Inżynierowie zaproponowali wyłapywanie CO2 z powietrza jako alternatywę dla innych metod ograniczania emisji tego gazu przez przemysł i motoryzację. Należą do nich technologie wyłapywania i magazynowania dwutlenku węgla bezpośrednio u producenta (np. w elektrowni), oraz oczywiście rezygnacja z ropy, gazu i węgla na rzecz paliwa jądrowego i źródeł odnawialnych (tych neutralnych, torf odpada).
Czy zamiast inwestować w farmy wiatrowe i energię słoneczną (łącznie z rozwijającą się dynamicznie sztuczną fotosyntezą ), atom i eksperymenty z energią termojądrową, opłaca się pozostać przy dymiących kominach i tylko wyłapywać nadmiar dwutlenku węgla?
Dotychczasowe analizy wskazywały, że istniejące technologie generują koszty kilkuset dolarów amerykańskich na tonę wyłapanego gazu cieplarnianego. I to podobno oznacza, że się opłaca. Badacze z MIT i Stanforda policzyli wszystko jeszcze raz .
W pracy opublikowanej właśnie na łamach prestiżowego magazynu PNAS dowodzą, że koszty zdecydowanie sięgają tysiąca dolarów na tonę.
- Nasze badania empiryczne działających komercyjnych systemów tego typu sugerują, że energetyczne i finansowe koszty wyłapywania CO2 z powietrza są najprawdopodobniej niedoszacowane - wyjaśniają autorzy pracy. - Jeśli technologia radykalnie nie poprawi swojej wydajności w porównaniu z istniejącymi rozwiązaniami, trzeba ją będzie zasilać ze źródeł nieemitujących CO2, żeby mieć pewność, że cały system faktycznie zmniejsza emisję.
Alternatywa dla źródeł energii znanych jako alternatywne okazuje się alternatywą pozorną.
Badacze stwierdzili więc, że zmniejszanie emisji CO2 powinno najprawdopodobniej polegać na... zmniejszaniu emisji CO2. Bowiem zmniejszanie emisji polegające na czymś innym nie gwarantuje sukcesu.
Aż się prosi, by zauważyć, że doszli do tego amerykańscy naukowcy!
PS. Tak serio, to nawet kibicuję tym technologiom. Będą bardzo przydatne na Marsie.