Sekretarz stanu Kalifornia poinformował, że rozpoczyna się zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie secesji. Jak wyjaśnia CNBC zwolennicy oderwania się stanu muszą zyskać do połowy października poparcie 366 tys. osób. Celem inicjatorów wniosku jest przekształcenie Kalifornii w niepodległy kraj do roku 2021. Media określiły ten plan jako "Calexit".
Inna wizja przewiduje podział Kalifornii na trzy niezależne stany - Północną Kalifornię, Południową Kalifornię i Kalifornię. Są też propozycje, by jeden z regionów oderwał się od stanu. Nowa Kalifornia od stycznia ma już nawet gotową deklarację niepodległości.
Kalifornia jako stan miałaby być według separatystów "szóstą gospodarką świata". Drugi z argumentów, to brak zgody na politykę uprawianą przez Donalda Trumpa. Od początku jego kadencji, kalifornijskie władze złożyły już 30 pozwów przeciwko decyzjom centralnym dysydentów, a sam prezydent stwierdził, że "Kalifornia wymyka się spod kontroli".
Trzeci z argumentów zwolenników secesji, to zbytnie drenowanie kieszeni mieszkańców stanu. Z każdego dolara podatku płaconego do kasy państwowej do Kalifornii miałoby wracać średnio 78 centów, gdy Alabama czy Kentucky otrzymują więcej niż wpłaciły - 1,55-1,66 dol.
W USA dyskusja o oderwaniu Kalifornii jest bardzo żywa. Przeciwnicy pomysłu podają kilka argumentów, które mogą ostudzić zapał entuzjastów secesji. Po pierwsze, wynik referendum nie jest wiążący dla władz - niepodległość musiałby zatwierdzić Kongres, a to wydaje się mało realne. Po drugie Kalifornia jest siedzibą gigantów technologii takich jak Apple, Google, Microsoft - federalne władze z pewnością nie pozwoliłyby łatwo na utratę tak znaczących firm.
Czytaj też: Facebook uprzejmie prosi: zgódź się, albo usuń konto.
Po trzecie wreszcie, w historii Kalifornii było już ok. 200 prób oderwania jej od USA. Żadna z tych prób się nie powiodła. Zwolennicy secesji wierzą jednak, że w 2021 będą żyć w niepodległym kraju.
***