Jak podkreśla portal WysokieNapiecie.pl, rekordowe ceny są choćby w Norwegii, która dotychczas była "magazynem energetycznym Europy" dzięki swoim elektrowniom wodnym. W tym roku w tym kraju w jeziorach jest o 40 procent mniej wody i po prostu elektrownie nie są w stanie wytwarzać tyle prądu co zwykle, a więc jest ona droższa. Podobnie w przypadku elektrowni wiatrowych w całej Europie. Do tego dochodzą rosnące ceny węgla i uprawnień do emisji CO2, które też podnoszą ceny. Tylko kraje, które postawiły na energię słoneczną, cieszą się z upałów.
W Polsce ceny prądu są jednymi z najwyższych w całej Europie. Jak wynika z danych Stowarzyszenia Europejskich Operatorów Systemów Przesyłowych czy Towarowej Giełdy Energii (z której prąd kupują pośrednicy), w piątek cena w szczytowych godzinach przedpołudniowych przekraczała 270-280 zł za megawatogodzinę - choć oczywiście w innych godzinach jest niższa, w nocy spada poniżej 200 zł za MWh. Rok temu pod koniec lipca tyle wynosiła cena w szczycie dnia. Bardzo wiele zależy tutaj od temperatury - upały ją windują, w pierwszej połowie czerwca 2018 cena w Polsce w szczycie przekraczała nawet 300 zł za MWh.
Rosną niestety także ceny kontraktów na dostawy prądu w kolejnych latach.
Oczywiście rosnące ceny prądu na rynku nie mają od razu wpływu na wysokość naszych rachunków - płacimy tyle, ile wynika z umów zawartych z naszymi dostawcami energii. Ale za kilka miesięcy taryfy będą mogły się zmienić i zapewne Urząd Regulacji Energetyki będzie musiał zgodzić się na podwyżki.
Chodzi nie tylko o rosnące koszty wytwarzania energii, np. drożejący węgiel. Ostro w górę idzie też cena praw do emisji dwutlenku węgla, które muszą nabywać nasze konwencjonalne elektrownie. Dlatego eksperci są niemal pewni, że już w przyszłym roku ceny prądu w polskich domach wzrosną o kilka lub kilkanaście złotych miesięcznie. Dla firm wzrost może być jeszcze boleśniejszy. Istnieje obawa, że odbiją go sobie w cenach towarów i usług.
Zapotrzebowanie na energię elektryczną z roku na rok rośnie. Na razie na szczęście, pomimo upałów, jest zbilansowane i nie grozi nam blackout. No chyba że dojdzie do jakiegoś naprawdę pechowego splotu wydarzeń jak w 2015 roku, gdy wprowadzono ograniczenia w dostawach energii dla dużych zakładów przemysłowych. Wówczas wysoka temperatura spowodowała awarie w kilku elektrowniach, niski stan wód (o podwyższonej temperaturze) w rzekach uniemożliwiał schładzanie jednostek, część bloków energetycznych przechodziło remonty, pojawiły się trudności z pozyskaniem energii z Niemiec, a w dodatku nie było wiatru, więc nie było pomocy ze strony farm wiatrowych. Teraz nic nie zapowiada jednak takich problemów, są też większe niż trzy lata temu możliwości importu energii z zagranicy.
W ostatnich dniach, jak wynika z danych Polskich Sieci Elektroenergetycznych, w szczytowym momencie doby zapotrzebowanie na energię wynosi ok. 22 700-22 800 MW (megawatów). To wysoki odczyt, aczkolwiek do rekordu sprzed półtora miesiąca jeszcze trochę brakuje. 4 czerwca o 13:15 zarejestrowane zapotrzebowanie krajowe wyniosło 23 245 MW. Było to najwyższe w historii Krajowego Systemu Elektroenergetycznego zapotrzebowanie w szczycie rannym, w okresie wiosenno-letnim. Poprzedni rekord padł w zeszłym roku, gdy 1 sierpnia odnotowano zapotrzebowanie 23 221 MW. Rekord z tegorocznego czerwca nie był jednak zagrożeniem, bo dostępna rezerwa mocy wynosiła jeszcze ponad 5 600 MW.
***