Goldman Sachs stawia na Polskę. Brent Watson: Nasz plan to 1000 zatrudnionych

Goldman Sachs trzy lata temu zatrudniał w Polsce 35 osób. Teraz na pięciu ostatnich piętrach wieżowca Warsaw Spire pracuje ich ponad 600. A to nie koniec. O planach mówi szef warszawskiego biura tego wielkiego banku.

Maria Mazurek: W grudniu ubiegłego roku Goldman Sachs podawał, że zamierza zatrudnić w Polsce około 250-300 osób do końca tego roku. Połowa czasu za nami, jak wygląda realizacja tego planu?

Brent Watson, dyrektor warszawskiego biura Goldman Sachs: Robimy postępy. Obecnie mamy około 100 pracowników więcej niż na koniec grudnia. Latem dołączy do nas około kolejnych 60-70, co da łącznie 675-700 zatrudnionych. W tym tempie na koniec tego roku będziemy zatrudniać mniej więcej 750 osób. Szukamy młodych, początkujących pracowników, ale także ekspertów, w tym znajdą się także osoby, które ściągamy z innych krajów, by pomagały budować zespół.

To biuro w Polsce, ale jesteście międzynarodową firmą. Jak wygląda struktura zatrudnienia jeśli chodzi o narodowość?

- W przypadku nowych pracowników, świeżo po studiach, mamy sporo osób z zagranicy, z Ukrainy, Słowacji czy Indii. Powiedziałbym, że około 80 proc. zatrudnianych, na różnych poziomach, to Polacy. Jeśli chodzi o to, jakich pracowników szukamy, jeśli chodzi o poziom doświadczenia, to wyższe stanowiska stanowią około 20-25 proc. zatrudnianych. To pracownicy przesunięci z innych oddziałów, będziemy szukać także lokalnie polskich wiceprezydentów. Chcemy w przyszłości mieć dobrą, mocną bazę doświadczonych polskich pracowników. Bazę zdywersyfikowaną, także jeśli chodzi o płeć. Jeśli zatrudniamy młodą analityczkę, większy i korzystniejszy wpływ na nią będzie mieć otoczenie szefów, w którym wzorami do naśladowania będą nie tylko mężczyźni. Różnorodność myśli, edukacji i płci są dla nas bardzo ważne.

W jakich działach zatrudniacie? Czy pracy w polskim biurze Goldman Sachs mogą szukać tylko informatycy i analitycy?

- Działamy w ramach czegoś, co nazywamy federacją. Mamy osiem działów: inżynierii [technologie i strategie - red.], obsługi działalności, zarządzania kapitałem ludzkim, ryzyka, finansowy, prawny, obsługi biura i pracowników oraz globalnej zgodności. Największe z nich to jednak działy obsługi działalności i inżynierii, które zapełniają około 500 z 650 obecnych etatów.

Na polskim rynku pracy w wielu sektorach narastają presje, zarówno jeśli chodzi o płace, jak i o podaż pracowników. Czy też obserwujecie te problemy?

- Oczywiście, widzimy to samo. Jeśli chodzi o wynagrodzenia, to robimy wiele analiz, tak byśmy dobrze rozumieli sytuację, wiedzieli, ile płaci nasza konkurencja i ile my powinniśmy płacić, takie naukowe podejście jest bardzo ważne. W przypadku tej tak zwanej podaży talentów, wiele zależy od dziedziny. W technologii konkurujemy jako pracodawca nie tylko z bankami, ale także ze startupami czy firmami zajmującymi się oprogramowaniem.

Jeśli spojrzeć na rekrutację w tym sektorze w ujęciu globalnym, ogólnie mówiąc, jest niedobór. Dla Goldman Sachs istotna jest marka, która przyciąga kandydatów. Ważna jest też możliwość szukania pracowników spoza Polski. Jest spory potencjał w Ukrainie, obserwujemy też na przykład młodych ludzi przyjeżdżających na studia do Polski z Włoch. Polska jest świetnym krajem do życia i zdobywania pierwszych doświadczeń zawodowych w międzynarodowym środowisku. Jeśli spojrzeć na poziom bezrobocia młodych w różnych częściach Europy, wasz kraj jest atrakcyjnym miejscem na budowanie kariery.

Odczuwacie więc także presję polskiego rynku pracy. Wspomagacie się imigracją. Co dla was jest w tym kontekście ważne, czego taka firma jak Goldman Sachs w Polsce oczekuje od polskiego rządu, co mogłoby ułatwić prowadzenie biznesu?

- Ważne dla nas są takie kwestie jak możliwość uzyskania wizy i łatwość w budowaniu zespołu. Myślę, że z czasem radzimy sobie z tymi napięciami coraz lepiej, a te utrudnienia to też konsekwencja szybszego wzrostu, co pewnie potwierdzą także inne firmy działające w Polsce. Od polskich władz oczekiwałbym kontynuacji tego, co robiły do tej pory. Czyli utrzymywania przyjaznego środowiska dla biznesu, umożliwiania zatrudniania ludzi z innych państw w jak najprostszy sposób, ułatwiania swobodnej wymiany kapitału intelektualnego.

