Superpremier, czyli czy Mateusz Morawiecki pogodzi dwie strony sporu, który... sam ze sobą prowadzi [OPINIA]

Piotr Skwirowski
Do tej pory Mateusz Morawiecki działał w stanie pewnego rozdwojenia jaźni. Jako szef resortu rozwoju obiecywał przychylić nieba przedsiębiorcom. Jako szef resortu finansów coraz mocniej, bezlitośnie ich przyduszał. Teraz, dodatkowo jako premier, będzie musiał stanąć po którejś ze stron tego sporu. A może nie?

Poniedziałkowe nominacje ministerialne przyniosły sporo zaskoczeń. W rządzie nowego premiera, Mateusza Morawieckiego zostają wszyscy ministrowie z rządu Beaty Szydło. Ci najbardziej kontrowersyjni Macierewicz (od armii), Waszczykowski (od zagranicy) i Szyszko (od Puszczy). Na tym nie koniec. Zostają też najbliżsi współpracownicy Szydło, ministrowie z jej kancelarii: Kempa i Kowalczyk. Sama Szydło też zresztą zostaje, jako wicepremier bez teki, ale to było wiadomo już wcześniej.

Ale jest też inna niespodzianka, całkiem sporego kalibru. Dotyczy samego premiera. Otóż okazuje się, że Mateusz Morawiecki obok fotela szefa rządu zajmie jeszcze dwa inne. Tak jak do tej pory będzie więc ministrem rozwoju oraz ministrem finansów. Przed ogłoszeniem nominacji ministerialnych spekulowano, że nowy premier odda resort rozwoju.

Minister kontra minister

Ministerstwa Rozwoju i Finansów to potężne resorty. Już, gdy Mateusz Morawiecki obejmował je w rządzie Beaty Szydło, wielu komentatorów odnosiło się do tego ruchu z powątpiewaniem. Minister Morawiecki zarządzał blisko dwudziestoma wiceministrami i dziesiątkami biur i departamentów. W samym Ministerstwie Finansów jest ich 40! W resorcie rozwoju niemal tyle samo.

To jednak jeszcze pół biedy. Gorzej, że oba resorty do pewnego stopnia ze sobą konkurują. To wywoływało komentarze o schizofrenii, w której działał Morawiecki. Bo, jako szef resortu rozwoju i przy okazji autor „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, obiecywał przedsiębiorcom korzystne przepisy i przyjazny klimat do prowadzania biznesu oraz inwestowania. To stąd wyszedł projekt Konstytucji Biznesu, która ma zawierać m.in. zasadę domniemania niewinności podatników czy przyznawać im prawo do błędu.

Jako szef resortu finansów stoi jednak po drugiej strony barykady. I wysyła w świat coraz to nowe przepisy, które mają poprawić ściągalność podatków i uszczelnić system podatkowy. To wiąże się z nowymi uprawnieniami dla fiskusa, wyższymi karami dla podatników, w tym oczywiście przedsiębiorców i nakładanymi na nich coraz bardzie restrykcyjnymi obowiązkami. Ekonomiści i eksperci podatkowi (wyjąwszy tych sprzyjających rządowi) są zgodni, że to działania drugiego z resortów Mateusza Morawieckiego, przyczyniają się do słabości inwestycji w naszym kraju. To one tworzą klimat, w którym przedsiębiorcy powstrzymują się wydawaniem pieniędzy, tworzeniem nowych miejsc pracy, zakupami nowych maszyn i urządzeń czy linii technologicznych. Słowem, tego wszystkiego czego oczekuje pierwszy z resortów.

Morawiecki postawił się w roli arbitra

Wydawało się, że Mateusz Morawiecki opowiedział się po jednej ze stron sporu, który do pewnego stopnia, toczy sam ze sobą. W nowym rządzie miał być premierem i ministrem finansów. Czyli, obok kierowania pracami wszystkich ministrów, miał dbać o zapewnienie pieniędzy na wszystkie potrzeby państwa. Tak się jednak nie stało. Morawiecki nie oddał resortu rozwoju. Teraz więc postawił się w roli arbitra, który powinien rozstrzygać spory pomiędzy resortami rozwoju i finansów.

Jeśli chciałby postawić na szalenie potrzebną poprawę klimatu inwestycyjnego powinien stać raczej po stronie resortu rozwoju. Z drugiej strony potrzeby wydatkowe budżetu państwa, do czego Morawiecki też przyłożył rękę, są tak potężne, że nie bardzo widać możliwość poluzowania śruby i ułatwienia życia przedsiębiorcom.

Trzecia droga

Jak z tego wybrnie szef nowego rządu? Może wybrać trzecią drogę, czyli obiecywać poprawę warunków prowadzenia biznesu, równocześnie rzucając mu nowe kłody pod nogi. Niestety, to droga najbardziej prawdopodobna.

Przed Mateuszem Morawieckim, kierowania rządem z szefowaniem ministerstwem, nie łączył żaden z premierów. Nie mówiąc już o równoczesnym kierowaniu radą ministrów i dwoma ważnymi resortami gospodarczymi. Marek Belka był przez bardzo krótki czas p.o. ministra środowiska w swoim rządzie.

Jacek Gadzinowski: Nie trzeba pracować 10 godzin dziennie, żeby osiągnąć sukces [NEXT TIME]

Więcej o: