Już ponad tydzień trwają intensywne protesty tzw. żółtych kamizelek we Francji. Według francuskiego MSW wzięło dotąd w nich udział niemal 300 tysięcy osób, rannych zostało ponad 400 osób, a jedna zginęła. Żółte kamizelki blokują drogi regionalne i autostrady, czasem dojazdy do dużych centrów handlowych, w sobotę zapowiadają wielki marsz w Paryżu.
Przykładem, jak bardzo napięta jest sytuacja może być informacja z piątku o mężczyźnie, który groził, że odpali granat w myjni samochodowej w Angers na zachodzie Francji, jeżeli przedstawiciele ruchu "żółtych kamizelek" nie zostaną przyjęci w Pałacu Elizejskim przez prezydenta Emmanuela Macrona.
Protestujący mają bardzo jasny cel - zmusić rząd do wycofania się z wprowadzonych już i planowanych podwyżek podatków nałożonych na sprzedaż benzyny i oleju napędowego. Ich zdaniem paliwo jest zdecydowanie za drogie. I mają w tym sporo racji.
Teraz za litr oleju napędowego trzeba średnio zapłacić we Francji 1,51 euro - najwięcej od 2000 roku. Podrożał on w ciągu roku niemal o jedną czwartą. Miała w tym swój udział polityka Emmanuela Macrona - rząd podniósł podatki o 7,6 eurocenta za litr diesla i 3,9 eurocenta na benzynę. Planuje również kolejne podwyżki od stycznia 2019 roku - o 6,5 centa na diesla i 2,9 centa na benzynę.
Wydaje się zatem, że Francuzi zdecydowanie mają powód do tego, by się denerwować. Litr diesla po 1,51 euro to nie jest przyjemna informacja. Według najnowszych sondaży niemal trzy czwarte Francuzów popiera "żółte kamizelki", a 70 proc. chce, by rząd cofnął podwyżki podatków na paliwa.
Ale w porównaniu do przeciętnego francuskiego kierowcy jego polski kolega ma dużo gorzej. Średnio we Francji na rękę dostaje się około 2200 euro, czyli za to można kupić ponad 1450 litrów oleju napędowego. W Polsce, w trzecim kwartale, średnie wynagrodzenie na rękę wg ZUS to niecałe 3260 zł. Za to Polak może sobie kupić na stacji Orlen jedynie około 630 litrów diesla.
Tekst pochodzi z bloga PortalTechnologiczny.pl.