Na kilkanaście dni przed końcem roku wciąż nie wiadomo, czy odbiorcy indywidualni od stycznia nie zapłacą za prąd o kilkadziesiąt procent więcej. Trwa bowiem przeciąganie liny pomiędzy premierem Mateuszem Morawieckim, ministrem Krzysztofem Tchórzewskim, szefami spółek energetycznych i prezesem Urzędu Regulacji Energetyki.
Według najnowszych doniesień szefowie firm energetycznych nie chcą wycofać się z podwyżek. Minister Tchórzewski najpierw im to nakazał. Później przypomniał sobie, że firmy są niezależne.
Jak donosi "Dziennik Gazeta Prawna" giganci handlujący prądem tłumaczą premierowi i ministrowi, że podniesienie cen jest ekonomiczną koniecznością. Koszty są bowiem wyraźnie wyższe, a zatem brak zwiększenia przychodu byłoby działaniem na szkodę spółek.
Czytaj też: Chaos z podwyżkami cen prądu. Ekspert: Minister Tchórzewski zagonił się w róg
Krzysztof Tchórzewski, szef resortu energii, został zaszachowany przez premiera Morawieckiego. Podczas sejmowego przemówienia przed wotum zaufania powiedział on wprost: podwyżek cen prądu w przyszłym roku nie będzie. Na myśli miał zapewne odbiorców indywidualnych, bo samorządy czy szpitale już wiedzą, że będą płacić więcej. I to dużo - podwyżki sięgają nawet 70 proc. Dla jednostek korzystających z zaawansowanego sprzętu oznacza to rachunki wyższe nawet o 1-2 mln zł rocznie.
Resort energii nie ma więc wyjścia - musi znaleźć sposób na spełnienie obietnicy premiera.
"Rzeczpospolita" twierdzi, że zamieszanie wokół cen prądu może kosztować ministra Tchórzewskiego stanowisko. Dzisiaj sytuacja jest bowiem patowa. Spółki energetyczne nie chcą wycofać wniosków o podwyżkę. Wymyślony przez resort energii mechanizm rekompensat może być niezgodny z prawem unijnym. Na jego wprowadzenie pozostają dni. Ostatnie posiedzenie Sejmu rozpoczyna się w piątek, a spółki energetyczne do 18 grudnia mają czas na korektę swoich wniosków do URE. W sobotę natomiast odbywa się konwencja PiS, która może przynieść rozstrzygnięcie kwestii prądu. Również personalne.