Na pierwszy rzut oka nie jest źle. W czwartym kwartale minionego roku Tesla dostarczyła klientom 22,2 tys, samochodów, czyli od początku roku wyjechało z jej fabryk 76,2 tys. aut. To wyraźniej więcej niż w 2015 roku, kiedy było ich 50,66 tys. Ale niestety mniej, niż Elon Musk, charyzmatyczny szef firmy, wcześniej zapowiadał. On mówił, że w 2016 roku do klientów trafi co najmniej 80 tys. elektrycznych supersamochodów.
W reakcji na newsa w handlu posesyjnym we wtorek spadły ceny akcji Tesli - o 2,2 proc. To sporo jak na dużą i znaną spółkę.
Analitycy sugerują teraz, że firma Elona Muska jest w trudnej sytuacji. Brakuje jej taniego, przystępnego dla wielu samochodu. Sedan Model S i SUV Model X są drogie – ceny Modelu S w Stanach zaczynają się od blisko 70 tys. dol. - i firma bardzo musi się starać, by je sprzedać. Teraz np. w USA oferuje je z pakietem bezpłatnych doładowań. Taka sprzedaż oznacza duże koszty. Inwestorom giełdowym to się nie podoba – oni już teraz chcą dużo zarabiać na akcjach innowacyjnej firmy.
Muszą się jednak uzbroić w cierpliwość. Tesla wyjdzie na prostą i zacznie naprawdę przynosić pokaźne zyski, dopiero gdy do sprzedaży wejdzie tańszy Model 3. Ten jednak do masowej produkcji trafi prawdopodobnie dopiero pod koniec tego roku. Dzięki niemu firma chce wytwarzać od 2018 roku co najmniej pół miliona samochodów elektrycznych rocznie.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce".