Baenu czyni słuszną uwagę, że rynek książek jest mocno nieprzejrzysty. Pieniądze tracone w wyniku piractwa są dużo mniejsze niż pieniądze tracone przez to, że potencjalni klienci nie wiedzą o tym, że są potencjalnymi klientami, tzn. że chcieliby zakupić daną książkę. Owszem, część spiratowanych kopii to utracona sprzedaż, ale pirackie kopie książek pełnią również inną rolę - darmowej reklamy. Wymaganie DRM to jak wymaganie przez autorów, aby ich książki w księgarniach stały na półce owinięte w brązowy papier do pakowania i zabezpieczone sznurkiem, który można przeciąć dopiero po zakupie książki.

Faktem, który Wimmer pomija jest to, że wszystko kosztuje. "Darmowe", pirackie książki kosztują - czas i wysiłek poświęcony na znajdowanie ich w Internecie. Jeżeli ktoś weźmie i ściągnie z torrenta pakiet 5000 książek to nie jest tak, jakby ukradł 5000 książek, które by w przeciwnym razie zakupił w księgarni. I DRM również kosztuje - zwiększa wysiłek potrzebny na skorzystanie z danego egzemplarza książki, ogranicza to, co mogę z nią zrobić, wreszcie odbiera mi pewność, że za 10, 20 czy 50 lat nadal będę mógł zakupioną książkę przeczytać. Kupno ebooka z DRM to nie jak kupno jabłka na straganie. To zapłacenie za możliwość czasowego korzystania z treści, bez gwarancji, że infrastruktura DRM nadal będzie istnieć za te 10 czy 30 lat. Papierową książkę stojącą na półce mogą przeczytać dzieci i wnuki. Zabezpieczony szyframi ebook za dekadę czy dwie może okazać się bezużytecznym zbiorem zer i jedynek.

DRM nie chroni przed piratami, utrudnia tylko życie uczciwym nabywcom. Przemysł muzyczny odkrył to jakiś czas temu, teraz trzeba poczekać, aż odkryją to autorzy i zmuszą swoich wydawców do zrezygnowania z DRM.

A piractwo? Piractwo to darmowa reklama. Tak jak biblioteki i pożyczanie książek od znajomych.

[na podstawie bloga Pawła Wimmera , O'Reilly Radar , Why DRM hurts eBook sales , Prime Palaver ]

Leszek Karlik

Więcej o: