- Formalnie Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie może zbankrutować – mówi nam osoba doskonale znająca realia polskiego systemu emerytalnego, kiedyś blisko związana z Zakładem. – Ma w ustawie zagwarantowane dotacje. Wysokość tych dotacji nie ma przy tym żadnych ograniczeń – wyjaśnia.
Tłumaczy też, że jeśli składki w mniejszym stopniu pokrywają to, co ZUS musi wypłacić emerytom z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, to dotacje z budżetu do funduszu muszą rosnąć.
- Ale to oznacza, że pieniędzy zaczyna brakować gdzieś indziej. Na przykład na szkolnictwo, na zdrowie… Można też zwiększać deficyt sektora finansów publicznych, mocniej się zadłużać. Wszystko to oznacza jednak, że dzieje się źle
– tłumaczy nasz rozmówca.
Zakład Ubezpieczeń Społecznych zawiaduje pieniędzmi Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. - FUS jest deficytowy odkąd możemy go obserwować – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista PlusBanku, ekspert od ubezpieczeń społecznych. – Jakieś nadwyżki były bodaj w latach 80-tych XX wieku – dodaje.
Tłumaczy, że główną przyczyną jest demografia i starzejące się społeczeństwo. – Nawet gdybyśmy założyli, że wiek emerytalny będzie jednak podnoszony, to w latach 2020-25 deficyt w FUS dalej by narastał. Dopiero potem zacząłby spadać w relacji do PKB – mówi Wiktor Wojciechowski. – Obniżka wieku emerytalnego tylko tę sytuację pogorszy - przewiduje.
Jeszcze bardziej krytycznie patrzy na to nasz rozmówca pragnący zachować anonimowość, do niedawna blisko związany z ZUS. - Obniżenie wieku emerytalnego, to po prostu tragedia – mówi. – Teraz jeszcze prezydent Duda z przewodniczącym „S” Dudą chcą to zapisać w konstytucji. To nie mieści się w głowie. To ewenement na skalę światową – załamuje ręce.
Opowiada, że równy wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn mieliśmy w Polsce już przed drugą wojną światową. Renta z tytułu starości obejmowała osoby od 65. roku życia. I tak było, aż do 1976 r. Potem zaczęło się różnicowanie wieku emerytalnego i jego mocne obniżanie dla kobiet. Dopiero PO-PSL zrównały na nowo wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, dodatkowo podnosząc go do 67 lat. Podnoszenie to było jednak rozłożone w czasie. I w sumie nie zaczęło w pełni działać. Po zmianie ekipy rządzącej PiS przywrócił bowiem stan sprzed reformy.
- Obniżenie wieku emerytalnego to oczywiście wysokie dodatkowe koszty – zgodnie powtarzają eksperci. - W sytuacji, kiedy na rynku pracy zaczyna brakować rąk do pracy obniżanie wieku emerytalnego to samobójstwo. Wszyscy Ukraińcy przecież do nas nie przyjadą. A innych imigrantów się boimy – złoszczą się.
W wywiadzie dla Next.gazeta.pl były wicepremier i minister gospodarki Jerzy Hausner mówił, że obniżenie wieku emerytalnego kojarzy mu się z tym, co robiła Grecja, gdy zmierzała do katastrofy. - Tam rozdawano przywileje emerytalne. Coś podobnego jak u nas. Bo niższy wiek emerytalny to rodzaj przywileju. Przejdziesz na emeryturę i przez więcej lat będziesz pobierać pieniądze, których w kasie państwa nie ma. Dlaczego ZUS-u nie dało się obrabować? Bo tam nie ma pieniędzy. Tam pieniądze są wpłacane i natychmiast wypłacane emerytom. Trudno sobie wyobrazić większą nieodpowiedzialność niż coś takiego. To zresztą jest część paktu Dudy z Dudą. Szef "Solidarności" Piotr Duda zawarł go z Andrzejem Dudą i całym PiS-em. I w ten pakt wpisali najgorsze propozycje: niższy wiek emerytalny, zakaz handlu w niedzielę… To nie jest "Solidarność". To anty-Solidarność – mówił Jerzy Hausner.
Tłumaczył, że jeśli wiele osób zrezygnuje z pracy i zacznie wcześniej pobierać pieniądze, to w sytuacji trzeszczącego budżetu, będziemy mieli dodatkowy cios, w postaci zwiększonych wydatków i mniejszej liczby pracujących. - Kompletne przeciwieństwo tego, co nam potrzebne – mówił były wicepremier.
Zdaniem Jerzego Hausnera obniżając wiek emerytalny sami sobie zafundowaliśmy kłopoty na rynku pracy. - Paradoksalnie może być tak, że ci, którzy poszukują pracy, będą mieli jeszcze lepszą sytuację. Zwolnią się miejsca pracy, pracodawcy będą musieli płacić więcej, by przyciągnąć pracowników. Dla firm to jednak kłopot. Dla gospodarki też. Będziemy też mniej konkurencyjni i będziemy się wolniej rozwijać – wieszczy były wicepremier.
Jego obawy podzielają eksperci od rynku ubezpieczeń społecznych. Ich zdaniem pracodawcy będą coraz częściej zatrudniać emerytów. – A to zachęci kolejne osoby do… przechodzenia na emeryturę – przekonują.
Tłumaczą to tak: Ktoś kto osiągnie wiek emerytalny, ale mimo to będzie dalej pracował, będzie miał wyższą emeryturę, ale dopiero po kilku latach i nie aż tak znacząco wyższą. Bardziej będzie się opłacało przejście na emeryturę i podjęcie pracy już z tym świadczeniem. Pensja będzie wtedy dodatkiem do emerytury. – Albo odwrotnie – gorzko śmieją się nasi rozmówcy.
O zbliżającym się złotym czasie dla emerytów na rynku pracy mówił w rozmowie z naszym serwisem Ludwik Kotecki, były wiceminister finansów i główny ekonomista tego resortu w czasach rządów PO-PSL.
Nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji obniżenia wieku emerytalnego, z którymi będziemy mieć do czynienia za 10 czy 15 lat
- stwierdził. Wyjaśnił, że z roku na rok będziemy mieć coraz niższą stopę zastąpienia. Czyli niższe emerytury w relacji do ostatniej płacy. - Nie ma od tego ucieczki. A wynagrodzenia będą realnie rosły. Czyli nożyce będą się rozwierały. Różnica pomiędzy tym, co zarabialiśmy, a emeryturą będzie coraz większa i coraz bardziej dotkliwa. Stopa zastąpienia spadnie nawet poniżej 20 proc. ostatniej pensji. To spowoduje, że emeryt, jeśli będzie mógł, będzie chciał pracować, dorobić sobie do tej emerytury. Co więcej, rynek pracy będzie na niego zgłaszał popyt. Wyobrażam sobie wszechobecne ogłoszenia: „zatrudnię emeryta". A on będzie chodził z kwitkiem z ZUS po mieście i zastanawiał się, co może kupić, a czego nie. I będzie widział te ogłoszenia. Tę krótkowzroczność rządu PiS i jego zwolenników zweryfikuje życie – mówił Kotecki. - Jednocześnie na wypłatę emerytur coraz większej liczbie emerytów potrzeba będzie coraz więcej pieniędzy - zapowiadał.
- Zbyt rzadko poruszany jest problem emerytury minimalnej – uważa Wiktor Wojciechowski. Tłumaczy, że rośnie liczba osób, których składki zapłacone przez cały okres pracy nie wystarczają nawet na pokrycie takiego świadczenia – To oznacza rosnący deficyt systemu ubezpieczeń. Po obniżeniu wieku emerytalnego będzie on narastał jeszcze szybciej. Będą więc potrzebne jeszcze większe dopłaty do systemu z budżetu państwa – mówi ekonomista. – Państwo jest gwarantem tego systemu. Będzie więc dorzucać do tego worka – dodaje.
Na problem emerytury minimalnej zwraca też uwagę Joanna Tyrowicz. - Mamy zagwarantowaną emeryturę minimalną. Tyle, że coraz więcej osób przez cały okres swojej pracy nie odkłada składek nawet na pokrycie takiego świadczenia. Obniżenie wieku emerytalnego jeszcze tę sytuację pogorszy – mówi ekspertka. – Przy pomocy modelu, który uwzględnia, że Polacy różnią się od siebie jeśli chodzi o wydajność pracy, liczbę przepracowanych lat i skłonność do oszczędzania, policzyliśmy, iż żeby zapewnić pokrycie dopłat do emerytury minimalnej z budżetu, trzeba by do 2035 r. podnieść podstawową stawkę VAT z dzisiejszych 23 do 27 proc. No, ale może tego ludzie chcą: wysokich podatków i niższych świadczeń – rozkłada ręce Tyrowicz. Dodaje, że wyliczenia te robione były dla emerytury minimalnej na dzisiejszym poziomie 853 zł. - Tymczasem rząd deklaruje chęć podniesienia tego świadczenia do 1000 zł. Musiałoby się to odbyć kosztem jeszcze wyższych podatków – mówi ekspertka.
Eksperci sypią też przykładami innych rozwiązań, które pogrążają polski system ubezpieczeń społecznych. - Weźmy ułatwienia dla osób, które rozpoczynają prowadzenie działalności gospodarczej. Przez dwa lata płacą one obniżone składki na ZUS. To pomaga im na starcie działalności, ale oczywiście niekorzystnie odbija się na poziomie ich przyszłych emerytur. Zmniejsza też pulę pieniędzy, które w formie składek trafiają do systemu emerytalnego – mówi nasz anonimowy rozmówca, ekspert od spraw ZUS.
Niepokoją go też rządowe zapowiedzi dodatków do najniższych emerytur, które określane są mianem emerytura 500+. - Niemal wszyscy prowadzący działalność gospodarczą płacą minimalne, najniższe z możliwych, składki na ZUS. Ich emerytury będą w związku z tym niższe od minimalnej. I trzeba je będzie dofinansowywać z budżetu – przekonuje. - A przecież nie wszyscy, prowadzący działalność gospodarczą są biedni. Na emerytury bogatych będą się składać słabo zarabiający etatowcy, którzy płacą wyższe składki. To absolutna niesprawiedliwość – twierdzi.
Problem ten dostrzega też Joanna Tyrowicz. - Nikt nie policzył czy minimalna składka dla przedsiębiorców zapewnia minimalną emeryturę – mówi. Tłumaczy, że oznacza to, iż składek na pełną emeryturę minimalną nie uzbierają na przykład tak działający lekarze czy prawnicy. - Do ich emerytur będzie dopłacał robotnik zatrudniony na etacie. To dowód na fatalną redystrybucję pieniędzy publicznych – mówi Tyrowicz.
Eksperci zgodnie zwracają uwagę, że to samo dotyczy rolników. Mają dostać emerytalne 500+, bo w ramach ubezpieczeń rolniczych (KRUS) płacą niskie składki, więc ich świadczenia będą niskie. Pieniądze na dopłaty do ich emerytur minimalnych będą pochodziły z budżetu, od innych pracowników.
Joanna Tyrowicz zwraca też uwagę na tzw. wdowie emerytury. Chodzi o świadczenie, które po zmarłym mężu przejmuje jego żona. Wysokość ich emerytur wyliczana jest jako łączna średnia dla kobiet i mężczyzn. Tymczasem żony mają prawo pobierać wyższe emerytury swoich mężów przez tzw. dożycie kobiet. Czyli po prostu dłużej. Oznacza to, że łącznie mąż i żona z FUS dostaną znacznie więcej niż wpłacili składek. - Już tylko to wystarcza, by w finansach ZUS była dziura – mówi Tyrowicz.
Z kolei nasz rozmówca, dawniej blisko związany z ZUS, wśród rozwiązań, które pogarszają sytuację tej instytucji wskazuje też wydłużone urlopy macierzyńskie. Pełne składki płaci tu za matkę państwo. To zwiększa dopłaty do systemu emerytur z budżetu. - Takich wydatków jest strasznie dużo. Tymczasem nie robimy nic po drugiej stronie. Wprowadzamy chaos w systemie ubezpieczeń – zżyma się nasz rozmówca.
- System emerytalny jest niezbilansowany – zgadza się Joanna Tyrowicz.
Przekonuje, że jego sytuację poprawia nieco przyjęty przez rząd system waloryzacji emerytur. Przy wyliczaniu wskaźnika waloryzacji tylko 1/4 stanowi wzrost płac. Tymczasem składki emerytalne pobierane są od pełnego wzrostu płac. Inaczej mówiąc, z jednej strony wpływa do ZUS więcej pieniędzy ze składek. Z drugiej w emeryturach odbija się tylko część tego wzrostu.
– To okradanie emerytów – mówi Joanna Tyrowicz.
Jej zdaniem ZUS całkiem zbankrutować nie może.
Kolejne roczniki będą jednak dostawały na starcie niesprawiedliwie niższe emerytury. I dowiedzą się o tym dopiero w momencie przejścia na emeryturę
– tłumaczy. – Grecja też nie zbankrutowała w dosłownym sensie. Powiedziała tylko, że z każdego euro długu spłaci 15 centów. W przypadku ZUS będzie to naliczanie emerytur w kolejnych latach od coraz niższych podstaw – dodaje.
Opowiada też, że jej mama przeszła ostatnio na emeryturę w wieku 60 lat. – Dostała emeryturę o 30 proc. niższą od emerytury, którą dostaje jej mama. I tak to będzie wyglądało – rozkłada ręce ekspertka.
Także Wiktor Wojciechowski uważa, że o tradycyjnym bankructwie w przypadku ZUS trudno mówić w sytuacji, gdy państwo ma obowiązek go dotować. – Ale zamrożenie waloryzacji jest możliwe – mówi Wiktor Wojciechowski.
+++