Kiedy pracowałem w Kanadzie, mogłem wyjechać na jakiś czas do Stanów Zjednoczonych i zdobywać tam doświadczenie. Możliwość przenoszenia się z pracą z jednego kraju do drugiego wzmacnia dojrzałość rynku. A pomyślmy o pozostałych korzyściach dla całej gospodarki, powstają lepiej płatne miejsca pracy, lepszej jakości. To dywidenda, którą potem gospodarka dostaje przez lata.

Warszawa to wspaniałe miasto ze świetną infrastrukturą, ma wszystkie te cechy, których potrzebuje, by być miejscem pracy na światowym poziomie, wystarczy pozostać na tym kursie. To ważne dla nas, ale i dla całego sektora, w którym działamy.

Rynek pracy tworzy wyzwania, ale otoczenie geopolityczne także jest istotne, a w ostatnim czasie także z tego kierunku może płynąć wiele wyzwań dla prowadzenia biznesu. Mamy wyzwania na południu Europy, spory handlowe, niepewności związane z brexitem. Jak to wpływa na was?

- Jeśli chodzi o Goldman Sachs, byliśmy w Polsce przed brexitem i nasze plany rozwoju tutaj nie są z nim związane. Z naszej perspektywy za Polską przemawiała dostępność wykształconych pracowników, dobra infrastruktura i zróżnicowanie. Jeśli chodzi o problemy geopolityczne, jeśli nie uderzą one w Polskę wprost i nie osłabią gospodarki, to nie sądzę, żebyśmy coś zmieniali.

Kiedy był tutaj Lloyd Blankfein [prezes Goldman Sachs - red.], mówił o planach wzrostu do poziomu 1000 pracowników. Myślę, że nasze plany są realistyczne. Jeśli coś się wydarzy na poziomie makro czy geopolitycznym, będziemy w razie potrzeby ponownie oceniać warunki. Zatrudnianie 1000 osób w polskim biurze to kolejny cel, choć nie ustalaliśmy terminu. Jako firma lubimy stawiać sobie wyzwania, ale na razie nie wyznaczamy tempa dalszego wzrostu. Dla nas ważniejsze jest, by rosnąć poprzez jakość, a nie liczby.

Jesteście w Polsce od pięciu lat. Czy w tym czasie zaobserwowaliście jakieś zmiany na rynku pracy i w jego otoczeniu?

- Widzimy na przykład, że pracowników na niektóre stanowiska trudniej znaleźć, ale tak jest na całym świecie - jeśli jest na coś popyt, to trudniej to zdobyć. Ja kieruję polskim biurem od trzech lat, ale nawet w tym czasie wyraźny był wzrost różnorodności. Ważna w tym czasie była też dobra współpraca z władzami - czy to lokalnymi władzami miasta czy z rządem.

Rzeczą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest ewolucja miejsc pracy. Polska jakieś 10 lat temu w szeroko rozumianej branży usług dla biznesu była postrzegana jako rynek swego rodzaju taniej siły roboczej. Jakość miejsc pracy znacząco się poprawiła i to bardzo szybko. Niesamowicie było patrzeć na to, jak Polska stała się miejscem, które pod tym względem dorównuje znacznie bardziej "dojrzałym" lokalizacjom.

Jakie są więc największe zalety Polski jako miejsca prowadzenia biznesu, takiego jak wasz, skoro koszty pracy przestały być tak ważne?

Jeśli porównamy Warszawę z Londynem, to różnica w jakości życia jest bardzo widoczna. Warszawa wciąż nie jest na tyle wielkim miastem, dojazd do pracy jest znacznie łatwiejszy i zajmuje mniej czasu. Zauważalna jest też dostępność pracowników mówiących różnymi europejskimi językami. Jesteśmy w stanie wspierać klientów z Rosji, Włoch, nie tylko anglojęzycznych. Konkretne umiejętności na przykład w sektorze technologii są tutaj na światowym poziomie.

Ten zestaw cech rynku pracy jest dla nas bardzo ważny. Ale istotne są też takie czynniki jak strefa czasowa. Łatwiej wspierać klientów z Europy z Warszawy niż z Bengaluru. Największym wyzwaniem, jak pewnie wszędzie, pozostanie dostępność odpowiednich pracowników. To, jak będziemy się tu dalej rozwijać, zależy od nieustannej oceny rynku. Będziemy sprawdzać ten puls co jakiś czas i dostosowywać do niego plany.

Morawski: "Teraz rozwijamy się w tempie 5 proc., ale to jest nie do utrzymania. Choćby dlatego, że w Polsce zabraknie pracowników"

Więcej o: