Pod koniec grudnia w Ministerstwie Środowiska zapadła decyzja o masowym odstrzale dzików. Ekologia i ochrona zwierząt nie zawsze, jak widać, idą ze sobą w parze. Jak informuje "Gazeta Wyborcza" oraz portal Nasze Lasy, koła łowieckie zostały zobowiązane przez Polski Związek Łowiecki do zorganizowania polowań zbiorowych na dziki w najbliższe weekendy: 12-13.,19-20 i 26-27 stycznia.
Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski broni swojej decyzji twierdząc, że strategia walki z ASF jest słuszna.
Wydaje się, że działania związane z ograniczaniem afrykańskiego pomoru świń (ASF) powoli zaczynają przynosić efekt. (...) Bez depopulacji dzika nad tą chorobą nie zapanujemy, sama bioasekuracja nie wystarczy.
- stwierdził cytowany przez PAP.
W ramach prowadzonych polowań odstrzelonych może zostać nawet 210 tys. dzików. Za niewielką część z nich myśliwym wypłacony będzie ryczałt. Chodzi o zwierzęta odstrzelone w ramach odstrzału sanitarnego. Za pozostałe myśliwym nikt nie zapłaci.
Według myśliwych stawka i tak pokrywa jedynie część kosztów.
Jesteśmy zobowiązani realizować zalecenia ustawodawcy, naszym priorytetem są działania zmierzające do efektywnego ograniczenia populacji dzików i zatrzymania wirusa ASF. Ryczałt za odstrzał sanitarny, wynoszący w przypadku samicy 650 zł i 350 zł w przypadku innego dzika, nie pokrywa naszych kosztów. Średni koszt uzyskania jednego dzika - wliczając koszty amunicji, dojazdu, czas poświęcony na polowanie - to 3500 zł.
- wyjaśniła w rozmowie z naszą redakcją Paulina Marzęcka, rzeczniczka Polskiego Związku Łowieckiego.
Dziki powodują gigantyczne szkody w uprawach rolnych. W ciągu roku wypłacamy 60 mln zł za szkody wyrządzone przez dziką zwierzynę. Te środki pochodzą od myśliwych, nie z budżetu państwa
- dodała.
Środowisko ekologów nie popiera akcji wybijania dzików. Ich zdaniem ta metoda walki z ASF jest po prostu nieskuteczna.
Żądanie ministerstwa to niehumanitarna rzeź dzików, która nie tylko nie rozwiąże problemu, ale spowoduje jego eskalację. Zamiast szukać kozła ofiarnego wśród dzików należy zadbać o bioasekurację, która jest jedyną możliwością zatrzymania wirusa ASF. Chorobę do chlewni przenosi człowiek, a nie dzik. Dlatego potrzebne są specjalne maty dezynfekujące, system kontroli nad tym, kto wchodzi do chlewni itp.
- stwierdził w rozmowie z naszą redakcją Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.
Wyjaśnił też, że polski pomysł na pozbycie się ASF jest szeroko krytykowany.
Ostatni raport NIK nie pozostawia suchej nitki na rządowej strategii przeciwdziałania ASF w zakresie bioasekuracji. Także dwa lata eksterminacji dzików we wschodnich województwach nie zatrzymały wirusa. ASF mamy już za linią Wisły. Miejsca zabitych zdrowych dzików, zajęły te zakażone zza wschodniej granicy. To najlepszy dowód na to, że kolejne masowe polowania na dziki są bezcelowe.
Według Ślusarczyka na masakrze dzików zarobią za to myśliwi.Tymczasem, jego zdaniem, pieniądze przekazywane myśliwym mogą być wykorzystane w lepszy sposób.
Te pieniądze powinny zostać przekazane rolnikom na zapewnienie najwyższych standardów bioasekuracji. Powinniśmy się także skupić na poszukiwaniu padłych dzików. W Czechach i na Słowacji środki wypłacane są każdemu, kto odnajdzie padłe zwierzę. W Polsce postawiono na wielkoobszarowe polowania zbiorowe z psami, które przynoszą odwrotny skutek do zamierzonego.
Zdaniem ekologa znaczenie ma też kontakt z dzikami, które mają wirusa.
Im więcej osób ma kontakt z dzikiem, nosicielem ASF, tym szybciej wirus zostanie zawleczony do chlewni.
- wyjaśnił.
Środowisko rolników i hodowców trzody chlewnej zdaje sobie sprawę z tego, że wybijanie zwierząt nie rozwiązuje wszystkich problemów.
Odstrzał dzików to tylko jedna z metod zwalczania ASF, dotyczy likwidacji rezerwuaru tej choroby w populacji dzików. Obecnie wobec rozpowszechnienia wirusa w tej populacji i jej nasilenia jest metodą niezbędną. Rozumiemy jednak, że dziki do chlewni zwykle bezpośrednio nie wchodzą, i że głównym wektorem przenoszącym chorobę do chlewni jest człowiek. Jednak hodowcy, rolnicy wnioskowali od dawna o radykalne zmniejszenie populacji dzików. Trzeba oczywiście pamiętać o tym, że jest to obecnie tylko jeden z najistotniejszych elementów walki z chorobą, ale w środowisku poparcie dla takiej inicjatywy jest duże.
- stwierdził Tadeusz Blicharski z Polskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej Polsus.
Czytaj też: "Takie rzeczy się same nie robią", "Potrzebna interwencja państwa". Czytelnicy o znikających PKS-ach