W listopadzie zeszłego roku "Gazeta Wyborcza" opublikowała treść rozmowy Marka Chrzanowskiego, ówczesnego szefa KNF i Leszka Czarneckiego, właściciela kilku banków. Czarnecki twierdzi, że podczas spotkania otrzymał propozycję korupcyjną - w zamian za 40 mln zł wynagrodzenia dla wskazanego prawnika rzekomo miałby liczyć na przychylność KNF.
W kontrowersyjnej rozmowie pada też nazwisko prezesa NBP Adama Glapińskiego. Między innymi dlatego kancelaria prawna wynajęta przez Bank zwróciła się do dwóch redakcji - "Newsweeka" i "Gazety Wyborczej" - z żądaniem usunięcia określonych artykułów z internetu.
Do sądu wpłynęły wnioski w sprawie zakazu "rozpowszechniania bezpodstawnych wypowiedzi naruszających dobra osobiste Narodowego Banku Polskiego, sugerujących niezgodne z prawem działania organów NBP, przez insynuowanie, że Prezes NBP uczestniczył w tzw. aferze KNF".
Poseł PO Krzysztof Brejza zapytał NBP o koszty obsługi tej sprawy. Powoływał się na prawo do informacji publicznej. Początkowo Bank odmówił odpowiedzi. Dopiero po interwencji sądu administracyjnego zgodził się na ujawnienie kosztów, które wyniosły ponad 25 tys. zł. brutto.
Czytaj też: "Żaden z dyrektorów NBP nie otrzymuje 65 tys. zł". Glapiński nie pojawił się na konferencji
"Gazeta Wyborcza" twierdzi, że stawka, jaką NBP zapłacił za złożenie sześciu niemal identycznych pism - różniły się m.in. tytułami artykułów - jest "grubo powyżej stawki rynkowej". Według oceny jednego z warszawskich adwokatów NBP za obsługę sprawy zapłacił cztery razy za dużo.
Początkowo wszystkie sześć wniosków złożonych do sądu zostało odrzuconych. Powodem były - pomimo sporej kwoty wydanej na obsługę - różnego rodzaju braki formalne. Wnioskodawca został wezwany do ich uzupełnienia. Procedura sądowa nadal się toczy - w sprawie nie zapadł jeszcze żaden wyrok.